Nie jesteś zalogowany

Zabierz mnie do morza

2010-06-07 23:48:34

Na oficjalnym profilu w serwisie facebook.com przekornie napisał "fajnie grać a nie mieć majspejsa". Z innych sieciowych platform do promocji swojej muzyki nie korzysta. Ośmioutworowym 'Demo' dysponują chyba tylko znajomi muzyka.

Jego muzykę - "wyrażającą tęsknotę za żarem mórz i wiecznym latem, opiewającą przemijanie, efekty świetlne, wędrówkę głodnych dusz oraz wpływ kosmosu na przyziemną materię codzienności" - możecie usłyszeć na dwa sposoby:
1) pobierając "Strzały Znikąd" Piotra Miki, w których ten podsumowuje poprzedni rok (miejsce 5.)
i/lub
2) wybierając się na koncert - najbliższa okazja już dziś, 8go czerwca!

Adam Repucha, singer/songwriter - "śpiewa po polsku, lecz na gitarze gra po amerykańsku" - uświetni swoim koncertem - "skromne pieśni, oparte na harmoniach głosu i samotnej gitary akustycznej" - otwarcie wystawy i premierę (kolejnych numerów) magazynu FUKT. Część muzyczna rozpocznie się o g. 20, a przed Adamem wystąpi Nick Yualman.


Jon Lajoie - Pop Song

2010-06-06 23:43:38



Wowy:
- wejściowe credo, "girl im a sexual attractive man (and) that makes me a good artist",
- genialny masterplan, "wealthy men hired me to sing this song / that they wrote for me / they're investing (...)",
- rym "a million / plat- in - um",
- refren! ale serio, jak prawdziwe to jest to?!,
- rapowany mostek, "helps to get a small percentage of the urban music market",
- gay voice!,
- miłosne wystchnienie na finał, "girl i love you so much / i wish we could be together / unfortunately we can't".

Thats how it works in the pop music industry!


You listen to that Weezy?

2010-06-01 15:38:12

Lil Wayne vs Robert Christgau
(The Triumph of the Id)

Lil Wayne vs David Ramsey
(I will forever remain faithful)

[Robert Christgau vs David Ramsey 1:3]


The Tallest Man on Earth - The Wild Hunt

2010-05-30 21:21:45

Dwa lata temu jeszcze mi się chciało – i niech dobre chęci i zapał (pierwszy rok pisania dla Screenagers.pl) tłumaczą moją płomienną przesadę (doszukiwanie się „Bożej iskry” czy bezpośredniego powinowactwa z Dylanem) i  próby przypisania mikroskopijnego Szweda kryjącego się za tym bombastycznym szyldem do peletonu postrzelonych neo-folkowców. Zmarnowany czas? I tak – I mean, Teagan Presley reviews pornos whilst masturbating – i nie. Był to w końcu okres intensywnego obcowania z albumem co najmniej dobrym, którego naczelną (acz podkreślaną przeze mnie nieco mimochodem) wartością był klimat intymnego tête-à-tête z artystą obdarzonym niezwykłą mocą – wciągania słuchacza w sugestywnie kreowany świat fantastycznych, nieco ogniskowych (bo „chłopak z gitarą…”) opowiastek, a momentami naprawdę intrygujących przypowieści (moje ulubione „Pistol Dreams” i „The Gardner”, pokręcone „This Wind”, skorodowane „The Blizzard’s Never Seen the Desert Sand”).

Ale tak jak przy ocenie „Shallow Grave” łatwo – mi, ale czy tylko mi? – było zawierzyć emocjom, tak trudno mi z „The Wild Hunt” zbudować równie mocną więź. Może to kwestia zmęczenia – ci, którzy powiedzą wypalenia nie będą się wcale mylić; może przykra konsekwencja nieumiarkowania w słuchaniu (plan powrotu do zdrowia ściągnąłem od Toma Ewinga); a może wina samej muzyki, która częściej niż emocje budzi zwykły – techniczny, rzemieślniczy – podziw?

Może – i nie jest to wcale ostatnia, wyczerpująca wachlarz tychże, możliwość – naczytałem się pierdół i ponownie popadam w grzech przesady wyskakując z bufonadą pytań: czy kolo nie zgrywał się choć trochę przyjmując na debiucie pozę magicznego niczym tolkienowski Tom Bombadil olbrzyma? czy nie ta właśnie kompleksowa, bo obejmująca również komunikaty kierowane do fanów poprzez konto na Myspace, stylizacja była bezpardonową, choć intrygującą pułapką? Nie jesteśmy – przykra większość – obdarzeni technicznym aparatem pojęciowym niezbędnym do muzycznej analizy, desperacko więc potrzebujemy gruntu – kontekst, koncept – na którym możemy zbudować pomost między nami a artystą i jego dziełem. Jeżeli muzyka „wymyka” się naszej percepcji – a z różnych powodów zależy nam na „połączeniu” – możemy próbować zagęścić niewyraźny grunt. O ironio, w przypadku „The Wild Hunt” nie ma to żadnego sensu – wszystkie atuty albumu zostały wyłożone przed słuchaczem (1), album jest po prostu zbiorem utworów (2), a gatunkowy mianownik muzyki została świadomie zatarty (3).

(1) Przyjemnie klasyczny – biorąc pod uwagę skromne instrumentarium – songwriting, będący imponującym przeglądem poszerzonego nieco (pianino w zamykającym album „Kids on the Run”) warsztatu muzyka. Matsson potrafi przy pomocy wysłużonego akustyka oddać każdy rodzaj emocji – młodzieńcza buta w singlowym „Kings of Spain” (dodatkowe punkty za puszczanie oka w kierunku Dylana), krzepiące pociesznie w „Troubles Will Be Gone”, kwestionujące trzeźwość osądu „You’re Going Back” (czy ja słyszę Wham! w tym skocznym riffie?)! No i ten wokal – nie-biorący-jeńców, przejmujący, naznaczoną rdzawą chrypką.

(2) Brak – jak to miało miejsce w przypadku debiutu – spajającego całość motywu (postać magicznego olbrzyma), podmiot liryczny to częściej zabawiający (2a) nas, mrocznie ezopowy bard.
(2a) Przy okazji niedawnego, niezwykłego – niespodziewany awans do top5 około-folkowych koncertów – występu Sama Amidona w stołecznym Powiększeniu zreflektowałem się jak bardzo rozrywkowy charakter miał folk „u zarania dziejów”. Protest-songi owszem – formuła nie mogła być lepsza, wszak chodziło o przekaz, ale to też była raptem adaptacja rozpolitykowanego pokolenia – ale przede wszystkim spontaniczna zabawa muzyką, chwila wytchnienia dla styranych – bardziej wtedy niż teraz – życiem słuchaczy. Fantazyjna pożywka dla znudzonych pracą fizyczną umysłów – zwróćcie uwagę jak bardzo plotkarskie w kwestii doboru bohaterów i zdarzeń są wskrzeszane przez Amidona utwory.

(3) I don’t consider myself a folk singer zarzeka się artysta w wywiadzie dla drownedinsound.com podkreślając historyczny (3a) koniec – niczym u  Fukuyamy z tym jego końcem historii – gatunkowych szufladek, do których próbuje się przypisać jego twórczość.
(3a) W podobny sposób boksowałem się z tematem przy okazji recenzji „All Is Well” Sama Amidona. Przypadek?

Cały czas próbuję nie powiedzieć JAKA to płyta, ale jednego jestem pewien – równie dobra jak poprzednia opatrzona szyldem The Tallest Man on Earth. Inna – już się zamykam! – odważniejsza, którą należy odczytywać nie tyle jako próbę wypracowania własnego, wolnego od krzywdzących „sentymentów za” (w tym za klimatem debiutu) stylu, ale jako tego procesu przypieczętowanie. Matsson jest artystką w pełni charakterystycznym – nie sposób pomylić go z innym brodatym bardem. Potraktujcie więc moje czepialstwo raczej jako próbę uczłowieczenia artysty, który wciąż wydaje mi się zaginionym w czasie odszczepieńcem niż człowiekiem z krwi i kości.


Caetano Veloso - Billie Jean

2010-05-28 15:41:44

Ej, Marta - wkleisz swój tekst o Jacko z Pulpa?


Let It Be – Colin Meloy (33third)

2010-05-26 23:39:43

To nie jest książeczka poświęcona the Replacements – to Colina Meloy’a ciepłe wspomnienie dzieciństwa, refleksja nad własnym niedopasowaniem do reszty rówieśników (NERD!), azylu jakim potrafi być muzyka (m.in. the ‘Mats). To także lekka – nieco środowiskowa, nienachalnie reportażowa wnosząc po zamiłowaniu do detali – historia o przyjaźni (Mark to wysportowany i popularny dzieciak z sąsiedztwa) i jej zbawczej mocy (daje oparcie, schronienie przed zawodzącym światem dorosłych, a także potrafi znacząco ułatwić wczesną socjalizację) oraz międzypokoleniowej zażyłości, w której muzyka staje się sposobem na komunikację – wujek Paul, który podsyła kolejne kasety, podrzuca kolejne nazwy zespołów, oswaja Colina z gitarą.

Rzecz ma sympatycznie niezręczny – think ‘Wonder Years’ – charakter, ale Colin-narrator nie potrafi (nie chce?) wycisnąć z opisywanej historii emocji, skupiając się na ‘suchej’ prezentacji kolejnych ‘slajdów’ z dzieciństwa.

Scenka 1 – Colin wybiera się do sklepu muzycznego po płytę. Kupuje, oczywiście, „Let It Be” the Replacements.

Scenki od 2 do 50 – Colin w szkole. W tle zazwyczaj muzyka z towarzyszącego mu wszędzie walkmana. Wyraźnie nieprzystosowany był z niego młodzian – niby załapał się do drużyny koszykówki ale grzeje ławę, jeździ na nartach ale jakby obok całej reszty, gra w szkolnym musicalu ale ‘jakiś ogon’, na integracyjnej imprezie wygrywa na gitarze jakieś pedo-smuty skutecznie odstraszając większość dziewczyn. Geek nie freak. Po szkole zaś bawi się ukochanymi figurkami Star Wars, zaczytuje w powieści fantasy, szwęda z Markiem po okolicznych wzgórzach lub godzinami ogląda MTV fantazjując na temat bycia w zespole. Za przeproszeniem, ‘Jezioro marzeń’.

Kilka razy ciśnienie jednak skacze – niebezpiecznie gejowski moment pokrzepienia Marka, który przeżywa rozwód rodziców, lekcje nauki gry na gitarze, wakacyjna wyprawa z wyrobionym muzycznie wujkiem. A przede wszystkim – w końcu! – finałowa seria plastycznych impresji z the Replacements w roli głównej (z zamykającą całość historią powstania okładki „Let It Be” na czele). Zawsze coś, choć zaryzykuję tezę, że Meloy uciekł od tematu płyty oddając się raczej żmudnemu portretowaniu małomiasteczkowej nudy i klimatu nastoletniego zawieszenia, które zagłuszał muzyką – często i gęsto „Let It Be” właśnie. Pierwszy odsłuch był w życiu młodego Colina – i towarzyszącego mu wtedy Marka – nie lada wydarzeniem.

We ran into the pantry and grabbed a can of red spray paint and sprinted out into the yard where we fund a dejected plastic sled, leaning up against the fence. Howling, we sprayed painted „PUNK ROCK!” all over it.

I chyba ten krótki fragment jest kluczem do zrozumienia wyraźnie emocjonalnego stosunku do the ‘Mats. Argumentów na wielkość albumu musicie poszukać gdzie indziej.

 


Kill Your Friends - recenzja

2010-05-26 14:36:02

Przeczytałem – szybko i łapczywie. Świetna książka – brytyjska odpowiedź na „American Psycho”, pogardliwy reportaż wpisujący się na siłę w spuściznę Thompsona, krwisty przewodnik „Praca w korporacji – jak nie dać się zjeść?”.

Steven Stelfox, A&R man – You can’t spell „star” without A and R!

Przede wszystkim forma – nic nowego, ale chyba jedyna słuszna – niby pamiętnik (rodział = miesiąc, każdy poprzedzony jest krótką branżowa notką kontekstową i cynicznym cytatem), transmisja bezpośrednio z mózgu, (w końcówce książki wyraźnie) „na gorąco”. Ponadto piekielny bohater – the worst humanity has to offer, muzyczny dyletant i ignorant, karierowicz i egocentryk targany żądzami – sex, drugs, no rock’n’roll!

It’s London 1997…

Coś się kończy (Britpop dogorywa na oczach całego świata), coś się zaczyna – władzę na Wyspach przejmują laburzyści (Tony Blair = szatan). Nasz bohater ma jednak swoje zmartwienia – utrzymać się na powierzchni w niepewnej branży w nie mniej niepewnych czasach. Spokój w pracy – ale przede wszystkim wysoki komfort życia – gwarantują przeboje. Stelfox nie traci czasu na ich poszukiwanie – naiwniacy sami pchają mu się pod nóż i będą jedynie nośnikiem (twarzą?) produktu, który wykreuje, wypromuje, (ma nadzieję, że) sprzeda, po czym bez mrugnięcia okiem wypluje.

Get rich or die tryin’!

Sposób nr 1 – “Kontekst jest wszystkim!”

Rage to dresiarz, samozwańcze objawienie drum’n’base, wizjoner (przedłożony wytwórni singiel trwa ponad 60minut), frustrata i ćpun, który w końcu trafia na silniejszego – po ostrym łubudu przykuty do wózka inwalidzkiego jest się w stanie tylko obrzydliwie ślinić. Stelfox wykorzystuje jego kalectwo by udanie sprzedać materiał, który wcześniej sam chciał udupić. Kind of ‘It’s all gone Pete Tong’ story.

Sposób nr 2 – „I gotta feeling!”

Rudi to niemiecki producent, właściciel futurystycznego klubu Technodrom, w którym taśmowo produkuje muzykę taneczną. Przy okazji MIDEM we francuskim Cannes sprzedaje najnowszą produkcję – wyuzdany banger WHY DON'T YOU SUCK MY FUCKING DICK!? (radio clear version, ‘Why don’t you slap me on the ass!’) – zdesperowanemu Stevenowi. Hit czy kit? No pewnie, że kit! Stelfox moczy w kawałku niezły hajs, niebezpiecznie podmywając swoją pozycję w firmie. Negatywne emocje prowadzą go do pierwszego morderstwa, które zaskakująco – ale może to moja wyobraźnia – przypomina scenę z „Amercian Psycho” (Christian Bale na „chwilę przed” rozpływa się na Whitney Houston, Stelfox nad Paulem Wellerem, pierwszy zabija siekierą, drugi kijem bejsbolowym – zasadnicza różnica? Stelfox zabija spontanicznie nie mogąc poskromić odrazy do soon-to-be-ofiary).

Sposób nr 3 – „It’s all luck!”

Główna teza książki brzmi – nikt nie wie, co robić by zarobić. Wszyscy działają po omacku, bez przerwy oglądając się na konkurencję. Wszelkie niedostatki przyszłej gwiazdy można przykryć gotówką, ale czy rzecz zaskoczy to już zwyczajna loteria. I tak Stelfox na fali ogólnonarodowej sympatii do girlsbandów kontraktuje słabiutki klon Spice Girls, Songbirds. Dziewczyny ani nie wyglądają, nie potrafią tańczyć, ani tym bardziej śpiewać – są jednak wystarczająco głupie i naiwne by mylić ambicje z talentem. Po długich miesiącach – i z zupełnie niewiadomych powodów – remix (by a B-list dj) singla (nie, że singiel) ‘chwyta’ w kilku dyskotekach na jakimś zadupiu, rozpoczynając tym samym triumfalny pochód Songbirds ku chwale (radiowe playlisty, telewizja śniadaniowa, listy sprzedaży, Brit Awards?).

Artists and executives come and go. Record companies are forever.

Co w “Kill Your Friends” najlepsze to bezpardonowy opis branży muzycznej (w fazie postępującego rozkładu na chwilę przed załamaniem koniunktury), mechanizmów jej (nielogicznego) działania i pikantne anegdotki Stelfoxa – choćby ta, jak wykorzystać statuetkę Brit Awards do seksualnych igraszek (one word, fisting). Nasz bohater jest świadomy branżowego braku reguł – poza podstawami marketingu – i chętnie to wykorzystuję, przy okazji niszcząc wszelkie romantyczne wyobrażenia czytelnika na temat artystów (indie bands are unsigned for a reason – thery are all SHIT), festiwali (przechadzając się po Glastonbury wykrzykuje do mijających do ludzi „Arbeit macht frei!”), płyt (najczęściej służą jako tacka na kokainę), muzyki jako takiej – autor książki odrzucił demo Coldplay argumentując Is anyone really going to be having another bunch of sub-Radiohead drivel?.

Uwagi techniczne

Akcja jest wartka – Stelfox rzuca się po świecie, od hotelu do hotelu zaliczając kolejne branżowe konferencje – ale na wysokości 2/3 niebezpiecznie zwalnia, przez co finał sprawia wrażenie wymuszonego (tropiący Stelfoxa policjant daje się podejść jak dziecko) i przyspieszonego (kiedy on to niby wszystko przygotował/zaplanował?). Bohater zalicza wprawdzie dołek – zmyłka, że niby otrzeźwienie i przemiana – ale to raptem nieodnotowany spadek formy na chwilę przed krwawym rozrachunkiem z przeciwnikami. Stelfox to człowiek z krwi i kości, ale mimo wszystko trochę niewiarygodny – fortuna mu sprzyja chwilami aż za bardzo. W planowanej na 2012 rok ekranizacji zagra go Robert Pattinson… Koniec!

 


Metal Machine Music

2010-05-25 16:52:19

Today Lou Reed celebrates it, actually, he celebrates himself 35 years after he recorded what was believed to be his artistic suicide. (...) When Metal Machine Music was out the reaction of most of the critics were rigid, disappointed, in denial so that the first thing Lou Reed showed was that rock audience was the most conservative among music lovers. A difficult truth to bear but so true that still subsist.

[liveon35mm.wordpress.com]

[Fotograf i równie świetny recenzent w jednym. Na krajowym podwórku podobnym "zalążkiem" jest Kuba Dąbrowski]


Come party with Gaga!

2010-05-23 22:15:14

"A total, total dude."

"Come party with Gaga" by Caitlin Moran.

[PO-LE-CAM! Świetne czytadło podane w równie świetnej formie. Odkładam kasę na bilety na polski koncert.]


William Zantzinger

2010-05-21 14:46:44

Who was William Zantzinger and what is known about his victim? Howard Sounes, author of the celebrated "Down the Highway: The Life of Bob Dylan" introduces us to witnesses to the crime; we hear dialogue from the trial; and gain a fuller appreciation of killer and victim from their surviving friends. Sounes even locates Zantzinger's cane, an astonishing find which the presenter likens to handling John Dillinger's pistol. We also hear Zantzinger's voice, cursing Dylan unrepentantly, in what is believed to be his only recorded interview before his recent death.

dylan.jpg

"The Lonesome Death of Hattie Carroll"
by Howard Sounes.

Listen on BBC Radio 4

[I jak tu nie kochać BBC?]


« wróć 1 2 3 4 5 6 7 8 czytaj dalej »