Moje komentarze

08.04.2011
Prawie przegapiłem premierę Radiohead i jak dotąd nie zapoznałem się z tymi nagraniami. Nie cierpię bardzo z tego powodu. Na rzeczywistość nie warto się obrażać, nawet jeśli ta coraz bardziej nas otacza. Wydaje mi się, że to trochę jest efekt opóźnienia krajowych mainstreamowych mediów, które najpierw takie Radiohead przegapiły, potem nieśmiało chwaliły, ale traktowały jako mimo wszystko "drugi obieg", a teraz gloryfikują jako rzecz o niewątpliwej i niezagrożonej legitymizacji (bądź co bądź wyrosło już pokolenie, które chowało się na ich płytach). Trochę na zasadzie: chcemy mówić o muzyce alternatywnej, bo popyt na to rośnie, ale nie znamy się i boimy się mówić o nowych, nie posiadających tak pewnej legitymizacji artystach, więc hołubimy dinozaurów (toż Radioheadom ćwierćwiecze rychło stuknie, jeśli jeszcze nie stuknęło). Nawet w bardziej otwartej części środowiska dziennikarskiego nietrudno znaleźć osoby, które nie nadążają za internetowym boomem w muzyce, za to mają jeszcze szansę okopać się na pozycjach "nowych Kaczkowskich", którzy za 20 lat będą nam grać w radiu "Paranoid Android" i "Talk Show Host". Albo i nie będą, bo czasy się zmieniają, "fanbojstwo" jest zjawiskiem zanikającym, uwielbienie dla całych dyskografii ulubionych artystów to rzadkość. "Jaki jest Twój ulubiony zespół?" "A pięciu ulubionych artystów?" Jest grupa młodych ludzi, którzy kupią nowe Radiohead i będą je katować tyle razy, ile będzie trzeba, żeby w końcu uznać, że każdy dźwięk na tej płycie jest genialny. Tyle że takie zachowanie jest "so nineties"... ;)
02.03.2011
Wpisy umarły kwartał temu, ale 1) jestem tu od niedawna, 2) zero dyskusji na temat zwycięzcy zestawienia, co bardzo mnie dziwi. Myślałem, że jestem osamotniony w swoim uwielbieniu "Zodiaka" Finchera (no dobra, lubi go też moja dziewczyna ;)), a tu taka niespodzianka. Oglądałem ten film kilkanaście razy i uważam go za perfekcyjny thriller i reżyserski majstersztyk, chociaż pewnie nie film dekady. Jakiś czas temu natknąłem się w TV na jakąś starszą filmową adaptację historii Zodiaka i stwierdziłem, że sceny morderstw w obrazie Finchera to jota w jotę kalki scen z tamtego filmu. Ja wiem, że pewnie w obu przypadkach ściśle trzymano się faktów, ale tutaj nawet ujęcia i filtr światła były podobne. Zdania o filmie mimo wszystko nie zmieniłem. U Finchera są żywi bohaterowie, świetnie budowane napięcie i jakaś magia kina, która sprawiła, że zaangażowałem się w historię intelektualnie i emocjonalnie aż do zakończenia, którego brak nie sprawił mi zawodu.

A tak ogólnie, to widziałem 90% filmów z tego rankingu i znajduję tu zarówno takie, które bardzo mi się podobały, jak i takie, które wzbudziły u mnie wewnętrzne "fuj" lub które uważam za mocno - jak to się mówi - "przehajpowane", mniejsza o tytuły (przecież wpisy umarły kwartał temu).

Z filmów, których nie widziałeś (kwartał temu) szczególnie polecam "Monster's Ball", "Głową w mur", "Edukatorów", "Godziny" i "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", chociaż jakiegoś wyraźnie słabego filmu na tej liście ze świecą szukać.

PS. W 2001 roku byłem w kinie na "Requiem dla snu". Dwa razy. Najpierw sam, a następnie z koleżanką. Za drugim razem obserwowałem zesztywniałych ludzi w ciemnej sali, którzy potem, na dobre kilak minut po wejściu napisów "zwlekali się" z foteli. Od "Źródła" jednak zupełnie straciłem zaufanie do Aronofsky'ego i zacząłem go uważać za zręcznego hochsztaplera - stąd pewnie niechęć do obejrzenia "Czarnego łabędzia".
1 z 1