Nie jesteś zalogowany

 Recenzenci są z Marsa, a słuchacze z Wenus

2010-07-21 15:39:18

carrie

 

Napisała do mnie koleżanka z pytaniem, co się stało, że kilka lat temu czytała porcysowe recenzje z wypiekami na twarzy, chłonęła tę muzykę – Radiohead, Roisin Murphy, Sigur Ros, Oldhama etc. – a chwilę później okazało się, że jej gust przestał pokrywać się z tendencjami dominującymi na niezależnych serwisach muzycznych. Świat hołdujący Ashanti, Ashlee Simpson przy jednoczesnym wynoszeniu na piedestały Animal Collective stał się rzeczywistością niezrozumiałą; „to tak, jakby współczesna muza, polecana przez niezależnych krytyków była jak kubizm dla realistów”. Komu w tej zabawie zaczęły szwankować uszy – koleżance czy krytykom muzycznym?

Moja znajoma poznała rodzime portale muzyczne Porcysa i Screenagers w bardzo ciekawym momencie – pionierskim, gdy mówimy o polskiej specyfice. To serwisy, które w oparciu o zachodnie wzorce szukały i wciąż szukają własnej tożsamości. Konfrontują recepcję muzyki na Zachodzie z naszymi warunkami, próbując wypracować własny język i własną krytykę. Porcys niewątpliwie na tym poletku był pierwszy, Screenagers – oględnie mówiąc – powtarzało posunięcia Porcysa z kilkuletnim opóźnieniem. Abstrahując od różnicujących elementów choćby w warstwie językowej – luz, potoczność vs. akademickie zacięcie, dbałość o formę – w okolicach 2008 i 2009 roku serwisy te znalazły się mniej więcej w tym samym miejscu, pielęgnując eklektyzm w doborze muzyki. Rok 2010 robi jednak różnicę, o czym za chwilę.

Moja znajoma złapała Porcys w początkowej fazie, w chwili niesamowitego podniecenia muzyką niezależną, która przyszła wraz internetem i diametralną zmianą dostępności muzyki. To byli chłopcy/dziewczynki, którzy w większości wychowali się na szeroko rozumianej muzyce rockowej: od R.E.M., przez indie rock docierający do szerszej publiczności, po britpop (oczywiście, należy tu uwzględnić egzotykę lat 90., epokę, w której po łebkach śledziło się wszystko, niezależnie od prywatnych upodobań). Gitarowy język muzyki niezależnej był zatem czymś, co recenzenci Porcysa dość naturalnie wchłonęli i w miarę szybko przy kolejnych odsłuchach płyt, których wcześniej z powodu dystrybucji w większości nie byli w stanie znać, wykształcili system oceniania, wyróżniania muzyki, która na nowo definiuje pojęcie współczesnego indie rocka. Najbardziej reprezentatywnym stanowiskiem wobec spuścizny muzyki dekady zerowej, będzie podsumowanie albumowe lat 2000-2005 – seria prawie bezbłędnych strzałów w muzyce niezależnej, bardzo ciekawe zestawienie.

Pytanie skąd na portalach niezależnych wzięła się muzyka komercyjna, ten mityczny pop, który budził tak emocjonalne reakcje w minionym dziesięcioleciu? W między czasie, gdy w Polsce słuchacze odkrywali dla siebie Radiohead, Fugazi, Animal Collective, Dismemberment Plan, folkowców w duchu Banharta etc., Zachód przeżywał lekki kryzys i zmęczenie muzyką niezależną, którą ze względu na fenomenalną tradycję sklepów muzycznych, prasy, radia, telewizji mieli od zawsze. Zachodnie serwisy niezależne zaczęły szukać sobie nowych zainteresowań.  Padło na pop, potem na r&b. Cała dekada 00-09 to zmiana myślenia u słuchaczy muzyki gitarowej na temat komercyjnego popu. Środowiska niezależne odczarowały dla siebie pop – okazało się, że w warstwie kompozycyjnej, produkcyjnej, aranżacyjnej dzieją się tam niesamowite rzeczy. Zbiegł się z tym moment, w którym zostali znaleźli się Timbaland i The Neptunes – do 2006 roku miał miejsce niemalże bezbłędny pochód ich talentu; robili rzeczy, których w muzyce czarnej nikt nie robił tak nowatorsko.

Porcys, który śledził uważnie największe zachodnie media – Pitchforka, Stylusa, forum I Love Music – zauważył tę zmianę myślenia i podłączył się pod „renesans popu”. Na początku robił to dość po omacku, vide mityczna już recenzja pióra Borysa Dejnarowicza singla „Asereje”. Z czasem znów podobnie jak z niezalem zrozumiał, co jest wartościowe i czym rządzi się ta muzyka (oczywiście na tyle, na ile może to zrobić osoba poruszająca się zaledwie po wyimku danego gatunku; o czym później).

Całemu „ruchowi przywracania popu do łask” przyświecało dość idealistyczne podejście – możliwe jest ogarnięcie nieskończonego spektrum muzyki i co więcej – ocenianie jej podług tych samych kategorii. Próba udowodnienia, że jedna osłuchana osoba jest w stanie tą samą skalą ocenić „Kid A” Radiohead i „Dangerously in Love” Beyonce.  Pomysł tyleż intrygujący  co niewykonalny. Stąd brały się między innymi słabe porównania w stylu: linia basu u Kelis/Kylie/Ashlee Simpson zasuwa jak w piosence „*****” Dismemberment Plan.  Tego typu próba zobrazowania „muzyki obcej” muzyką niezależną (czyt. naszą) w celu zrehabilitowania mitycznego popu i pokazania, że może być równie ambitnym i skomplikowanym gatunkiem jak inne była – moim zdaniem – kompletnie nietrafiona. Podejście, które miało na celu postawienie tych produkcji w jednym rzędzie z tuzami indie rocka, koniec końców okazało się nadal krzywdzące dla popu - porównanie, które przywołałam, nie jest niczym innym jak gitarową opresją wobec muzyki komercyjnej "patrzcie, to gówno może mieć momenty tak wielkie jak u naszych Radiohead". 

Prócz Borysa Dejnarowicza, który jest w ogóle fenomenalną i nietypową postacią (to jest człowiek, który ma słuch absolutny, stąd też między innymi wzięło się jego zainteresowanie popem - perfekcyjnym, piekielnie dopracowanym; on to wszystko słyszy jak nikt inny), środowiska skupione wokół muzyki niezależnej, owszem rehabilitowały sobie ten pop/r&b/ muzykę taneczną (fenomen The Knife i zainteresowanie elektroniczną, które po nim nastąpiło), ale robiły to w sposób na opak, szybko wykształcając swój własny kanon. Na przykład. dlaczego Pitchfork podnieca się Robyn, Janelle Monae etc., a nie napisze ani słowa o Ciarze, Lloydzie czy Ne-yo? Bo preferuje wciąż muzykę bezpieczną, dla mieszczuchów, noszącą błędnie pojmowane znamiona artyzmu i co ważne - przywiązanie do swojskości - Robyn czy Janelle to postaci, z którymi istnieje szansa pójścia na piwo. Ciara kręcąca tyłkiem w półnegliżu, rozerotyzowana do bólu jest to dla środowiska słuchaczy/krytyków muzyki niezależnej wciąż ludyczność nie do przeskoczenia; inny świat, który nie mieści się w ich wrażliwości. Tylko że żaden z tych niezalowych krytyków nie próbuje zrozumieć, dlaczego ta Ciara zachowuje się tak, a nie inaczej, żaden z nich nie próbuje ogarnąć, na czym polega czarna kobiecość, seksualność etc. Środowiska krytyków muzyki niezależnej kochają czarną muzykę, gdy zwraca się ona w dużej mierze do białej widowni. Lub na tyle uznaną, że mają pewność, że nie popełnią faux pas – vide Erykah Badu.

Po dekadzie, w której wszyscy słuchali wszystkiego i co więcej – pozowali na znawców, gdzieniegdzie nastąpiło otrzeźwienie. Nie da się mieć eklektycznego gustu, albowiem zawsze podświadomie coś ocenisz niesprawiedliwie, a słuchając wszystkiego, nie możesz być znawcą, bo nigdy do końca nie zrozumiesz reguł, tych detali, które rządzą gatunkiem. Ostatnio rozpętała się spora dyskusja po haśle rzuconym na Popjustice.com: Jeśli szukasz w popie tylko łamania schematów, przekraczania granic, oryginalności, nie jesteś fanem popu. To jest oczywiście radykalne postawienie sprawy, ale porusza ważną kwestię. Tylko wprawne ucho, zaznajomione doskonale z konkretnym gatunkiem, dostrzeże, że dany gatunek wciąż jest w ruchu, że tam się coś dzieje, zmienia, brnie do przodu – dla laika płyt/singli przełomowych w poszczególnych gatunkach, które nie są w centrum jego zainteresowań, będzie w dekadzie raptem kilka. Dla znawcy – znacznie więcej, bo wie o danym gatunku więcej.

Podsumowanie dekady na portalu Screenagers upłynęło przede wszystkim pod znakiem hurraoptymizmu w kontekście zacierania się granic gatunkowych i bogatych, szerokich zainteresowań muzycznych odbiorców. Zdecydowanie byłam jedną z osób, która tą wizją się zachłysnęła.  Jednakowoż już w momencie pisania ostatniego z tekstów, które stworzyłam w ramach tego projektu – opisu singlowego zwycięzcy rankingu, The Avalanches „Since I Left You”, który był dla mnie symbolem eklektyzmu, zmianą w myśleniu o muzyce i jej granicach, zaczynała docierać do mnie pewna rzecz. Otóż to wszystko mrzonka. To było tworzenie pięknego, mitycznego, acz złudnego obrazu wszechstronnych, otwartych słuchaczy i krytyków. Nastąpiło pomieszanie porządków. Owszem, specyfiką współczesnego rynku jest różnorodność, bogata oferta. Siłą jest jednak eklektyczny serwis, nie recenzent o eklektycznym guście; lub z drugiej strony serwisy zajmujące się konkretną działką – Fact Magazine, RA Resident Advisor, Popjustice etc.

Zauważam powrót do specjalizacji - zaufasz temu, kto obraca się w tej miarę wąskiej działce, o której pisze. Zaufasz postaciom w duchu Tima Finneya – uk funky, house, dubstep, Alexa Macphersona – r&b, Marka Richardsona – muzyka gitarowa, Jordana Sargenta – hip-hop, Melissy Bradshaw – kultura rave, Kuby Ambrożewskiego – indie rock, indie pop, postpunk, Maćka Maćkowskiego - minimale, dubstepy, Piotra Kowalczyka z jego polską muzyką, Pawła Gajdy – idm, uk garage, niestarczy miejsca, by wymienić wszystkich (wiecie, że Was też mam na myśli). Bo wiemy, że oni zjedli na tym zęby. Pośród krytyków wybieramy i cenimy tych, którzy po pierwsze piszą o rzeczach, które nam się podobają, oraz po drugie tych, którzy mimo iż poruszają w diametralnie innej wrażliwości muzycznej, są w stanie zainteresować nas tym, o czym piszą, zachwycają nas swoją wiedzą i przenikliwością analizy; niekoniecznie nawet sięgniemy po polecaną płytę, ale docenimy fachowość recenzji i zrozumiemy miejsce danego albumu w ewolucji gatunku.

Po dobrnięciu do 2009 roku, w którym Porcys i Screenagers znalazły pewien konsensus w doborze recenzowanej muzyki, w 2010 roku Screenagers odbiło w innym kierunku. Oba serwisy opisują podobne wydawnictwa, podczas gdy Porcys deleguje do recenzowania noise’u, indie rocka, hip-hopu, dubstepu, uk funky, r&b etc. niemalże te same osoby (to siłą rzeczy wymusza nowa formuła recenzji na Porcysie – opinia czterech redaktorów na temat jednej płyty), Screenagers przeciwnie – wykształciło/rekrutowało writerów specjalizujących się w konkretnych gatunkach i ich wyznacza do recenzowania płyt tematycznych. Pitchfork nie wygrywa tam, gdzie przypadkowy nowo-wszechstronny recenzent o gitarowej przeszłości pisze o płycie Janelle Monae, z miejsca honorując ją wyróżnieniem BEST NEW MUSIC; Pitchfork wygrywa tam, gdzie publikuje recenzje The-Dreama czy Electrik Red autorstwa ludzi, którzy znają tę muzykę wszerz i wzdłuż – Davida Drake’a czy Tima Finneya. Pitchfork nie wygrywa tam, gdzie publikuje opis singla „Yamacha” Dreama, w którym pada gatunkowo absurdalne porównanie do LCD Soundsystem, wygrywa w momencie , w którym publikuje na stronie rubrykę dubstepową Martina Clarka z bloga Blackdown.


To, że w pewnym momencie, gust czytelników rozminął się z muzyką promowaną na Porcysie/Screenagers/Pitchforku, nie świadczy źle o czytelnikach i ich guście - mówi jedynie tyle, że współczesne r&b, pop komercyjny, Ashanti i Ashlee Simpson, te piekielne dubstepy itd. nie leżą w kręgu ich zainteresowań. Przy jednoczesnym uwielbieniu dla folkowych inklinacji Bonniego Prince'a, niekoniecznie muszą ich ruszać fenomenalne pejzaże soniczne w „My Love” Justina Timberlake'a.  To, co udało się osiągnąć minionej dekadzie, to nie wykształcenie wszechstronnych słuchaczy, lecz zmiana myślenia o tym, że nie ma złego gatunku jako takiego. Teraz Ty musisz wybrać, które gatunki Cię interesują.

 

Dodane w screenagers porcys



Skomentuj

Komentarze: 39

Highfidelity 32 65   21/07/10, 16:13  
Chyba jeden z najlepszych tekstów Twojego autorstwa, jaki kiedykolwiek zdażyło mi się przeczytac. Rewelacyjne ujęcie tematu i pośrednio odpowiedź na nutrujące mnie pytanie, czy wszechstronna (pseudo)specjalizacja objawiająca się tu i ówdzie jest faktycznie możliwa. Chyba przez najbliższy tydzień nic nie wrzucę na bloga, bo przy tym tekście będzie mi zwyczajnie wstyd.
kuba_radkowski 4 52   21/07/10, 16:29  
Gitarowa opresja to chyba za duże słowo :) Pamiętaj Marta, ze przywoływanie indie rocka w recenzjach Ashanti ma też inny, bardziej praktyczny cel. Czytelnik wychowany na muzyce niezaleznej po prostu nie zrozumie odniesienia do innego popowego wykonawcy.
lewar 17 103   21/07/10, 16:42  
muzyka jest dla nerdów.

"muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą"
dziś to bullshit. muzyka dzieli się na nudną i taką, której można słuchać dłużej niż dzień/tydzień.

i jest do ch* dla nerdów.

a teraz wracam do garażu.
martaslomka 10 43   21/07/10, 16:43  
Dzięki, Highfidelity! Mam nadzieję, że w najbliższym tygodniu mimo wszystko jednak skusisz się na jakąś publikację! :)

Kuba, ale wiem doskonale, że tego typu opisy służyły m.in. do łatwiejszego dla czytelników zarysowaniu kontekstu. Przy okazji wychodziły rzeczy, o których pisałam. z tym że wyznaję trochę inną zasadę - poznawianie jakiegoś gatunku muzycznego to także poznawania kultury, leksyki, jaką stosuje to środowisko. Podstawiając - przykładowo - pod ciąg skojarzeń R.Kelly-Babyface-Dream coś niezalowego np. Albini-Malkmus-Panda Bear odbieramy de facto możliwość zrozumienia danego gatunku. Czytelnik na ogół po parokrotnym kontakcie z tekstami dotyczącymi danej muzyki potrafi już wdrożyć się w stosowany tam język, terminologię etc.
Pamiętam, gdy stykałam się z muzyką niezależną w okolicach 2005 roku, i bardzo się cieszę, że najpierw musiałam się przebić przez szereg nieodgadnionych dla mnie wówczas odwołań i zwrotów. Mnie to wiele nauczyło.

iammacio 76 381   21/07/10, 19:40  
@homogenizacja

mnie to nie dziwi. czytamy te same (głównie zagraniczne) serwisy i blogi, śledzimy tych samych (głównie zagranicznych) writerów.

@pitchfork

imho kluczowe jest pochodzenie. większośc writerów serwisu to "dzieciaki z białych i nudnych przedmieść" + wspomniane mieszczuchy. Swego czasu Mariusz Herma fajnie wypunktował wybiórczość p4ka przy okazji wszelakich podsumowań. żeby zrozumieć p4k trzeba tym ludziom zajrzeć do metryki.

@rehabilitacja popu

podoba mi się podana przez Ciebie data graniczna - pierwsza połowa dekadu na niezal, druga na "wszystko inne". zgadzam się też co do tezy "znudzenie/przesyt". co do p4ka - akurat ich zwrot w tym kierunku wydaje się częściowo cwaniackim land-grabem. rozrastający się serwis potrzebował nowych tematów. podobnie oceniam zagranie z altered zones.

@pop a sprawa polska

u nas trzeba dorzucić "systemową" niechęć istniejących mediów do popu. koturnową dominację smutnych panów z wąsem. zachłyśnięcie popem w Polsce nabiera więc nieco buntowniczego zabarwienia. przecież Borys, jeden z bardziej wziętych młodych pisząc 'tylko/teraz rocka' na przełomie dekad, a teraz rozpisujący się o popie jest dla dawnych szefów tajemnicą, której pewnie wciąż nie mogą ogarnąć. Szabrański na 'uchem w nute' podrzucił niezły argument - pokolenia stawiające pierwsze kroki w latach 80. inaczej postrzegają pop niż roczniki starze, które liznęły dekadę poprzednią (vide Tymański i jego nienawiść do Kombii). am i making myself clear?

i trochę na boku

@styl

fajnie, że oba serwisy cechuje różny styl, odmienne podejście do tematu pisania o muzyce. szkoda, że w przypadku porcys często i gęsto chęć upchnięcia żartu zwycięża nad refleksją na temat. a, i od początku nie byłem fanem kolektywności recenzji - ta formuła sprawdza się w przypadku singli (ale to też nie zawsze), ale w przypadku recenzji kończy się szumem, który nie oferuje za wiele ponad opinię na dany temat. łatwość przyswajania takiego przekazu jest ogromna, ale po lekturze czytelnikowi w pamięci zostaje raptem cyferka, którą bezrefleksyjnie rzuci przy pierwszej możliwej okazji.

@porcys

'having said that'. chętnie zaglądam na forum porcysa, gdzie wciąż jest miejsce na dyskusję muzyczną. wyczekuję też podsumowania dekady. podsumowanie roczne było lekkim rozczarowaniem, ale 2-3 teksty na porcysmedia dają nadzieję, że writerzy wciąż radzą sobie z dłuższą formą.
gawronski 3 23   21/07/10, 20:16  
znakomity tekst!
jedras 0 4   21/07/10, 21:47  
No tak, z tekstem jak zwykle. Dobre czytanie, Marto.

Tylko mam tu pod ręką takie coś, coś czego w Twoim tekście nie znajduję: jeżeli popęd poznawczy "recenzenta" o łatwo klasyfikowalnym guście utrzymuje się na stałym poziomie (a powinien się utrzymywać jeśli "recenzent" publikuje regularnie), to w pewnym momencie doprowadzi do przesytu zainteresowaną szufladką, na której miejsce w konsekwencji prędzej czy później: a) wskoczy inna; b) przyjdzie pozorne (lub nie) rozmycie gustu. Takie podmianki szufladek są niewidoczne, następują rok po roku (w skrajnie "popędliwych" przypadkach miesiąc po miesiącu, prowadząc do narwanej blogerki, która w Twoim ujęciu zawiera między innymi sprawę "Asereje"); nie ograniczają się do jednego nurtu; wymagając czasu, odsuwają w cień poprzednie (odsuwanie as opposed to wymazywanie). Krótko mówiąc, wychowanie na takich a nie innych źródłach krytycznych kiedyś napotyka orzech cierniowy (bolesny stempel wyznaczający moment albo "zdziadzienia", albo "pójscia za postępem").

Popęd poznawczy nie prowadzi do przypadkowych rozwiązań (nowych szufladek). Słuchaliśmy Blur, posłuchamy Gorillaz. Słuchaliśmy Gorillaz, posłuchamy De La. Słuchaliśmy De La, posłuchamy "Rapper's Delight". Słuchalismy "Rapper's Delight", posłuchamy Chic i tak aż do absurdu. I teraz "pisanie po omacku" o "Asereje" może być albo absurdem, albo nie, co pewnie zależy od formy, retoryki etc.
[do tego punktu myślę, że się zgadzamy literalnie w 100% -- użyłem trochę innego modelu, bo za cholerę nie mógłbym wyjaśnić kolejnych akapitów]

Dla mnie to naturalny punkt przejścia, bo jeśli wychowujemy się na rocku, przyzwyczajamy się do grania riffami, rozpoznajemy akordy z tego samego zestawu, krótko mówiąc -- albo idziemy pisać o polityce/filmach/historii kultury, albo zwracamy uwagę w stronę czegoś, co powstaje pod odmienną optyką. Jeżeli lubimy zręczne podmianki akordów, idziemy słuchać jazzu. W popie chodzi o zmiany tonacji -- to naturalne uzupełnienie potrzeb słuchacza indie, powiew południowego pasatu na pastwisku przegrzanych owiec czy coś. Nikt nie musiał załapywać się na "renesans popu". Chodziło o wyczerpanie źródła. Okej, pewnie Pitchforki były pierwsze, co zrozumiałe. Pomogły od-obciachować śliskie klawisze i koktajlowe barwy zestandaryzowanych refrenów. A że się zatrzymały na Robyn, to może i wina demografii. Nieważne. Ważne, że nie mogę tego uznać za "zmianę" myślenia. Raczej za naturalną konsekwencję (która, owszem, nie zachodzi bezwzględnie w każdym spełnieniu ww. warunków i tu mogę mieć kłopocik).

Problem widziałbym jedynie w dysproporcji popędu "recenzenta" i słuchacza. Rozumienie tego to trochę czarna robota, bo "słuchacz" jest tak naprawdę i słuchaczem i czytelnikiem -- czytelnikiem "recenzenta", słuchaczem rzeczy recenzowanych przez (i o których dowiedział się przez) "recenzenta". Sam "recenzent" to akcja o wiele mniej dwoista, ale nie sposób powiedzieć o jak wiele, stąd problem.

Nie bardzo mogę się odnieść do eklektyzmu w słuchaniu, bo za nic nie wiem gdzie u Ciebie zaczyna się "znawstwo". Konkretnie: śmiałbym zauważyć, że je przeceniasz, ale w obliczu zastanych przeszkód jednak nie śmiem. Mogę tylko zauważyć, że eklektyzm eklektyzmowi nierówny; wystarczy umieć namierzyć moment, w którym należy dokonać cięcia epistemologicznego, a potem się z takim przecięciem obnosić, żeby słuchacz-czytelnik nie został wprowadzony w błąd. Nie zaufam Richardsonowi w kwestii gitar, nawet nie zaufam Piotrkowi Kowalczykowi w kwestii muzyki polskiej. Zrozumienie nie wyczerpuje tematu. Owszem, mogę im zaufać w połowie: jako czytelnik, ale nie jako słuchacz. Nie w całości. Przeciętnego czytelnika-słuchaczka bez ambicji akademickich nie obchodzi miejsce danego albumu w ewolucji gatunku*. Zamiast zestawiać popową Ashanti z indie D-Planem zestawmy konkretny element piosenki wykonawcy A z konkretnym elementem wykonawcy B, bo inaczej skończymy kłócąc się o wyższość Paris nad Gimmie Fiction zamiast polując na przecenę Countdown To Ecstasy w okolicznym Empiku. (Oczywiście od trzech akapitów piszę wyłącznie o wyobrażeniu Porcys jako przekroczenia indie/pop).

W kwestii skali jeszcze przywołam Rogera Eberta, który całkiem inaczej podchodzi do kina autorskiego i rozrywkowego. Po co? Nie każdy ma wystarczające skille kategoryzacyjne, ale on owszem. Takie rozwiązanie sprawdza się tylko w skali pięciogwiazdkowej.


* -- dobra no, wszyscy lubimy specjalizacje, ale ja osobiście w Polsce po prostu nie widzę wystarczających zasobów ludzkich. Czytelnicy Screenagersa nie mają alternatyw, a czytelnicy Porcysa mają (wybiórczo czytywanego) Screenagersa.




@ youaremacio:
Refleksja na temat to ryzyko wpadnięcia w pułapkę humanistycznej olimpijki idącej na kulturoznawstwo -- to, że pani od polskiego chwaliła nasze "naukowe" teksty, nie oznacza, że potrafimy je pisać. Fajnie, że jest ktoś, kto to ryzyko podejmuje, tak samo jak fajnie jest, że oba serwisy cechuje różny styl. Klasyczne starcie podejść: Sontag circa 1966 vs interpetacja vs dekonstrukcja. Szachiści mają na to jakąś nazwę.
iammacio 76 381   21/07/10, 22:25  
to że potrafisz pisać nie oznacza że masz coś do powiedzenia.

nigdy nie ufałem paniom od polskiego.
kuba_radkowski 4 52   21/07/10, 23:28  
Marta: to jest coś czego ja właśnie nie rozumiem. A może rozumiem, ale nie podzielam. Jeżeli ktoś poszukuje analogii, nawet trochę karkołomnie, między liniami basu Beyonce i Les Savy Fav, to w gruncie rzeczy broni *godności* tej muzyki, szuka w niej czegoś uniwersalnego.
proserek 27 107   21/07/10, 23:30  
podpisuję się pod pochwałami tego artykułu.

Nie myślałam nigdy o polskiej "scenie słuchającej muzyki niezależnej", o ile mogę skorzystać z takiego nadużycia, w ten sposób. Zapewne dlatego, że jestem trochę młodsza; co jest na rzeczy zaczynało do mnie dochodzić dopiero jakieś 3-4 lata temu, czyli gdy byłam na przełomie gimnazjum i liceum. Nie mogłam więc obserwować tego, co opisujesz.

dlatego jestem bardzo wdzięczna za ten artykuł.

czy to implikuje, iż recenzent powinien się do jednego kręgu muzycznego ograniczać? czy to oznacza, że na temat innej muzyki, niż jego specjalność, wypowiadać mu się nie wolno? Przecież nikt nikomu nic nie zakaże.
ja wierzę, że są ludzie, którzy ten otwarty umysł posiadają. Nie jest ich wielu, lecz istnieją. Że będąc wyspecjalizowanymi w jakiejś dziedzinie nie odrzucają reszty. Bo tak chyba jednak się zdarza, prawda?

brzmi to powyższe trochę naiwnie, nie wiem jak to inaczej ująć. Generalnie jednak zgadzam się z Twoją konkluzją.
nuzwbzuhu 1 12   21/07/10, 23:43  
Przepraszam, że spłycę cały temat, ale czy nie uważacie, że z muzyką Ciary jest trochę jak z nią samą - spora część facetów chciałabym ją mieć, bo wygląda jak milion dolarów, jednak niewielu z nich chciałoby się z nią związać na stałe, zamieszkać, mieć piątkę dzieci w białym domku w Bieszczadach i razem z nią strzyc owce? Dla mnie dokładnie tak jest z tym najbardziej mainstreamowym popem - sprawia mi krótką przyjemność, jednak nie traktuje tego zbyt poważnie, po 30 minutach obcowania z hitami mam naprawdę dość. Możliwe, że tutaj ujawniają się ograniczenia mojej percepcji, ale jak szukam perfekcji brzmienia to sobie włączam Serge'a a nie starego Timbę...
jaceksobczynski 0 113   22/07/10, 00:13  
Ja bym mimo wszystko trochę z dystansem podchodził do recenzenta, siedzącego wyłącznie w danej szufladce gatunkowej. Załóżmy, że mamy 2003 rok a na świat spada bomba, której imię brzmi "Speakerboxxx/The Love Below". Co zrobi redaktor, osłuchany wyłącznie w klasycznym rapie? Odrzucić nie odrzuci, w końcu to Outkast, ale jakieś to dziwne i chyba nie do końca zrozumiałe. Pamiętam ówczesne recenzje w hip-hopowych pismach - dziennikarze zachwycali się, ale zajebiście nieszczerze. Dużo bardziej entuzjastyczne opinie zarobił "Elephunk", tyleż nowatorski co mimo wszystko w mniejszym stopniu zmieniający skórę BEP.
Swoją drogą, Marta - może rzecz nie do końca związana z tematem, ale jestem ciekaw Twojej opinii. Piszesz o wybiórczości specjalizacji, natomiast do głosu dochodzi jeszcze jedna wybiórczość - konkretnych artystów. Dla wielu zagorzałych (i młodych) czytelników polskich portali poświęconych muzyce alternatywnej nie ma na dobrą sprawę niczego, co poza nimi. Kilka razy miałem okazję rozmawiać z 19-20 latkami (ulubieni artyści: MBV, Ariel Pink, Toro Y Moi), mocno kumającymi współczesny niezal i krzywiącymi się do wyrzygu na dźwięk haseł Nirvana, Pink Floyd czy Faith No More. Nie wiem, jak ująć to w słowa - może edukacja? Tak czy siak kreowanie nowych bożków niezalu przy częściowym pominięciu historycznej reszty może doprowadzić nas do stworzenia armii wyznawców Ciary, szczelnie zamkniętych w Porcysowo-Screenagersowej pulpie. Nie sądzisz, że mimo wszystko jest to większe zagrożenie niż pisanina jednego redaktora o popie, metalu i etno?

i oczywiście piątka za świetny tekst
kidej 0 58   22/07/10, 08:57  
Tak jak poprzednicy: "lubie to", jak wszystko co probuje dyskutowac z przyjetym, istniejacym status quo. Poglad o eklektyzmie gustow i mierzeniu popu i np ambientu ta sama miara byl chyba jednym z glownych skladnikow podzialu wsrod polskich fanow muzyki (czy tez nerdow) na 'omnibusow' i 'rockistow' (czy tez 'indiestow'), broniacych idealow przed najazdem popowego blichtru z zapalem nierzadko bardzo plomiennym (czesc Adamie B). Przy czym co innego, jesli ktos robi tak na wlasny uzytek, zeby po prostu probowac roznych rzeczy i otwierac sobie glowe (skutecznie lub nie), a co innego, jesli zajmuje sie tym recenzent/dziennikarz, majacy za zadanie otwieranie oczu sluchaczom i naprowadzanie ich na wlasciwe tropy. Tutaj aspiracja do bycia eklektycznym moze byc bardzo zgubna, bo zawsze moze przyjsc prawdziwy FACHURA w danym gatunku i wypunktowac bledy. Specjalizacja jest dla mnie duzo bardziej wiarygodna. Przy czym nie ma co sie porownywac do PFK, z ich silnym i licznym zespolem, w ktorym niektorzy o muzyce pisza juz kilkanascie lat - w Polsce nie mamy takiej lawki. Sa wyjatki, ktorym przychodzi to naturalnie, ale nieliczne. Reszta wiarygodnie w swoim eklektyzmie moze wygladac dla mnie dopiero za jakas dekade, kiedy latwo mi bedzie uwierzyc, ze naprawde ogarniaja to wszystko, co mowia, ze ogarniaja.

Nie ma w muzyce jednej uniwersalnej prawdy (ale suchar), i nie kazdy musi chciec ogarnac temat, do ktorego staramy sie go przekonac. Nie kazdy fan indie jest ciekawy co to wobble. Co nie znaczy, ze takich nie ma, tylko to rodzi pytanie, jak poprowadzic dyskusje z potencjalnymi adwersarzami. Na pewno nie moze byc mowy o lekcewazeniu ich zdania i sprowadzaniu go do 'jesli tego nie slyszysz, to nie mamy o czym rozmawiac' (ale to ton, ktorego juz chyba w polskich dyskusjach muzycznych nie ma, i dobrze).
kidej 0 58   22/07/10, 10:04  
Przypomnial mi sie przyklad z zycia wziety, a nawet wiecej - wziety z musicspota. Gdy przeczytalem dyskusje na temat Xiu Xiu pod wpisem Warny (http://musicspot.pl/warnawieslawski/318/), to pomyslalem, ze po prostu komentujacy nie sa 'targetem' Stewarta, w ich kregu zainteresowan nie lezy przerysowana depresja. Widzialem i Stewarta solo i Xiu Xiu i jesli chodzi o odczucia lokuje sie gdzies posrodku skali (ani zachwyt, ani niesmak), ale na pewno nie polecilbym z czystym sumieniem tych koncertow nikomu poza znajomymi, o ktorych wiem, ze sa w stanie strawic taka warstwe pretensjonalnosci (albo sa po prostu neurotyczni). Totez nie chodzi o to ze szanowni dyskutanci sie nie znaja, albo ja sie nie znam, albo fani Stewarta sie nie znaja.

W kwestii zas oldie zespolow -serio Nirvana jest juz niemodna wsrod mlodziezy? Ze Pink Floyd to wiem, znam pare takich przykladow osobiscie. A taki Piper at the gates of dawn niejednemu mlodemu psych-hipsterowi by w glowie przewrocil, mysle.
nuzwbzuhu 1 12   22/07/10, 11:58  
Kidej świetnie ujął to co ja o tym wszystkim myślę. Dodam też, że w sumie dobrze, że w czasach popowego hurraentuzjazmu w Scr czy na Porcysie pojawiły się głosy radykalnie "anty", bo to oczyszcza atmosferę - przytoczony Adam B., używając modnego phrasala, zjadł zęby na noise rocku, free jazzie czy innych awangardach, więc jakby nagle brał w obronę Rihannę to by było mocno dziwne, dzięki temu jest dla mnie wiarygodny w swoim osłuchaniu, jakkolwiek ktoś by się z nim nie zgadzał. Specjalizacja to dobra rzecz, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi (suchar) - trudno by np. wejść na Porcys i oczekiwać w pełni kompetentnej recenzji nowej produkcji Davida Tibeta, prócz ewentualnie upchanego żartu, jeśli, tak jak mi się wydaje, większość writerów to fani Ariela czy tam innych Toro Y Moi... Dlatego przytoczone przez Krzyśka komentarze nt. koncertu Xiu Xiu trochę mnie podirytowały - nie jestem fanem tej estetyki, ale idąc na ich gig mniej więcej wiem czego się spodziewać i nie ogarniam jak można mieć pretensje do zespołu za to, że są tacy a nie inni.
martaslomka 10 43   22/07/10, 12:12  
@macio – Altered Zones

Maciek, mógłbyś mi wyjaśnić krótko, o co chodzi z ideą tej strony? Weszłam, patrzę pierwszy post – Lil B, no to się podjadałam. Zjeżdżam w dół, a tam już zwyczajny pitchforkowy stuff, który spokojnie mógłby być lansowany na stronie. Nie rozumiem.

@Kuba Radkowski
Kuba, wyobraź sobie analogiczną sytuację - opisywanie na jakiejś stronie ukierunkowanej na pop/r&b Les Savy Fav za pomocą Mya, Brandy i Omariona. Absurd. Przy czym czytałam kiedyś niezwykłą analizę „Single Ladies” Beyonce poprzez Steve’a Reicha na przykład. I miało to sens, ale to trochę inna sytuacja.

Heh, strasznie dużo kwestii się pojawiło, szczególnie w poście Mateusza Jędrasa. Może wypunktuje parę spraw, przy okazji poruszając kwestię podrzuconą przez uroczą użytkowniczkę proserek:

1. Stały gust recenzenta vs. eklektyczny
Oczywiście nie miałam tu na myśli jakichś przejaskrawionych przykładów redaktorów od 35 lat piszących o prog rocku, dla których świat współczesnej muzyki kończy się na Archive i Mars Volta. To jasne. Mam raczej na myśli naturalną ewolucję gustu, że coś się nudzi, w między czasie zaczynamy interesować się czymś innym i to dość naturalnie przenika w pewnym momencie do „mainstreamu” naszych zamiłowań. Z biegiem lat obszar muzyki, na temat której możemy wypowiadać staje się większy. Czy powinniśmy się wypowiadać na temat wszystkiego, co nas fascynowało? Inna sprawa, albowiem nie śledzimy danego wyimka muzyki, który nas niegdyś cieszył, równie sumiennie co dawniej, natomiast mamy solidne podstawy, by szybko wrócić do gry.

Nie wierzę po prostu w to, że bez szkody dla odbiorcy, recenzent może recenzować wszystko (mogłabym wymienić kilkudziesięciu redaktorów, których za coś tam szanuję, ale od czasu do czasu zdarza im się opisać coś, co słuchają wyrywkowo, nie znają zbyt dobrze ani historii sceny, ani jej specyfiki i potem wychodzi stek bzdur w tekście); przy czym poza swoimi głównymi faworytami może słuchać wiele innych rzeczy, bo to rozwija percepcję, poszerza horyzonty, uczy czegoś i przede wszystkim pozwala gładko poruszać się po współczesnej muzyce, która miłuje się w mieszaniu gatunków. Z zerową znajomością r&b nie napiszesz wyczerpującej recenzji Dirty Projectors lub nie do końca załapiesz The XX. Czy z drugiej strony „barykady” – Shakira coverująca „Islands” The XX pozostanie nieczytelna.

2. zaufanie
U Mateusza pada b. ciekawe zdanie – „mogę im [recenzentom] zaufać w połowie: jako czytelnik, ale nie jako słuchacz”. O ile dobrze rozumiem, chodzi o to, że docenisz wiedzę, umiejętność umiejscowienia danego dzieła w kontekście zarówno historii sceny i jak i momentu tu i teraz, ale niekoniecznie zakładasz, że dany track/album - mimo iż mieszczący się jakoś tam w obszarze twoich zainteresowań - najzwyczajniej w świecie będzie Ci sprawiał przyjemność w słuchaniu, tak? Ogólnie zgadzam się, przy ocenie danego wydawnictwa dochodzi jeszcze szereg przyzwyczajeń recenzenta, kaprysy, natręctwa, prywatne doświadczenia – ja na przykład nienawidzę lo-fi, nienawidzę estetyki zepsutych kaset, moje ucho nie potrafi tego zaakceptować, moje ucho działa inaczej, przy czym Ariel Pink jest moim ulubionym artystą minionej dekady! Którego nie słucham! Na papierze 10.0, na głośnikach kończę odsłuch po „Trepanated Earth”, bo mam strepanowaną czaszkę.

3. Zasób ludzki
Tak, oczywiście w PL jest z tym problem i skoro po dziesięciu latach stałego łącza, rapidshare’ach i dostępie do wszystkich niesamowitych tekstów krytycznych, jakie powstały, nie wykształciła się armia młodych, 20-letnich krytyków, trochę czarno widzę.

Przy czym tak jak pisałam – Porcys wprowadził formułę 4 redaktorów vs. jedna płyta, i to w takim wypadku musi wprowadzić element słabości. W recenzji nie wiem, płyty dubstepowej, musi pojawić się jedna, dwie opinie z dupy, bo redaktor słyszał Buriala, może Bengę, może Skreama, singiel Jokera, po którym wyczaił, że dubstep idzie w stronę melodii – okej, powierzchownie jest w stanie ocenić jakąś płytę, ale co to tak naprawdę daje?

@nużwbżuchu
Andżelika, no to jest właśnie to, o czym pisałam. Coś tam znasz z tego r&b, pewnie całkiem zajebiście tańczysz przy „Oh” Ciary, ale ta muzyka interesuje Cię wyłącznie jako muzyka użytkowa. Twoje prawo, nie oceniam, po prostu nie lubisz, nie Twoja wrażliwość. Okeeeeeeeej. I nie powiesz mi nic ciekawego na temat Ciary (napiszesz za to fajny artykuł o Walkerze, bo to jest Twój gość), ponieważ nie potrafisz słuchać r&b w inny sposób niż jako rotację radiowo-telewizyjną. Dla innych jest to cały świat fascynującej kultury lub wręcz ich kultura. I oni spojrzą na tę muzykę zupełnie inaczej.

@Jacek Sobczyński

Hej, ale przecież „Elephunk” to była totalna zmiana BEP – najpierw byli przeciętniackim hip-hopowym trio i na wysokości „E” doszła do nich Fergie, nagrali singiel z Timberlakiem, przekształcili się w popowy kwartet, który czerpie z hip-hopu i szeroko rozumianej urban music.

Co do wybiórczości artystów – wiadomo, że Porcys i Screenagers zajmuje się przede wszystkim nowymi wydawnictwami i to one wzbudzają największą dyskusję. Oba portale jednak również b. dużo miejsca poświęcają starszej muzyce, uderzając często w jakieś pokutujące w Polsce mity nt. poszczególnych artystów (vide Porcys’ Guide To Pop, Screenagersowy ranking lat 80., przegląd Steely Dan czy felietony niestrudzonego Sajewicza o Robercie Palmerze itd.). Myślę, że ta wybiórczość wśród młodych słuchaczy to po prostu przywilej/grzech wieku. Nie mam pojęcia, co można by tu więcej zrobić; nie każdy może być tak doskonały jak moja siostra ;)

„kreowanie nowych bożków niezalu przy częściowym pominięciu historycznej reszty może doprowadzić nas do stworzenia armii wyznawców Ciary, szczelnie zamkniętych w Porcysowo-Screenagersowej pulpie”
Trochę odbije w inną stronę – tworząc rubrykę Urbanizer, niekoniecznie myślę o statystycznym odbiorcy Screenagers. Ukształtowany czytelnik Screenagers nie jest moim targetem, to jest rubryka przede wszystkim dla ludzi, którzy kiedyś przypadkiem trafili w to środowisko, ale w zasadzie to nie słuchają Pavement. Słuchają innej muzyki i chcą o niej również poczytać po polsku w innej formie niż news, że wyciekł nowy singiel Nicki Minaj i dawaj, obejrzyj youtube’a. To jest też rubryka wprost celująca do ludzi wyłącznie zainteresowanych urban music: od r&b po funky house (nie wiem, czy kiedyś trafią na tę stronę, ale co tam). W tej chwili dla rubryki piszą autorzy, którzy są prawdopodobnie największymi znawcami tej muzyki w PL (a w lipcowej odsłonie, nowy, kapitalny recenzent się pojawi) i w zasadzie nie mają konkurencji. Wciąż jest to oczywiście dalekie od doskonałości (w dalszym ciągu kuleje choćby hip-hop), ale zmierza w dobrym kierunku.

@kidej Xiu Xiu
Byłam jedną z osób, które się tam negatywnie wypowiedziały. Damn, I Hate Xiu Xiu :D. Z tym że oczywiście piszę to pół żartem pół serio, tak jak w gronie znajomych, powiem, żeby wyłączyli pitchforkowską transmisję Delorean, bo to jakiś straszny szajs. W oficjalnej publikacji bym tego nie napisała, bo po prostu nie jestem targetem ani Stewarta, ani chłopców z Delorean. Nie mój świat, niech sobie grają.

Z tym że tą przejaskrawioną neurozą Stewarta, wyciągnięciem tego dziecięcego kibordu na solowym koncercie, totalną nieumiejętnością śpiewania naprawdę byłam zażenowana. :)
kidej 0 58   22/07/10, 12:24  
"Z tym że tą przejaskrawioną neurozą Stewarta, wyciągnięciem tego dziecięcego kibordu na solowym koncercie, totalną nieumiejętnością śpiewania naprawdę byłam zażenowana. :) "

Ja wierze, ze to bylo autentyczne zazenowanie, natomiast tylko znajac Twoje teksty po prostu stawialbym dolary przeciwko orzechom, ze nie ma szans, zebys polubila Xiu Xiu ;) Zupelnie inne poletko, ktore ma swoich odbiorcow. Btw, Internet troche chyba rozmywa granice miedzy oficjalnoscia i nieoficjalnoscia, juz nawet w tej dyskusji opieramy sie o to, co 'adwersarz' napisal w komentarzu - nie dziw sie, ze nie tylko to, co napiszesz w publikacji dla Screen czy na blogu zostanie wykorzystane 'przeciwko' Tobie :)

Co do Altered Zones, to ja na poczatku myslalem, ze to taki ichni Musicspot, zebranie w jednym miejscu autorow z Gorilla vs Bear, 20 Jazz Funk Greats i paru innych. Tutaj otwierajacy wpis, a na jego poczatek chyba-manifest AZ: http://alteredzones.com/posts/22/altered-20105-lps/
kidej 0 58   22/07/10, 12:29  
Acha, pamietam jakim szokiem byly dla mnie pierwsze teksty Sajewicza o Palmerze wlasnie czy Bee Gees. Tylko wtedy nie wiedzialem jeszcze za bardzo, czy to proba znalezienia nowej niszy, czy wyraz autentycznej fascynacji, teraz juz - po pobieznej lekturze bloga Pawla - watpliwosci nie mam.

No i wydaje mi sie absolutna oczywistoscia, ze istnieje rozdzielnosc "waznosci" dziela od tego, czy nam sie podoba, czy nie. Umiejetnosc tego rozdzielenia to jest temat na zupelnie inna dyskusje, ale warto o tym pamietac na pewno czytajac recenzje i probujac je odniesc do siebie, zaufanie zawsze jakostam powinno byc ograniczone, bo i tak weryfikuja wlasne uszy.
nuzwbzuhu 1 12   22/07/10, 12:35  
@Marta - spoko, zupełnie się zgadzam. Tylko mi powiedz mi dlaczego "opisywanie na jakiejś stronie ukierunkowanej na pop/r&b Les Savy Fav za pomocą Mya, Brandy i Omariona" to absurd, a "analiza „Single Ladies” Beyonce poprzez Steve’a Reicha" już nie? :)
martaslomka 10 43   22/07/10, 12:44  
Andżelika, bo opisywanie Les Savy Fav poprzez Brandy (tylko przykład oczywiście, artysta A, artysta B) to próba przełożenia danej muzyki na inny język - już pisałam wcześniej co przez to traci odbiorca.

Opisywanie 'Single Ladies' przez Reicha ma o tyle sens, że track Beyonce - bardzo nietypowy dla r&b - oparty jest na repetycji oraz minimalizmie środków i - przypadkiem lub nie; nie wiem, co tam Dream wykombinował sobie w głowie - w zasadzie wprost odwołuje się do tej działki XX-wiecznej muzyki poważnej. Drugi przykład tego typu nawiązań do awangardy to "A Milli" Lil Wayne'a zestawione z "O Superman" Laurie Anderson. http://its-her-factory.blogspot.com/2009/05/steve-reich-beyonce.html
nuzwbzuhu 1 12   22/07/10, 13:06  
Marto, ale czy house, techno, współczesny pop pokroju The Neptunes czy Timby nie jest oparty na repetycji? Jeśli chcemy być konsekwentni to wszystko co ma refren można podciągnąć pod "inspirację minimalizmem", czyli całą muzykę rozrywkową od lat 60... Oczywiście nie ja to wymyśliłam, Kidej mi podpowiada, że poczytać można o tym w "Words&Music" Morleya, ja odsyłam bodajże do numeru Glissando z Litwą ;)
kidej 0 58   22/07/10, 13:13  
Ano, nie mam co prawda ksiazki pod reka wiec nie moge rzucic dokladnym cytatem, ale Morley okreslil Reicha, Glassa, Younga itp i repetycje jako fundament m.in. techno, house'u, electro (to jest oczywiste), a takze popu, z tym, ze jako przyklad uzyl - i poparl kompleksowa analiza - "Can't get you out of my head". Oczywiscie nie zapomnial o tym co bylo po drodze, wystawiajac niesamowita laurke Kraftwerkowi, ale konkluzja jest taka, ze nie tylko Dream w "Single ladies" jest pojetnym uczniem minimalistow:)
martaslomka 10 43   22/07/10, 13:23  
nie no, house, techno to to jest oczywiste, że mają w rodowodzie repetycję.

jeśli chodzi o r&b "single ladies" to jest najprostszy numer, jaki kiedykolwiek napisał Dream. To jest w zasadzie numer wyklaskany, dla efektu podbity basem. tu się nic nie dzieje. ostatni raz tak szczątkowy track słyszałam u lumidee i jej "never leave you", który jest jeszcze lepszym przykładem. można jeszcze ewentualnie przywołać lil mamę i "lip gloss czy tam gwen stefani.

Timby nie określiłabym jako gościa szczególnie mocno lubującego się w repetycji. Neptunes - prędzej.
kidej 0 58   22/07/10, 13:29  
A co z "Drop it like it's hot"?
martaslomka 10 43   22/07/10, 13:42  
tak, "drop it" totalnie i jeszcze przy okazji ying yang twins "wait (whisper song)" http://www.youtube.com/watch?v=nYYjZeErFks

ale ogólnie to ja się na awangardzie NIE ZNAM i wierzę Wam na słowo :)
nuzwbzuhu 1 12   22/07/10, 13:55  
Timba - Get ur freak on czy Say it right? Repetycja jak, za przeproszeniem, w mordę strzelił. Nie no spoko, nikt nie ogarnia wszystkiego i nie ma w tym nic złego, po prostu nie można, jak dla mnie, sprowadzać wpływu minimalizmu na muzykę pop do jednej Beyonce... Inna sprawa czy to jest znowu takie fajne, ale to temat na dłuższą rozkminę, poza tym nie jestem amatorem ;)
nuzwbzuhu 1 12   22/07/10, 13:56  
*pff oczywiście "jestem amatorem", chciałam początkowo napisać "nie jestem muzykologiem" :)
martaslomka 10 43   22/07/10, 14:05  
ojejku, niejasno się wyraziłam - nie napisałam, że Timbaland w ogóle, bo przecież jeszcze na szybko choćby "Try Again", ale repetycja to będzie jedno z wielu haseł, przez które będziemy opisywać Timbę. Neptunes jest natomiast dobrym przykładem.
I nie sprowadzam przecież wyłącznie do Beyonce - tylko w jej kontekście jest to bardzo ciekawe, przecież jej wszystkie single to są b. połamane kawałki, okraszone bogatymi aranżacjami etc. taka oszczędność w brzmieniu była niesamowicie zaskakująca.

a z tym, że nietypowy dla r&b może odrobinę się zapędziłam, ale nie do końca.
jedras 0 4   22/07/10, 17:16  
1. Specjalizacja vs. eklektyzm
Nie no, stek bzdur to owoc dyletantyzmu, nie braku wniknięcia w wyimek. Trochę przejaskrawiając: równie dobrze można by powiedzieć, że nie można pisać o kode9 nie przeczytawszy wcześniej Sonic Warfare. Jasne, pożądaną sytuacją jest, żeby piszący wchłonął cały leksykon i całą historię otoczki, ale poznanie rozprawy doktorskiej autora słuchanego właśnie singla i wiedza ogólna na temat cybergotyku nie są warunkami koniecznymi do napisania o nim dobrego tekstu (przy czym dobry tekst rozumiem trochę inaczej niż Maciek, ale znowuż nie na tyle inaczej, żeby postulować recenzje konceptualne jako najlepszą formę krytyki). Język recenzencki nie musi być immanentny w stosunku do środowiska. Może, nie musi. To oczywiście zależy od samego autora tekstu -- jedni muszą podchodzić holistycznie, inni nie. Nie bardzo rozumiem skąd ta niechęć do relatywizacji. Poza tym, gdzie wytyczyć granice między podejściem specjalisty a eklektyka? Dirty Projectors to nie tylko r&b, to też (dla mnie dużo bardziej) Byrne, Black Flag (ok, może mniej), James Chance etc. i wcale nie mam tu na myśli samych postaci, ale tradycje z których się wywodzą. Tradycje na tyle rozległe, że o Dirty Projectors idąc proponowaną linią diagnozy nie mógłby pisać nikt (znów przejaskrawiam jakby co).

Nie wydaje mi się też, żeby *wyczerpujące* recenzje istniały. Większość recenzentów nie zarabia z pisania o płytach, a to ogranicza czas (i to drastycznie, bo czytanie w internecie to przysłowiowy wierzchołek), a więc gdzieś granica wiedzy istnieje. "Wyczerpywanie" w takim rozumieniu rozumiem jako przebiegły eufemizm na mydlenie oczy (z tym, że to też zależy od autora -- absolutnie nic nie mogę zarzucić wielu tekstom na Screenagersie).

2. Zaufanie -- dokładnie (prawie) o to mi chodziło. Wykorzystując tego biednego Piotrka K. -- jeśli chodzi o muzykę polską, nie potrafię przyjąć jego nieomylności, bo rozmijamy się w kwestii gustów, które kształtowaliśmy zupełnie inaczej. Natomiast każdy tekst przeczytam jarając się jak siedemnasta (powiedzmy), wiedząc, że w aspekcie porównawczym/historycznym nikt o danej płycie lepiej nie napisze. To mógłbym swobodnie rozszerzyć na różnych Richardsonów, speców od funky house et al. Kompetencje kulturowe nie są całością wkładu recenzenta. Pisanie o aktualnych wydarzeniach niesie ryzyko przecenienia wartości np. singla, jeśli nie zastosujemy do niego uniwersalnego warsztatu krytyka-muzykologa, jeśli nie odniesiemy się do oczekiwanych melodii, barw czy czego tam.

3. Repetycja a minimalizm
Apeluję jednak o umiar w wyszukiwaniu analogii :). Owszem, istnieją wysokobudżetowe utwory chodnikowe niemal wprost nawiązujące do np. Reicha, (był taki singiel Baby Basha, którego tytułu nie pomnę, a który --pewnie przypadkowo, ale zawsze-- bardzo sprawnie ilustrował koncepcję reichowskiego phasingu w popie), tylko, że nie jest ich tak dużo jak może się wydawać. Repetycja Neptunes np. nie wynika z 60s-owego minimalizmu tak jak wynika po prostu ze standardu popowej piosenki, filtrowanej okiem oszczędnych bębnów z mocnym naciągiem (tu odwróćmy się najpierw w stronę Impulse! Recs, a potem już w ogóle Afryki). Inna sprawa, że minimalizm od końca 60s wzwyż to tembr i paleta z zupełnie innej niż Neptunes bajki. Oszczędność oszczędności nierówna.
pszemcio 0 33   23/07/10, 08:28  
Ja mam kilka uwag, które nic nie wniosą:

-Ulżyło mi w sumie jak przeczytałem tekst, bo się okazuje, że nie muszć znać wszystkich nowych historii, które mnie częto w ogóle nie grzeją i jednocześnie nie być całkowicie pozabawionym prawa głosu przypadkowym słuchaczem

ale

-Założenie specjalizacji w danej tematyce sugeruje regres, a różnorodności - progres (banał). Było juz oczywiście wyjasnienie, że tak naprwdę chodzi o "rozwój" ale w jakimś tam ograniczonym zakresie, tylko że gdyby tylko o jakiś ograniczony zakres chodziło, to dziennikarze po "Ok computer" nigdy nie poradziliby sobie z "Kid A"

- Zgadzam, że Marta trochę przesadza, jeśli chodzi o specjalizację. Przeciwnie - zauważam coraz częściej że uwagi osób trzecich (preferujących zupełnie inną muzę niz ja), na temat słuchanych przez mnie dźwięków(oczywiście nie mówię o jakimś betonie negujacym wszystko i wszędzie), są często tak trafne, że wprowadzają mnie w lekkie zakłopotanie (żona, brat). Tłumaczę to faktem , że ja z racji rutyny pewnych istotnych rzeczy w danym gatunku już nie zauważę. Dlatego recki na Porcys, jakieś kilkuzdaniowe wtręty ludzi nieobeznanych do końca z tematem), są czasem cenniejsze niz elaboraty erudytów

BTE. kolejny zajebisty tekst
pszemcio 0 33   23/07/10, 08:30  
>>Zgadzam, że Marta

zgadam się, że Marta

w ogóle sorki za styl, ale w pracy na szybko piszę
lewar 17 103   23/07/10, 11:09  
miałem więcej nie trollować, ale jeszcze zabiorę głos, ponieważ pragnę głośno zgodzić się z jędrasem, którego komentarze są znakomite. Tekst Marty świetny oczywiście, choć podejmowany problem śmiga Autobahnem, a wolę sobie poturlać piłkę lekarska na poboczu.

Ale coś mi uzmysłowił ten tekst i chwalone przeze mnie komentarze - nie chcę mieć nic wspólnego na poważnie z dziennikarstwem muzycznym. Na poważnie - czyli nie mam zamiaru przejmować się tym bardziej, niż biało czarnymi napisami na paczkach papierosów (bo oczywiście, można poczytać, można pogadać chwilę, jak się akurat wyczerpały dowcipy, albo jak już naprawdę nie da rady skonfabulować nic zabawniejszego, można nawet napisać jakąś recenzję, albo wrzucić coś na bloga, czy poobsrywać się w jakimś kolorowym periodyki muzycznym).
Odmawiam traktowania tego poważnie z dwóch przyczyn. Pierwsza głupia i osobista. Odrzucają mnie rozmowy o sporcie, o samochodach, o kosiarkach do trawy i filmach z przeglądu Herzoga. Lubię pograć w piłę, przejechać się fajną furą lub na kosiarce do trawy, maniakalnie kocham kino, Herzoga też. Ale żeby o tym gadać? No kurwa, po coś ludzie wymyślili anegdoty, dowcipy i narzekanie na pracę. Pisanie o muzyce nie jest jak tańczenie o architekturze - jest mówienie podczas jedzenia o smaku jaki akurat odczuwamy w buzi.
Drugą przyczyną, dla której wypisałbym się z klubu miłośnika pedału jest fakt, że wait for it... wait for it... muzyka jest dla nerdów. Recenzenci to jakaś dziwaczna kasta, coś jak ludzie udający myszy z Pythonów. Przeciętnego odbiorcę muzyki nie obchodzi co tam napisane jest o płycie, tylko fakt, że jest napisane. Niektórych jakieś gwiazdki jeszcze może obejdą. Nikt nie rozumie dlaczego jemy ser, społeczeństwo widzi tylko bandę księgowych, telemarketerów etc przebranych za myszy. Muzyka jest dla nerdów, bo przeciętny odbiorca skupia się na jej słuchaniu (bądź nie słuchaniu a poddawaniu się jak muzakowy), a nie dociekaniu dlaczego mu się podoba, lub co gorsza dlaczego powinno mu się podobać. Lubi jakieś tam White Stripes i gdzieś tam obok nazwy White Stripes przeczyta, że Blind Lemon Jefferson. I może mu się spodoba. I pięknie, na chuj mu mój elaborat na ten temat. I wcale nie wyklucza to, że ów odbiorca nie zaczai kurde Can, bo jest niewyrobiony czy coś. Wierzę, że muzyka jest uniwersalnym językiem. Może naiwnie, może powinienem zapisać się do klubu pastelowych wróżek im. Fisza.
I nie to, że recenzenci są niepotrzebni. Bo są. Ale niekoniecznie przejmować się tymi wypocinami. Dobrze przeczytać "Śmierć na kredyt" Celine'a. Ale żeby przebijać się przez naukowe opracowania dotyczące użycia przez Bardamu wielokropka? Jak ktoś bardzo chce. Kosztuje to tylko trochę czasu. Potem można podyskutować z innymi znawcami prozy pisarza lub powymądrzać się przed ludźmi, którzy aż tak nie wniknęli. Spoko. Tylko nie zdziwcie się jak Wam ktoś naklei na plecach karteczkę z napisem "nerd".
Ale ktoś musi odwalać tę brudną robotę. Ktoś musi pisać, by lead przeczytać mógł ktoś i luknąć na gwiazdki.
Wracam spędzać życie na grzebaniu patykiem w gównie i robieniu tabelek w excellu.
pawel_sajewicz 74 36   23/07/10, 11:35  
dwie kwestie mnie nurtują:

1) czy zasadne jest takie postawienie sprawy w tytule tekstu, jakby recenzentów i słuchaczy dzieliła bariera wiedzy, doświadczeń i gustu? Przecież - szczególnie w warunkach polskich - mówimy o sytuacji, w której writerzy rekrutują się wprost ze środowiska dla którego piszą; przeciętnego czytelnika od publikacji tekstu dzieli wysłanie jednego maila (przekaz podprogowy mode on: ZACHĘCAM DO WZIĘCIA UDZIAŁU W REKRUTACJI SCREENAGERS)itd., wiadomo o co chodzi.

Odnoszę wrażenie, że teza o rozminięciu się polityki serwisów z oczekiwaniami czytelników (dobrze rozumiem?) wynika z lektury krytycznych komentarzy pod tekstami kontrowersyjnymi bądź to z jednej strony (Marta o Madonnie jakiś rok temu), bądź z drugiej (Witek o Yeasayer w tym roku). Ale przecież te komentarze stanowią o zdaniu ledwie promila czytelników; oczywiście spora grupa ludzi odwiedzających Porca czy Scrn nie zabiera głosu w dyskusji, bo zwyczajnie nie ma ochoty, ale też nie można zakładać, że nie istnieje szeroka grupa czytelników którzy nawet jeśli nominalnej Madonny nie trawią (sic!), akceptują jej obecność w portalu z nagłówkiem "muzyka alternatywna" (sic!) i dobrze rozumieją, dlaczego się tam znalazła.

2) postulowałbym rozdzielenie w dyskusji "OCENIANIA jednego gatunku przez pryzmat drugiego" od "ANALIZY jednego poprzez...". O ile pierwsze jest niedopuszczalne - bo przy nieuniknionym recenzenckim subiektywizmie, stanowi zagranie nieuczciwe wobec czytelnika (tzn. zakładające, że jeśli czytelnik nie ma takiego gustu jak redaktor, to ma gust zły) - drugie jest więcej niż konieczne. Pamiętajmy, że 90% tej dyskusji dotyczy jednak zjawiska współczesnej kultury popularnej, która jakby pofragmentowana nie była, posiada wspólny fundament, a na gruncie muzyki, gdzieś w połowie lat 70. krytycy, słuchacze i muzycy bardzo wyraźnie dookreślili kierunek rozwoju tejże, jej estetyczny kanon i zasób możliwych odwołań i inspiracji (oczywiście i tu istnieje szereg zjawisk odrębnych vide ta prawdziwa awangarda - na której absolutnie się nie znam, więc nie pytajcie - ale one stanowią margines). Byłaby zatem błędem taka OPTYKA (yeah!), która marginalizuje analizę wzajemnych relacji tak między Les Savy Fav i Brandy, jak między The-Dreamem i dajmy na to Gottschingiem. Gdzies w tym wszystkim jest duch czasu, który na poziomie dziania się jest diabelnie trudny do rozpoznania (toteż najczęściej zaczynamy rozumieć go w retrospekcjach), ale właśnie próba złapania Zeitgeistu jest w tym wszystkim najbardziej emocjonująca.

A o jakości tekstu świadczy oczywiście poziom i intensywność dyskusji, którą wywołał. Szapo ba!
jedrzej 0 3   23/07/10, 13:02  
bardzo fajny artykuł, mam dwie uwagi od siebie:

Opisywanie popu porównaniami niezalowymi nie zawsze ma sens, ale czasem nie da się analogii nie zauważyć. Drumy 1 Thing - perkman Dismemberment Plan jako żywo. Ale w drugą stronę to też może iść - wokal No Kids - Justin. Oba porównania świetnie oddają rzeczywistość, nie rozumiem więc czemu miano by z nich zrezygnować.

A co do specjalizacji vs wszechwiedzy - autorka pomija istnienie kategorii "doceniam". Jasne, że także i na Porcys każdy writer ma swoje ulubione gatunki, które drąży i zna najlepiej. Jednocześnie jednak Mistrzowie Zakonu uczyli nas by dostrzegać też zajebistość tam, gdzie niekoniecznie widzi ją serce. I tak np. ja średnio kumam ambient, nie wnikam weń na co dzień - ale Jelinka właśnie "doceniam". I perspektywa osoby, która nie jest wielkim fanem danego gatunku w recce takiego Jelinka też jest przydatna - bo będzie ona najczęściej bliższa czytelnikowi, niż perspektywa "speca".

Inna sprawa, że ta dyskusja dotyczy tak niewielu osób (mam na myśli writerów ale i czytelników), że aż się dziwię, że nam się chce to wszystko pisać, heh. Pozdro.
blindlibrarian 0 6   24/07/10, 11:13  
@ skoro po dziesięciu latach stałego łącza, rapidshare’ach i dostępie do wszystkich niesamowitych tekstów krytycznych, jakie powstały, nie wykształciła się armia młodych, 20-letnich krytyków, trochę czarno widzę.

Hmmm, a po co miałaby się wykształcać, skoro liczba czytelników recenzji & analiz systematycznie spada, skoro większość pisania o muzyce, to skazanie się na utknięcie w takim czy innym schemacie, nieznacznie tylko modyfikowanym przez osobowość i styl recenzenta? Skoro właściwie szansa na to, że autor recenzji i odbiorca mają jakąkolwiek wspólną bazę, od której można wyjść i znaleźć porozumienie, jest coraz bliższa zerowej, bo 10 lat rapidshare, to jest granat wrzucony w szambo, który spowodował, ze każdy kawałek gówna poleciał w swoja stronę? Pisanie o muzyce nic tym 20 latkom nie przynosi, poza lekkim masażem ego (o ile 3 osoby na krzyż czytające recenzje, komuś są w stanie podnieść ego)i ewentualnie ćwiczeniem stylu ( http://www.nowamuzyka.pl/recenzje.php/1786/Books-the-The-Way-Out )który przyda im się (lub nie) w wypełnianiu wniosków o pracę?
konkubent 2 11   25/07/10, 04:36  
..z każdego gatunku można wyszukać coś ciekawego/ niestety, stety..nie wiem/
kidej 0 58   30/07/10, 17:13  
@lewar&nerdy

To wszystko co napisze jest oczywiscie duzym uplyceniem i PUSZCZENIEM OKA, ale pod wplywem Twojego posta przyszlo mi do glowy, ze tak naprawde muzyka moze byc dla nerdow tak samo jak wspomniane przez Ciebie samochody, kino Herzoga, niewspomniany futbol, biegi narciarskie, komputery, pszczelarstwo, zeglarstwo, costam. W kazdej z tych dziedzin sa przecietni odbiorcy i nerdy. Przecietni odbiorcy o samochodach wiedza, ze jest Ford, Audi i BMW, z kina lubia to co w TV leci, ogladaja pilke i nie wiedza co to podania diagonalne, ogladaja biegi i wiedza kto to Kowalczyk, wlaczaja komputer nie majac pojecia o tym jak dziala procesor z podwojnym rdzeniem, jedza miod majac w dupie pszczoly itp itd. Nerdy - wiadomo, zaczytuja sie w prasie specjalistycznej, dyskutuja o tym ktory styl wywodzi sie z jakiego i jaki rezyser inspirowal jakiego, doskonale wiedza jak dziala samochod i ktora marka jest najlepsza itd. I oczywiscie uwielbiaja o tym dyskutowac. Tylko z ta roznica, ze bylem swiadkiem tak z 1000 razy wiecej dyskusji o np samochodach czy komputerach niz o muzyce, no i car nerds moga zaoszczedzic na mechaniku, a komputerowcy na swoim nerdostwie zbijaja kapital. Music nerds moga sobie co najwyzej podreperowac ego tymi przyslowiowymi trzema czytelnikami na krzyz ;).

Tak czy owak - nerdowstwo jest wszedzie, i bylbym zdziwiony, gdyby w muzyce ono nie istnialo. Pytanie, czy ze wzgledu na czynnik nienerdowski nalezaloby zaprzestac jakichkolwiek glebszych analiz, bo przeciez kogo to interesuje, dla mnie nie jest tak oczywiste, zwlaszcza, ze jestem jedna z tych trzech osob na krzyz.
pandawolf 0 8   15/08/10, 09:13  
Po pierwsze nie NERD, tylko GEEK, imo pasuje 100 razy lepiej. Słowo "nerd" jest jednoznacznie pejoratywne (to bardziej wyzwisko), a obojętnie jakie odczucie budzi osoba geeka, niektórzy sami się tak określają.


@kidej w komentowanym przez ciebie poscie chodziło chyba o znacznie więcej niż "zaczytywanie się w prasie specjalistycznej".

@lewar świetny komentarz ;), choć nadal będę lubił dziennikarstwo muzyczne z okolic porcysa i scr.
kidej 0 58   15/08/10, 11:11  
@pandawolf - No pewnie ze wiecej, dlatego napisalem, ze itd. To co wymienilem to tylko wierzcholek gory lodowej. W kwestii pejoratywnosci - ok, chociaz osobiscie odbieram oba okreslenia bardzo bliskoznacznie, i w zyciu by mi nie przyszlo do glowy sie np. na kogos obrazic za to, ze nazwal mnie nerdem. Holy cow I'm white & nerdy!