Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "publicystyka"


Zjazd Fanów Artura Rojka

2011-08-02 21:36:54

W zeszłym roku przekornie prognozowałem – część ex-ante „relacji” tutaj. W tym, kiedy wszyscy prześcigają się w koncertowych polecankach – ich zbiór do wyklinania na facebookowym profilu festiwalu – nie będę. Nie, że mi się nie chce. Na przekór licznym fajerwerkom w line-upie – kudos to us! – w tym roku priorytetem nie jest muzyka.

But seriously?

DSC_0140.JPG

Primo, jak na leniwego mieszczucha przystało, zamierzam rozkoszować się ofertą smakowicie zapowiadającej się strefy gastronomicznej. Po długich latach dominacji wszelkich odmian kiełbasy w festiwalowym menu, z radością rzucę się wir ręcznie robionych pierogów, indyjskiego curry, pieczonki, tart, obficie zapijając wszystko świeżo wyciskanymi sokami, unikalnymi gazowanymi napojami i cydrem.

DSC_0107.JPG

Secundo, tym razem bardziej niż koncertową formą muzycznych idoli przejmuje się meczem. Drugiego dnia festiwalu w jedynej słusznej dyscyplinie sportu zmierzą się redakcje serwisów Porcys i Screenagers (szczegóły). Dodam tylko, że obie redakcje wystąpią w oddających powagę spotkania strojach, a „starcie krytyków” na żywo ma, bo rozmowy wciąż trwają, komentować Piotr Stelmach. Warto więc stawić się punktualnie, a nie tylko na pomeczową wymianę koszulek.

DSC_0518.JPG

Tertio, zamierzam efektywnie wykorzystać nagromadzenie ludzi z branży. Już drugi dzień z kolei ręcznie wypisuję oryginalne wizytówki, które zamierzam wręczać wszystkim, których kojarzę a także tym, stojącym obok tych, których kojarzę. Ufam, że w sporej części przypadków nastąpi gest zwrotny, czyli przekazanie mi bezpośredniego namiaru na siebie (ciebie?). Informacja dla p. Janusza Rudnickiego: zamierzam nie tyle poprosić o autograf, co stawić się z kompletem książek do podpisania. A jak rozmowa potoczy się w dobrym kierunku to postawić grolscha czy spory kawałek tarty. „Umowa?”

A bardziej serio...

DSC_0332.JPG

Pierwszy dzień zaczynam od przybicia The Car Is On Fire piątki za mocarny singiel „Lazyboy”. Po krótkiej przerwie z ciekawości melduję się na Glasser, a potem z poczucia fanowskiego obowiązku na Warpaint. Przegryzając batonik energetyczny zmierzam na Junior Boys, potem szybkie piwko i szaleństwo przy Meshuggah. Tesco Value widziałem trylion razy zanim Czesław podjął się działalności kabaretowej, zatem późny wieczór przywitam z Matthew Dearem. Na sen szalone tańce z Omarem Souleymanem i już (czytaj early night przed big game).

DSC_0591.JPG

Drugi dzień to maraton z krajowymi artystami – niespodziewana bohaterka jednego z telewizyjnych talent-show, Olivia Anna Livki; pozostający niespełnioną obietnicą (kiedy debiut?) młodziaki z Kamp!; zwariowana Asi Mina (pierwsza z prawej na zdjęciu powyżej); wciąż wymykający mi się chłopaki z Kyst; architekci eterycznych pejzaży z Mikrokolektywu; przywołany z otchłani chwalebnej historii Mołr Drammaz oraz wrzód na tyłku polskiego show-bizu, czyli postrzelone Kury. A potem już z górki – lekcja historii z Gang Of Four; kameralne spotkanie z Danem Bejarem; impreza „golden oldies” Primal Scream; narkotykowy szał pod przewodnictwem Dana Deacona (on wrócił!); energy drink albo dwa i Bohren & Der Club Of Gore by dobić się zupełnie.

DSC_0349.JPG

Dnia trzeciego zdaje się na ślepy los. dEUS już widziałem (dają rady!), Sebadoh też (jak grali całe „Bubble and Scrape”), Ariela i jego graffiti również (o czym poczytać można tu). Postaram się pamiętać o PiL i nie zapomnieć o Twin Shadow. Nocne ekscesy czarno widzę, bo doba hotelowa kończy mi się już o g. 10.

Ele mele dudki, czyli outro

Niezmiernie cieszy mnie sukces imprezy – tym bardziej, że zamiast kolejnego Zjazdu Fanów Artura Rojka, Off coraz bardziej przypomina festiwale, na których byłem za granicą i za którymi, wprawdzie coraz mniej, ale jednak, tęsknie. Swoją droga, czy to jakaś polska patologia, że sztandar każdej tego typu imprezy musi nieść tzw. silna osobowość? Tak jak mam dość wszędobylstwa Mikołaja Ziółkowskiego, tak nie mogę zmęczyć kolejnego wywiadu z Arturem Rojkiem, w którym ten tłumaczy się ze swoich wyborów. Wiem, że ze strony „poważnych” mediów to banalne załatwienie sprawy współpracy z Offem, ale czy naprawdę nie da się inaczej? (W pofestiwalowej relacji zamierzam zbadać jak z rozpoznaniem świata alternatywy poradzili sobie reprezentanci „poważnych” mediów. Just for kicks.)

Cieszy mnie też umiejętne wyciąganie wniosków z organizacyjnych niedociągnięć w ostatnich latach – vide szumna zapowiedź odnowionej strefy gastro wobec zjebki od NME – ale tym bardziej nie zamierzam przymykać oczu na wszelkie błędy (wciąż mam nadzieję na signing tent). Skoro Rojek dostrzega niebezpieczeństwo nakładania się terminów tak różnych imprez jak Off i Przystanek Woodstock – „Uwaga mediów będzie podzielona…” – tym trudniej mi będzie wytłumaczyć sobie ewentualne fuszerki (ciepłe piwo vs. awaria systemu kart płatniczych). Tym bardziej, że w kontekście odważnie flirtującego z alternatywą Openera jest margines dla konsumenckiego bojkotu – dotychczas pytanie brzmiało „Gdzie jechać, jak nie na Offa?”. Wbrew więc temu co Paweł Nowotarski wypisywał w nieodżałowanym magazynie PULP relacjonując Offa z 2009 r. – cytuję z pamięci, więc bez nerwowych ruchów – nasza rola wcale nie jest skończona. Pozostaje mi tylko przywołać jeden z (licznych) porcysowych aforyzmów, podobasz mi się – nie spieprz tego!

[Zdjęcia: Kasia Ciołek]


The one and only...

2011-07-25 20:52:33

Hennessy Williams, człowiek rejestrator, autor poczytnego bloga, na którym udostępnia zapisy alternatywnych koncertów. W rozmowie, której wersja niestety skrócona i z błędem czy dwoma - bardzo przepraszam! - dostępna jest też na papierze.

hennessy.jpg

Zaczęło się...

Za Oceanem.

A u nas?

Zaczęło się pewnie na pierwszych Jarocinach. Wystawanie z grundigami pod sceną to była forma bootlegowania.

A u Ciebie?

Na początku chciałem mieć coś dla siebie. Było parę koncertów, których żałowałem – że nie mogę ich sobie w żaden sposób odtworzyć, odsłuchać. Stwierdziłem więc, że zacznę koncerty nagrywać.

I już?

Już. Pomyślałem jednak, że fajnie było by robić nagrania dokumentalne, które będą też w miarę brzmiały. Nie jak dyktafonik ukryty w koszuli w marynarce, tłumiony przez piętnaście osób, które stoi przed tobą, wydziera się, itd., ale naprawdę brzmiały.

Udało się?

Musiałem się jeszcze nauczyć jak nagrywać, żeby było fajnie słychać, jakich mikrofonów użyć, żeby odseparować publikę, żeby świetnie wyszła scena... Przesłanie dla młodych – nie nagrywajcie na komórki, bo jest to bez sensu. Co z tego, że wrzucisz to do sieci albo odsłuchasz w domu skoro z tej muzyki nie zostaje nic?

Liczy się tylko muzyka?

Na początku działałem z partyzanta – nie przejmowałem się zakazami. Nagrywałem, bo wiedziałem, że to będzie tylko dla mnie. Kiedy stwierdziłem, że fajnie by było gdzieś to puścić, to zacząłem się już bardziej przejmować – jak zrobić, żeby to miało ręce i nogi, żeby nie było akcji, że kradzione, a potem agencja antypiracka siądzie mi na głowę.

Zatem?

Każdy zespół, artysta, wykonawca powinien mieć jakieś zdanie na ten temat. Z zachodnimi jest łatwiej, bo wiedzą jak reagować. Przećwiczyli ten scenariusz nieraz. W Polsce jest inaczej.

Czyli jak?

Było parę osób, które nagrywały konkretne zespoły. Fani, np. Kultu, którzy mieli błogosławieństwo zespołu, a nagrania mogli prezentować na forach dyskusyjnych tychże. Ale to wąski margines tych, którzy wiedzą, o co chodzi. W większości musiałem tłumaczyć. To też było fajne, bo mogłem przemycić własne idee.

Jak poszło?

W większości przypadków nie było problemów. Zazwyczaj artysta prezentuje następujące podejście – okej nagraj, trzymaj sobie w domu, ale jak będziesz chciał to opublikować to podeślij, posłucham, zobaczę czy warto, czy jakość mnie zadowala. Też robię taki przesiew – mam wiele koncertów, których nie wypuściłem w świat, bo nie byłaby to promocja artysty, tylko robienie mu krzywdy. Nie spotkałem się więc z sytuacją, że ktoś potraktował mnie z buta. Jak ktoś odpowiadał „nie”, to wiedziałem dlaczego. Jeżeli działasz w cywilizowany sposób, dostajesz cywilizowane odpowiedzi.

I już?

Mam zasadę – nagrywam tylko to, co mnie interesuje, a nie to, na co jest zapotrzebowanie. Jeżeli myślałem o promowaniu, to tylko tego, co lubię – nie siebie. Na szczęście ten rodzaj muzyki, który nagrywałem, w większości – bo nie we wszystkich przypadkach – wiąże się z podobnym podejściem ze strony artystów.

Dlaczego?

Bo to nigdy nie będzie szeroki odbiorca. Kupujesz płyty w empiku? Mała szansa, że będzie cię interesował koncertowy bootleg.

Kogo więc interesują bootlegi?

Wyróżniam dwa typy odbiorców. Pierwszy to fani zespołu, którzy chcą mieć dany koncert u siebie by sprawdzić, posłuchać. Drugi to osoby, które były na koncercie, które chcą go sobie przypomieć. Te grupy mogą się oczywiście uzupełniać.

off_flaming_lips_edit.jpg

(HW na stanowisku podczas zeszłorocznego Offa)

Czy bootlegi mają przyszłość?

Chciałbym odpowiedzieć, że w związku z tym jak otwarta jest sieć i coraz bardziej otwarta się staje, że świetlaną. Ale nie. Coraz więcej wytwórni – głównie dużych – upatrzyło w tym interes. Zaczynają sami nagrywać, wydawać i sprzedawać bootlegi. Rynek płyt fizycznych się kurczy, większość wytwórni coraz mniej zarabia na płytach, szukają więc wszelkich form zarobienia na artystach, stąd też tzw. kontrakty 360.

Ale wciąż nagrywasz?

Dalej chodzę na koncerty. Często jednak golutki – bez żadnego sprzętu. Ale mam jeszcze sporo nieprzejrzanych nagrań.

Będzie ciąg dalszy?

Była przerwa, ale wynikająca z zajętości, zaangażowania się w inny projekt…

Jaki?

Pomagam w rozkręceniu nowego wydawnictwa płytowego Thin Man Records, którego zarzewiem było dwuletnie kombinowanie Bartosza z Muzyki Końca Lata pod szyldem Daleko Od Szosy, wokół którego skupiła się tzw. sceny mazowiecka i gorzowska. Aczkolwiek Daleko pozostaję autonomiczną inicjatywą. W TMR inspirujemy się kanadyjskim labelem Arts & Craft, który wydaje Broken Social Scene i wszelkie projekty członków tegoż.

Kto więc po Muzyce Końca Lata?

Plan na przyszłość obejmuje długo oczekiwany debiut Maków i Chłopaków (pewnie jesień) oraz Karotkę – dziewczynę z Kawałka Kulki.

Ambitnie. A jak wyglądają sprawy bieżące?

Polski rynek, o czym pewnie wiesz, normalny nie jest. Możemy w ciągu sekundy mieć płyty MKL w Amazonie, iTunes i im podobnych, a nie możemy mieć w Empiku czy Saturnie. Dlaczego? Tak ten nasz rynek działa. Jeżeli nie jesteś dogadany z dużą siecią to nie istniejesz. Dlatego coraz częściej zespoły decydują się na sprzedaż bezpośrednią – i to jest fajne – choć wiadomo, że skala działalności jest ograniczona, a większość ludzi chętniej kupiłaby płytę w tradycyjnym sklepie właśnie.

Raz jeszcze więc, była przerwa...

Ze zmęczenia. Przegiąłem fizycznie z koncertami. Zrobił się też wokół mnie szum, który zaczął mi przeszkadzać. Trochę się spiąłem, bo zabierało mi to anonimowość, na której mi zależało. Dziwiłem się, skąd ci wszyscy ludzie nagle o mnie wiedzą? Bo szczerze, liczyłem na to, że większości będzie zależało na obrazku. Widocznie z braku laku przychodzili po sam dźwięk.

Ale są już następcy.

I bardzo dobrze. Każdy nagrywający jest równy – między nami nie ma konkurencji. To, że masz zgodę na nagranie danego zespołu nie czyni cię lepszym. Cieszę się jak komuś wyjdzie nagranie – ściągnę i skasuje swoje.


2010: Pochwal się

2010-12-18 19:22:00

Na blogu Mariusza Hermy można - a wręcz należy! - podzielić się linkiem do tegorocznego tekstu, z którego jesteście najbardziej dumni. Musicspotowcy, do dzieła! "Niech nas zobaczą!"

Tom Ewing did the same thing!


Keith's asleep...

2010-11-21 17:31:46

Oh, yes, and the police are here.

To this day it is hardly in the public mind
that Keith Richards hasn't written
a significant rock 'n' roll song
in nearly 35 years.

For that I get Keith's book.

M.

[Bill Wyman, Slate.com, z pozycji obsmarowanego Micka recenzuje biografię, bo przecież nie auto-!, Keitha Richardsa. Cudo!]


Stream

2010-11-17 14:27:03

The Beatles Live at the Washington Coliseum, 1964
On February 11, 1964 — just two days after their historic appearance on The Ed Sullivan Show — The Beatles made history again with their first-ever live U.S. concert at the Washington Coliseum. In front of more than 7000 fans, the group performed hit after hit, including “I Saw Her Standing There,” “She Loves You,” and “I Want to Hold Your Hand.”

[Koncert taki, że chyba tylko forfiterowe klasyki oddają jego czad (It's bjutiful!) i energię (Predator kurwa!). Oglądać!]

Pavement Live at the San Miguel Primavera Sound, 2010
Jacek Sobczyński donosił Czad!!! Już wiem, jacy ludzie są na tym globie esencją słowa "cool" (...) Sorry, nie będę bawił się w wymieniankę, po prostu pomyślcie o dowolnym fajnym numerze Pavement a macie pewność, że oni go zagrali.

[Tak z kolei koncert na Openerze wspominałem ja: Zaczęli od „Cut Your Hair”! Czy otwarcie koncertu przebojem tego kalibru nie jest przekornym fuck off w kierunku oczekującej przeglądu największych hitów gawiedzi? Może, ale nie w tym przypadku – ten zespół ma TYLKO HITY! Koncert z Primavery obejrzę więc z przyjemnością.]

Wolfgangsvault.com
"Welcome to the world's largest collection of live music audio, video and merchandise."

[So they say, ale fatycznie lista koncertówek - głównie rockowe oldies - jest długa i imponująca.]

Bonus!

Retro music television
Sledujete dočasný promo stream vysílání ve snížené obrazové a zvukové kvalitě. V televizní kvalitě je možné Retro Music Television objednat u satelitních a kabelových operátorů, viz sekce signál.

[Na zmianę ze spotify czasoumilacz w pracy. Polecam! I nie, nie wiem co pod linkiem jest napisane.]


January blefuje a Dusia ma racje

2010-11-16 01:41:58

W lokalnym HMV Maciek kupił 4 książki: 24 hour party people (Tony Wilson), Japrocksampler (Julian Cope), Rock and hard places (Andrew Mueller), Words and music (Paul Morley), płacąc w sumie 10 funtów. Wiedząc, że indywidualne ceny książek to liczby pierwsze, które sumują się do 5, podaj ceny książek.


eramusicgarden.pl

2010-11-16 01:12:17

Doglądam muzycznego ogrodu Ery, bo też kierunek w jakim serwis zmierza jest interesujący. Nazwiska - mniej lub bardziej - znane i lubiane odwalają dla naszej przyjemności niewdzięczną dziennikarską robotę.

Maciek Piasecki zgrzytając zębami posłuchał debiutanckiego krążka Warpaint - "The Fool" - wpisując go w rozlewający się po świecie "syndrom pierwszej płyty" (lol!). Piasecki utyskuje Trwalszy ślad w pamięci pozostawia jedynie całkiem niezły numer "Undertow", kojarzący się z mieszanką The xx i "Luki" Suzanne Vegi, kiedy akurat ów jak żaden inny na płycie jest odrabianiem lekcji z Nirvany - bas pomyka szlakiem "Rape Me", a mostek, z tą chwilą zawieszenia (What's the matter? / You hurt yourself?), to niemal cytat. W tym momencie warto przypomnieć o mocarnym tracku z zapoznawczej epki, czyli "Billie Holiday" ze śmiałym nawiązaniem do "My Guy". Piasecki EP "Exquisite Corpse" zna, ale woli "Elephants", które jego zdaniem mogło sugerować, że czeka nas płyta kusząco przesadzona, taneczna i straszna zarazem, podobna do cudownie dzikiej "Saint Dymphna" Gang Gang Dance". No, ja tak o tym nie myślę. "The Fool" to klimatyczny album (mnie mocno kojarzy się z "Total Life Forever" Foals), zapatrzony w (zachodzące nad nurtem chillwave) słońce, więc nieco chłodny (wycofanie wokali) i zarazem smutny - kompozycje się ledwo kleją, co niebezpiecznie widać w videosesji dla P4Ka (te speszony uśmiechy, kiedy kawałki zupełnie się rozjeżdżają). Ale Piasecki wie swoje - a proszę Pana bardzo! - podsumowując album [rzecz] "w sam raz do salonu z katalogu Ikei, jasnego, sterylnego i bez wyrazu". No właśnie nie - jej siła tkwi w niedopracowaniu, niesileniu się na rockerkę, operowaniu brzmieniem, które, owszem!, częściowo tuszuje warsztatowe braki, ale które jest taśmą klejąca wciągającego pejzażu, który podoba się bardziej z każdym kolejnym odsłuchem. Niczym przestronne hale Ikei, coraz nam bliższe z każdą kolejną wizytą i pulpecikiem zapitym gruszkowym ciderem.

Małgorzata Halber z kolei męczy się dla nas na koncertach. O spotkaniu z Yeasayer napisała Super nie było, dodając Przez godzinę z kawałkiem stałam czekając aż coś poczuję. No ale jak było pytam się? Choć wiem dobrze, bo też tam byłem. Red. Halber Czułam się jakbym obserwowała koncert Kula Shaker na zmianę ze Stomp, bo playlista dobrana była według znanej dyskotekowej zasady szybki-wolny. Nawet jeżeli to niepokoją mnie przywołane zespoły. O co cho? Yeasayer mają dwóch wokalistów i dwie temperatury emocjonalne: Anand Wilder, Hindus w piżamie, śpiewa w utworach o charakterze etno-elektroniczno-balladowym (czyli Kula Shaker), natomiast Chris Keating, z neurozą w głosie, jest chyba jedynym elementem ludzkim w tym profesjonalnym dance-indie-psychodelicznym kolektywie. Ale i on wiedział, w którym momencie przekręcić gałkę sekwencera, żeby uzyskać ten pożądany efekt energii. Nawet jeżeli, to gdzie choć kilka słów uwagi dla potężnego (żołnierska sylwetka i fryz) oraz zdolnego (solówki na bezprogowym basie, idealne chórki) basisty? Ale wiadomo, każdemu jego porno. W końcu, podobało się czy nie? Zagrali utwory znane i lubiane. (...) Ale co z tego, skoro zabrakło w tym wszystkim po prostu duszy. Mocne słowa jak na..., ale nieważne. Ja akurat nie odmawiam im duszy, ani zaangażowania. Podczas pierwszego koncertu jaki widziałem Keating pół koncertu grał z mocno krwawiącą ręką, podczas trzeciego zaliczył na wstępie niebezpiecznie wyglądający upadek ze sceny, ale przez dalsze 1h30min dawał z siebie wszystko wijąc się po scenie niepomny bolesnego początku. W Palladium też w miejscu nie stał. Może to miała być muzyka do tańczenia? Nie wiem, ja czułam się jakbym zjadła bułkę z plastiku. Zdrowia życze, bo doświadczenie koncerctu Niny Nastasii również naznaczyły red. Halber żołądkowe problemy - To wszystko było bardzo piękne, ale czułam się pod koniec jak gęś tuczona na foie gras tym "bardzo piękne" i bolał mnie brzuch. To może na koniec przywołam kulinarną sytuację z pracy - kolega zbywa drugiego słowami "Sorry, nie mogę gadać, mam ogień z dupy", na co ten rezolutnie odpowiada "To nie trzeba było jeść ostrego". Pozdrawiam!

EDIT nr 25/11/10.

Puenta red. Halber: Ale tak naprawdę, to generalnie nie bardzo lubię chodzić na koncerty. Często jest za głośno, bolą mnie nogi, koncert się opóźnia. W domu, kiedy puszczam numery z komputera, sama mogę zdecydować, jaka będzie kolejność i ile będzie trwał set. I mam blisko do łóżka na after party. Czyli, nie, dziękuje? Live? Nie, dziękuję.


The Best Magazine Articles Ever

2010-09-15 00:44:59

Taka lista powstała chwilę temu i jest dostępna TUTAJ. Nie był to wyścig po nagrody, ale bardziej próba stworzenia interesującego czytadła - w sporej części dostępnego on-line. A, że takie akcje to woda na młyn sieciowych no-lifeów sprawa się rozrosła - stąd wprowadzone kategorie czasowe i ułożenie na podstawie częstości poleceń.

Wykorzystując załamanie pogody - nieuchronny koniec lata - skompilujmy wspólnymi siłami czytadło na jesienne wieczory przy herbacie!

Najlepsze teksty (około)muzyczne (w) polskiej sieci!

Tekst Tymańskiego o yassie, o którym słyszałeś od znajomych, ale nie możesz go znaleźć; recenzje Księżyka z których nabijają się starsi koledzy, ale których ty nigdy nie widziałeś; długie peany anonimowych blogerów o twee-popie i wyższości Kanady? Bring it on!

Zasady gry:
- teksty mają być po polsku,
- najlepiej dostępne on-line,
- zgłoszenia na mail (maciek w domenie musicspot.pl), via twitter (iammacio), a na upartego w komentarzach,
- najlepiej z jednozdaniowym opisem/oceną/zarysowaniem kontekstu.

Wyniki będę publikował na bieżąco i w kolejności najlepiej oddającej częstość poleceń.

This is a call to arms!

WYNIKI // WYNIKI // WYNIKI // WYNIKI // WYNIKI //

Dzień Pierwszy:
- Borysa Dejnarowicza recki: Ciara "Fantasy Ride", Sade "Soldier Of Love", Toro Y Moi "Causers Of This",
- "ej, jeszcze coś Sobczyńskiego",
- "esencjonalna antycypacja rodzimego niezal writingu z 1990 roku" przez Tomasza Ryłko,
- Kuby Ambrożewskiego rehabilitacja Papa Dance,
- Marty Słomki tekst o krytykach muzycznych i Filipa Szałaska polemika z tymże tekstem,
- Michała Zagroby "diss na" U2,
- podsumowanie dekady na stroniebe
- Proserek i jej dubeltówka "Let's have a pow pow" (part 1, part 2)
- Rafał Księżyk vs Kaliber 44 przed (1, 2, 3) i po 'Księdze' (1, 2).

Dzień Drugi:
- Aimarek aka Clifford Wednesday i jego epicka - jak zawsze! - relacja z koncertu Papa Dance, czyli "The Paps Live At Kosciuszko's Park" (Strawberry Fields),
- Filip Szałasek w poszukiwaniu "Granic chillwave'u" i przegapione za pierwszym razem zgłoszenie koncepcyjnej - a jakże! - recenzji "The Way Out" The Books (nowamuzyka.pl),
- Marcin Flint przepytuje 'czołówkę hip-hopowego podziemia' - Smarki i Dinal,
- Marcin Nowak w recenzji "Majesty Shredding" Superchunk parafrazuje 'dorobek' Screenagers i Porcys (najnowszepiosenki.pl)
- Wolny Magazyn Autorow Mać Pariadka (nr 1/1999) i wywiad-rzeka - ale serio! - z Ryszardem Tymonem Tymanskim,
- Yeti i jego rozbudowana, konceptualna recenzja "P.O.P." Plastic na uchemwnute.

Dzień Trzeci:
- Jan Błaszczak publikuje swój licencjat,
- Andrzej Buda, Łona i Webber, i polityka,
- Borys Dejnarowicz podsumowuje The Neptunes i wspominam swoje dorastanie przy muzyce The Beatles,
- Marek Fall niszczy Gosię Andrzejewicz (tam też podlinkowany legendarny już wywiad z "artystką"),
- Łukasz Halicki w pierwszej - wciąż czekamy na drugą! - odsłonie hip-hopowego "Na Nielegalu",
- Paweł Nowotarski zaprzyjaźnia się z szatanem,
- redakcja Porcys i ich zeszłoroczny żart prima aprilisowy,
- epicka recenzja "Illinois" Sufjana Stevensa pióra Kuby Radkowskiego,
- z cyklu "rateyourmusic.com na wesoło": Stachursky i Toro Y Moi,
- Michał Zagroba w roli zbulwersowanego trzynastolatka o "Splinter" Offspring.

Dzień Czwarty i Piąty:
- Andrzej Buda wyznaje miłość Katy Perry,
- Bartek Chaciński o "śmierci hi-fi",
- Borys Dejnarowicz robi "Aserejé",
- Borys Dejnarowicz vs. Brian Wilson, vs. Fennesz, vs. Menomena, vs. Of Montreal, vs. Papa Dance,
- Mariusz Herma przepytuje sieciowego szeryfa i Leszka Biolika,
- Mateusz Jędras i jego teatralna recenzje "Supreme Balloon" Matmos,
- paweuu (alternativ blog) konkretnie o "Merriweather Post Pavilion" Animal Collective.

Dzień Szósty:
- za takie teksty lubimy Kubę Ambrożewskiego najbardziej - z cyklu Klasyka - Prefab Sprout i  "Steve McQueen",
- bo u "dupie Maryni" też trzeba umieć pisać - Bartek Chaciński kresli rys biograficzny pupy Kylie,
- Paweł Heba, za jakim tęskinimy - o filmie, który stopi wam mózgi oraz cykl "Ja: Przestawiam" z udziałem Iana Svenoniusa (nazwę cyklu zmyśliłem),
- kombo Dejnarowicz-Sawicki (Porcys) przekopują internet, czyli Live 50, czyli najlepsze single 00s na żywo,
- Paweł Sajewicz i jego ambitny cykl Hagiografia - podlinkowana odsłona 5., moja ulubiona (do spóźnialskich, newsletterowe felietony Pawła z przełomu 2007-08 tutaj),
- Marceli Szpak polemizuje z Pauliną Wilk (Rzeczpospolita), czyli Pokolenie Pisania Manifestów Pokoleniowych (koniecznie!).

Dzień Siódmy:
- Agata Tomaszewska przekonuje Wszyscy jesteśmy divami,
- Borys Dejnarowicz w blogowej recenzji Wrensowego"Meadowlands",
- Piotr Kowalczyk słucha Comy i czyta futurystyczne manifesty,
- Kuba Radkowski wersja "Powrót do przyszłości", czyli naukowa recenzja animalowego "Feels" (ten motyw książkowego sięgania wstecz powraca u autora kilkukrotnie, choćby przy okazji ulubionego Les Savy Fav),
- Strawberry Fields (link!) dla każdego!; szydera z Marii Awarii, o Nouvelle Vague na poważnie, Rubik sponiewierany, czyli wariacje na temat lyryków Pana Piotra.

To już jest koniec!

Dziękuj za zgłoszenia i udział w zabawie. Pewne wnioski nasuwają się same, ale z głębszą analizą się jeszcze chwilę wstrzymam. Zachęcam jednak by potraktować powyższą listę z dystansem i jako punkt wyjścia do dalszych poszukiwań.


N jak "Nasze indie"

2010-08-23 23:39:22

W głowie kotłują mi się pomysły na teksty i wpisy na bloga, stos książek do przeczytania rośnie z każdym dniem, a czytnik rss wciąż straszy komunikatem "Nieprzeczytanych +1000", a ja narzekam. Że NIC SIĘ NIE DZIEJE, że COŚ BYM PRZECZYTAŁ, ale PO POLSKU i w sieci, bo na papierze to staram się ograniczać do książek, a zbędnych wydatków unikam.

A przecież powinno się dziać. Poniżej lista młodych (z jednym czy dwoma wyjątkami) zdolnych, których śledzę tudzież followuje, a na których w sieci natknąć się łatwo i zazwyczaj przyjemnie.

Sortowanie - sorewicz - po nazwisku (nazwie).

A - Ambrożewski Kuba
B - Bartosiak Kacper / Błaszczyk Łukasz
C - Chaciński Bartek** (b)
D - Dejnarowicz Borys
E - elephantshoe.pl^
F - Fall Marek (b) / Fight!Suzan^ / FURS^
G - Gajda Paweł / Gawroński Ryszard
H - Halicki Łukasz / Heba Paweł / Herma Mariusz (b) / Hoffmann Michał
I - Iwański Bartosz
J - Jędras Mateusz
K - Konatowicz Łukasz / Kowalczyk Piotr (b) / Kolanek Krzysztof / Krawczyk Mateusz
L - me XD
M - Macherzyński Emil (t) / Maćkowski Maciek / Mika Piotr (b) / Musicspot.pl
N - Nowicki Marcin (b) / Nowotarski Paweł*
O - onet.pl^
P - popupmusic.pl^ / Pyzik Agata (b)(t)
R - Radkowski Jakub*
S - Sajewicz Paweł / Sawicki Marek (b) / Sawicki Wojtek (b) / Słomka Marta / Sobczyński Jacek (b) / Szpak Marceli / Szwed Piotr*
T - Tomaszewski Maciek (b)
U - uchem w nutę? he he
W - Waliński Paweł / Warna-Wiesławski Łukasz / Wolanin Kasia
X - srsly?
Y - no can do
Z - Zagroba Michał

gdzie:
(b) blog; w przypadku udzielających się również na papierze oznacza ograniczenie do sieciowych wrzut,
(t) twitter,
* na chwilowym - i hope! - aucie,
** nie chciałem zostawiać pustej literki,
^ zaglądam sporadycznie i kojarze pojedyńcze nazwiska / ktoś linka podrzuci czy coś.

Cel listy jest jeden i naiwny - podkreślenie potencjału tkwiącego w sieci z lekkim utyskiwaniem w tle (poza kilkoma graczami równa forma przez cały sezon to rzadkość). No i jest to pewien substytut musicspotowego blogrolla.

Lista nie jesta pełna - chętnie widziałbym tam jeszcze kilka (znajomych!) nazwisk. Chętnie też obszedłbym się bez emeryckich gwiazdek. Refleksje zostawiam sobie na ciąg dalszy. Bo ten na pewno nastąpi.


The Commitments

2010-07-28 23:02:13

Wiedziony ciepłym wspomnieniem filmu Alana Parkera zakupiłem w cenie 3zł książkowy pierwowzór autorstwa Roddy'ego Doyle'a. Lektura była to krótka i niestety pozbawiona emocji, które pamiętam z kinowego seansu. Winą za to obarczam tłumacza. A imię jego Tomasz Bieroń. Jak podpowiada niezawodna Wiki, ów polski tłumacz z Krakowa, "zaczynał w latach 1991-93 od przewodników turystycznych". Sugeruję niniejszym by przy nich pozostał. Dlaczego?

BO #1
U Dublińczyków Bieronia słychać śląską gwarę. Zabieg odważny, zasadzający się na lepszej trasngresji robotniczego charakteru miasta, ale nieskuteczny - poza tymi drobnymi wtrąceniami krajobraz noweli jest wybitnie anglojęzyczny.

BO #2
Przekleństwa. Wierzę, że oryginał jest soczysty i bezpardonowy. Bieroń spiłował mu jednak pazury - młodzież klnie jakby 'chciała a nie mogła' i nawet ostrzejsze wymiany przypominają przepychanki przykutych do piaskownicy pełną pieluchą maluchów! Bieroń, "członie jeden!".

BO #3
Nieogarnięcie muzyczne. Pomijam czerstwe próby oddania ducha soulu poprzez wstukiwanie wszelkich "tru tu tu", "dum du du dum", itp. Może to akurat wina oryginału. Skoro jednak pan Bieroń zdecydował się nadać bohaterom polski sznyt to czemu a) nie ruszył tytułów ani lyricsów? (rzecz wydano w 2002 r.! a na końcu książki zamieszczono ANGIELSKIE podziękowanie firmom fonograficznym za udostępnienie tekstów piosenek!), b) z kluczowym dla historii słowem - soul - obchodzi się jak z nieszczęśliwym barbaryzmem, nagminnie unikając jego odmiany na rzecz bezpiecznego mianownika?

Z przykrością więc odradzam zapoznanie się z opisywanym tu wydaniem "The Commitments". Pozostańcie przy filmie lub oryginalnym wydaniu, które to też można nabyć za grosze. Co za rozczarowanie!


The Thriller Diaries

2010-07-05 21:20:06

Zgodnie z zasadą 'Good copy, bady copy' każdy zły tekst polecony na blogu należy zrównoważyć dobrym, naprawdę godnym uwagi. Po humoresce z Polityki pora na soczyste dziennikarstwo - wait for it! - VANITY FAIR!

Nancy Griffin i jej wspomnienie z wizytu na planie zdjęciowym do uberteledysku "Thriller" wzbogacone o relację ze spotkania po latach z głownymi bohaterami tatmych wydarzeń.

Nawiązujac do dopisku pod żartobliwym wpisem przy okazji pierwszej rocznicy śmierci MJa, to kolejny tekst, który NALEŻY przeczytać, pełnokrwista historia artysty u progu nieziemskiej sławy, którego główną wartością jest pochylenie się nad tragedią Jacko-człowiekia. I seria pikantnych anegdot z planu i jego kulis.

[Obok prześwietnego tekstu Caitlin Moran mój kandydat do nagrody 'zagraniczny tekst roku'. Hands down!]


Hipster: Znaki szczególne

2010-07-05 20:54:40

Joanna Podgórska i jej "Nieuchwytny hipster" (polityka.pl).

Powyżej Robert Serek, redaktor naczelny polskiej wersji magazynu Vice (żródło: wp.pl)

[Do wymienionych przez autorkę cech charakterystycznych
dodać należy brak nazwiska. Na Zachodzie poszli o krok dalej.
Wszyscy zwracają się do siebie per 'dude' lub 'bro'.]


My teen crush

2010-06-29 00:08:30

Zaczyna się mocnym wyznaniem "The first time I fell in love it was with a man (...) he spoke to me: 'I had to phone someone, so I picked on you' " a kończy gorzkim, ale prostym on "3 July 1973, he dumped me". Kto? = David Bowie. Kogo? = Gary Kemp.

Gitarzysta Spandau Ballet w świeżo wydanej książce-wspomnieniu "I Know This Much: From Soho to Spandau" wspomina m.in. gorący romans z glamem. Świetna - For us, the swinging 60s had never happened; we were too busy watching telly - próbka do przeczytanie w serwisie guardian.co.uk.

Add to Wish List? - Yes, please.

Poniżej występ, o którym wciągająco rozpisuje się Kemp.


Wacko Jacko

2010-06-24 22:40:33

Przy okazji pierwszej, smutnej rocznicy - MJ na wesoło.

Raz: Cha'mone Mo Fo Selecta: Michael Jackson Special


Przesycone bezpardonowym humorem prawie-godzinne show, w którym Leigh Francis, the man behind Bo' Selecta!, z braku lepszego terminu 'wyżywa' się na pokręconym życiorysie Jacko. Szkoda czasu na pisanie. Just press play fuckers, cha'mone!

Dwaz: P.J. O'Rourke i jego głęboka analiza hymnu Live Aid, 'We Are The World' (zaczerpnięta z książki 'Give War A Chance')

We are the world (solipsism)
We are the children (average age near forty)
We are the ones to make a brighter day (unproven)
So let's start giving (logical inference supplied without argument)
There's a choice we're making (true, as far as it goes)
W're saving our own lives (absurd)
It's true we'll make a better day (see line 2 above)
Just you and me (statistically unlikely)

I konkluzja końcowa:

That's three palable untruths, two dubious assertions, nine uses of a first-person pronoun, not a single reference to trouble or anyone in it and no facts - the verse contains, literally, neither rhyme nor reason.

Simon Reynolds może się schować.

Trzyz: He's aaaalive!

Konsorcjum zarządzające prawami do klipów Jacko zarządziło - podczas prezentacji teledysków (w orginalnej formie, czyli epickie wersje) nie wolno nawiązywać do śmierci MJa. Żadne tribjuty i all-time-topy nie wchodzą w gre, stąd zwykły 'weekend z MJem' i ledwie przegląd największych przebojów. Zadziwiające, szczególnie w kontekście doniesień (via guardian.co.uk) o złotych dożynkach spadkobierców Jacko i domniemanej wielkości funduszu dla tragicznie osieroconych dzieci ($300 baniek na głowe czy coś, ale całość dostaną dopiero dobijając czterdziestki).

PS. Jeżeli chcecie na serio zmierzyć się z istotą i fenomenem Jacko zachęcam do nabycia ksiązki 'The Resistible Demise of Michael Jackson' (w roli głównego ogarniacza Mark 'k-punk' Fisher). Z rzeczy dostępnych on-line warto wyróżnić pisany na szybko, ale czuły i analityczny tekst Marka Richardsona z serwisu pitchfork.com.


Get a life!

2010-06-20 23:46:24

It's funny, though-- even though the conversations around music are so important to me, they are not everything.

Mark Richardson namawia Get a life!

[Resonant Frequency #71: Dark Secrets Look for Light, pitchfork.com]


Well, I was there

2010-06-15 18:28:16

Chaz Bundick a chillwave (via free-times.com):

Honestly, I’m cool with people calling what I do chillwave. Really, I am. Even if I weren’t, it’s not like there’s anything I could do about it. Personally, I can’t relate. From the beginning I’ve seen everything from the inside, so I guess I just have a different perspective about it all.

Intrygująca kontynuacja (Shabop Shalom) cyklu 'Well, I was there... AND IT DID NOT LOOK LIKE THAT AT ALL!' ale i - serio - przejaw zdrowego rozsądku u młodego muzyka. Budujący fakt. Ale już news, że 'nie ma żadnej sceny - nie trzymamy się razem' to żaden news.


Singers are tricksters

2010-06-15 18:15:56

If one of the weird things about singers is the ecstasy of surrender they inspire, another weird thing is the debunking response a singer can arouse once we’ve recovered our senses. It’s as if they’ve fooled us into loving them, diddled our hard-wiring, located a vulnerability we thought we’d long ago armored over. Falling in love with a singer is like being a teenager every time it happens. Singers are tricksters.

"What Makes a Great Singer?" by Jonathan Lethem
[via ziemianiczyja.pl]

[Projekt "50 Great Voices", npr.org]


Shabop Shalom

2010-06-13 18:38:36

Devendra Obi (od mistrza Jedi!) Banhart przy okazji mini-trasy po Izraelu dla Jerusalem Post:
- I respect the hippie movement and its ideals, but do I identify with it or have I ever identified with it whatsoever? As contrary to the caricature of me that I’ve helped paint and that’s been painted to me, nope!
- the "new weird America" genre is an already obsolete nomenclature.

Ciekawe (nieco gorzkie?) deklaracje z ust człowieka, która niejako zdefiniował nurt "new weird America" (Kasia Wolanin przy okazji Podsumowania dekady na Screenagers.pl o roli składanki „The Golden Apples Of The Sun”) i w którym dopatrywano się naczelnego freaka, duchowego przywódcy zyskującego poklask zastępu artystów.

PS. Bardzo podoba mi się 'nienachalność' podkreślenia związku Devendry z kulturą żydowską. Good journalism.


Does the venue make the music?

2010-06-13 00:20:50

David Byrne does TED!

Obserwacje/ uwagi/ motywy, motywiki:
- mowa ciała!
- żart z Boba Dylana na 6:40
- zdefiniowanie 'arena rock' kawałkiem U2, co niby jakimś specjalnym zaskoczeniem nie jest, ale coś we mnie drgnęło
- obserwacja na 12:00 mooooocno spóźniona (ale może coś przegapiłem na blogu?)
- birds do it too!
- polityczny zwrot w finale to takie podszczypywanie Obamy, nie?
- a TO znacie?


Zane Lowe

2010-06-09 16:51:48

Z zaciekawieniem od marca śledzę serwisowe poczynania red. Lowe - krótkie, wypinające się na jakość video-wrzuty z trochę przypadkowych spotkań z wszelakiej maści gwiazdkami (Insider), szybciutkie wywiady (jak ten video-chat z Tame Impala), przegląd playlisty prowadzonych przezeń programów, "gorące" teledyski.

Podoba mi się przeniesienie doświadczeń z Mtv Two i Gonzo do sieci, bliskość (to najeżdżanie kamerą na rozmówców) spotkań i ich nieformalny charakter (żadnej edycji ujęć). Ponadto, sam pomysł - your 'band' is your brand,  fuck quality, it's all about content - na serwis, choć nie nowy, to pociągnięty totalnie - jego nazwisko jest przepustką na wszystkie backstage świata!

Najbardziej jednak doceniam klimat przyjacielskich pogaduch o muzyce - niczym na facebook'u świat Zane'a to świat pozytywny, w którym wszyscy są mili i uśmiechnięci - choć czasami odnoszę wrażenie, że  przeszkadzam Zane'owi, że wpieprzam mu się w życie, zrywam z łóżka, choć to on sam kieruje na siebie kamerę, nie daje nam od siebie odpocząć twittując bez przerwy.

Czy jest w tym szaleństwie metoda na sukces? Czy i jak kolo na tym zarabia? Nie wiem, acz jest komu płacić, bo jasnym jest, że kolo nie działa w pojedynkę. Sam nie dałby rady ogarnąć tego pierdolnika. Ja też się czasami gubię (doskwiera brak wyszukiwarki), ale zaglądam na stronę niemal codziennie. Maciek Lisiecki i Zane Lowe są teraz znajomymi!


You listen to that Weezy?

2010-06-01 15:38:12

Lil Wayne vs Robert Christgau
(The Triumph of the Id)

Lil Wayne vs David Ramsey
(I will forever remain faithful)

[Robert Christgau vs David Ramsey 1:3]


Let It Be – Colin Meloy (33third)

2010-05-26 23:39:43

To nie jest książeczka poświęcona the Replacements – to Colina Meloy’a ciepłe wspomnienie dzieciństwa, refleksja nad własnym niedopasowaniem do reszty rówieśników (NERD!), azylu jakim potrafi być muzyka (m.in. the ‘Mats). To także lekka – nieco środowiskowa, nienachalnie reportażowa wnosząc po zamiłowaniu do detali – historia o przyjaźni (Mark to wysportowany i popularny dzieciak z sąsiedztwa) i jej zbawczej mocy (daje oparcie, schronienie przed zawodzącym światem dorosłych, a także potrafi znacząco ułatwić wczesną socjalizację) oraz międzypokoleniowej zażyłości, w której muzyka staje się sposobem na komunikację – wujek Paul, który podsyła kolejne kasety, podrzuca kolejne nazwy zespołów, oswaja Colina z gitarą.

Rzecz ma sympatycznie niezręczny – think ‘Wonder Years’ – charakter, ale Colin-narrator nie potrafi (nie chce?) wycisnąć z opisywanej historii emocji, skupiając się na ‘suchej’ prezentacji kolejnych ‘slajdów’ z dzieciństwa.

Scenka 1 – Colin wybiera się do sklepu muzycznego po płytę. Kupuje, oczywiście, „Let It Be” the Replacements.

Scenki od 2 do 50 – Colin w szkole. W tle zazwyczaj muzyka z towarzyszącego mu wszędzie walkmana. Wyraźnie nieprzystosowany był z niego młodzian – niby załapał się do drużyny koszykówki ale grzeje ławę, jeździ na nartach ale jakby obok całej reszty, gra w szkolnym musicalu ale ‘jakiś ogon’, na integracyjnej imprezie wygrywa na gitarze jakieś pedo-smuty skutecznie odstraszając większość dziewczyn. Geek nie freak. Po szkole zaś bawi się ukochanymi figurkami Star Wars, zaczytuje w powieści fantasy, szwęda z Markiem po okolicznych wzgórzach lub godzinami ogląda MTV fantazjując na temat bycia w zespole. Za przeproszeniem, ‘Jezioro marzeń’.

Kilka razy ciśnienie jednak skacze – niebezpiecznie gejowski moment pokrzepienia Marka, który przeżywa rozwód rodziców, lekcje nauki gry na gitarze, wakacyjna wyprawa z wyrobionym muzycznie wujkiem. A przede wszystkim – w końcu! – finałowa seria plastycznych impresji z the Replacements w roli głównej (z zamykającą całość historią powstania okładki „Let It Be” na czele). Zawsze coś, choć zaryzykuję tezę, że Meloy uciekł od tematu płyty oddając się raczej żmudnemu portretowaniu małomiasteczkowej nudy i klimatu nastoletniego zawieszenia, które zagłuszał muzyką – często i gęsto „Let It Be” właśnie. Pierwszy odsłuch był w życiu młodego Colina – i towarzyszącego mu wtedy Marka – nie lada wydarzeniem.

We ran into the pantry and grabbed a can of red spray paint and sprinted out into the yard where we fund a dejected plastic sled, leaning up against the fence. Howling, we sprayed painted „PUNK ROCK!” all over it.

I chyba ten krótki fragment jest kluczem do zrozumienia wyraźnie emocjonalnego stosunku do the ‘Mats. Argumentów na wielkość albumu musicie poszukać gdzie indziej.

 


Kill Your Friends - recenzja

2010-05-26 14:36:02

Przeczytałem – szybko i łapczywie. Świetna książka – brytyjska odpowiedź na „American Psycho”, pogardliwy reportaż wpisujący się na siłę w spuściznę Thompsona, krwisty przewodnik „Praca w korporacji – jak nie dać się zjeść?”.

Steven Stelfox, A&R man – You can’t spell „star” without A and R!

Przede wszystkim forma – nic nowego, ale chyba jedyna słuszna – niby pamiętnik (rodział = miesiąc, każdy poprzedzony jest krótką branżowa notką kontekstową i cynicznym cytatem), transmisja bezpośrednio z mózgu, (w końcówce książki wyraźnie) „na gorąco”. Ponadto piekielny bohater – the worst humanity has to offer, muzyczny dyletant i ignorant, karierowicz i egocentryk targany żądzami – sex, drugs, no rock’n’roll!

It’s London 1997…

Coś się kończy (Britpop dogorywa na oczach całego świata), coś się zaczyna – władzę na Wyspach przejmują laburzyści (Tony Blair = szatan). Nasz bohater ma jednak swoje zmartwienia – utrzymać się na powierzchni w niepewnej branży w nie mniej niepewnych czasach. Spokój w pracy – ale przede wszystkim wysoki komfort życia – gwarantują przeboje. Stelfox nie traci czasu na ich poszukiwanie – naiwniacy sami pchają mu się pod nóż i będą jedynie nośnikiem (twarzą?) produktu, który wykreuje, wypromuje, (ma nadzieję, że) sprzeda, po czym bez mrugnięcia okiem wypluje.

Get rich or die tryin’!

Sposób nr 1 – “Kontekst jest wszystkim!”

Rage to dresiarz, samozwańcze objawienie drum’n’base, wizjoner (przedłożony wytwórni singiel trwa ponad 60minut), frustrata i ćpun, który w końcu trafia na silniejszego – po ostrym łubudu przykuty do wózka inwalidzkiego jest się w stanie tylko obrzydliwie ślinić. Stelfox wykorzystuje jego kalectwo by udanie sprzedać materiał, który wcześniej sam chciał udupić. Kind of ‘It’s all gone Pete Tong’ story.

Sposób nr 2 – „I gotta feeling!”

Rudi to niemiecki producent, właściciel futurystycznego klubu Technodrom, w którym taśmowo produkuje muzykę taneczną. Przy okazji MIDEM we francuskim Cannes sprzedaje najnowszą produkcję – wyuzdany banger WHY DON'T YOU SUCK MY FUCKING DICK!? (radio clear version, ‘Why don’t you slap me on the ass!’) – zdesperowanemu Stevenowi. Hit czy kit? No pewnie, że kit! Stelfox moczy w kawałku niezły hajs, niebezpiecznie podmywając swoją pozycję w firmie. Negatywne emocje prowadzą go do pierwszego morderstwa, które zaskakująco – ale może to moja wyobraźnia – przypomina scenę z „Amercian Psycho” (Christian Bale na „chwilę przed” rozpływa się na Whitney Houston, Stelfox nad Paulem Wellerem, pierwszy zabija siekierą, drugi kijem bejsbolowym – zasadnicza różnica? Stelfox zabija spontanicznie nie mogąc poskromić odrazy do soon-to-be-ofiary).

Sposób nr 3 – „It’s all luck!”

Główna teza książki brzmi – nikt nie wie, co robić by zarobić. Wszyscy działają po omacku, bez przerwy oglądając się na konkurencję. Wszelkie niedostatki przyszłej gwiazdy można przykryć gotówką, ale czy rzecz zaskoczy to już zwyczajna loteria. I tak Stelfox na fali ogólnonarodowej sympatii do girlsbandów kontraktuje słabiutki klon Spice Girls, Songbirds. Dziewczyny ani nie wyglądają, nie potrafią tańczyć, ani tym bardziej śpiewać – są jednak wystarczająco głupie i naiwne by mylić ambicje z talentem. Po długich miesiącach – i z zupełnie niewiadomych powodów – remix (by a B-list dj) singla (nie, że singiel) ‘chwyta’ w kilku dyskotekach na jakimś zadupiu, rozpoczynając tym samym triumfalny pochód Songbirds ku chwale (radiowe playlisty, telewizja śniadaniowa, listy sprzedaży, Brit Awards?).

Artists and executives come and go. Record companies are forever.

Co w “Kill Your Friends” najlepsze to bezpardonowy opis branży muzycznej (w fazie postępującego rozkładu na chwilę przed załamaniem koniunktury), mechanizmów jej (nielogicznego) działania i pikantne anegdotki Stelfoxa – choćby ta, jak wykorzystać statuetkę Brit Awards do seksualnych igraszek (one word, fisting). Nasz bohater jest świadomy branżowego braku reguł – poza podstawami marketingu – i chętnie to wykorzystuję, przy okazji niszcząc wszelkie romantyczne wyobrażenia czytelnika na temat artystów (indie bands are unsigned for a reason – thery are all SHIT), festiwali (przechadzając się po Glastonbury wykrzykuje do mijających do ludzi „Arbeit macht frei!”), płyt (najczęściej służą jako tacka na kokainę), muzyki jako takiej – autor książki odrzucił demo Coldplay argumentując Is anyone really going to be having another bunch of sub-Radiohead drivel?.

Uwagi techniczne

Akcja jest wartka – Stelfox rzuca się po świecie, od hotelu do hotelu zaliczając kolejne branżowe konferencje – ale na wysokości 2/3 niebezpiecznie zwalnia, przez co finał sprawia wrażenie wymuszonego (tropiący Stelfoxa policjant daje się podejść jak dziecko) i przyspieszonego (kiedy on to niby wszystko przygotował/zaplanował?). Bohater zalicza wprawdzie dołek – zmyłka, że niby otrzeźwienie i przemiana – ale to raptem nieodnotowany spadek formy na chwilę przed krwawym rozrachunkiem z przeciwnikami. Stelfox to człowiek z krwi i kości, ale mimo wszystko trochę niewiarygodny – fortuna mu sprzyja chwilami aż za bardzo. W planowanej na 2012 rok ekranizacji zagra go Robert Pattinson… Koniec!

 


Metal Machine Music

2010-05-25 16:52:19

Today Lou Reed celebrates it, actually, he celebrates himself 35 years after he recorded what was believed to be his artistic suicide. (...) When Metal Machine Music was out the reaction of most of the critics were rigid, disappointed, in denial so that the first thing Lou Reed showed was that rock audience was the most conservative among music lovers. A difficult truth to bear but so true that still subsist.

[liveon35mm.wordpress.com]

[Fotograf i równie świetny recenzent w jednym. Na krajowym podwórku podobnym "zalążkiem" jest Kuba Dąbrowski]


Come party with Gaga!

2010-05-23 22:15:14

"A total, total dude."

"Come party with Gaga" by Caitlin Moran.

[PO-LE-CAM! Świetne czytadło podane w równie świetnej formie. Odkładam kasę na bilety na polski koncert.]


William Zantzinger

2010-05-21 14:46:44

Who was William Zantzinger and what is known about his victim? Howard Sounes, author of the celebrated "Down the Highway: The Life of Bob Dylan" introduces us to witnesses to the crime; we hear dialogue from the trial; and gain a fuller appreciation of killer and victim from their surviving friends. Sounes even locates Zantzinger's cane, an astonishing find which the presenter likens to handling John Dillinger's pistol. We also hear Zantzinger's voice, cursing Dylan unrepentantly, in what is believed to be his only recorded interview before his recent death.

dylan.jpg

"The Lonesome Death of Hattie Carroll"
by Howard Sounes.

Listen on BBC Radio 4

[I jak tu nie kochać BBC?]


HARDLY BAKED

2010-05-20 15:47:00

Q: Where do you see the music press going in the future?

A: Deprofessionalised in large part, more and more fragmented, fractious...
It will follow the way music is going.

"Recent thoughts and replies on the subject of music journalism"
by Simon Reynolds.


Iggy and The Stooges - Raw Power (1973)

2010-05-19 21:29:19

"The band is a motherhumper!"



Pod okładką link to orginalnej recenzji z magazynu
Rolling Stone (nr 134, 10/05/1973).


Kill Your Friends

2010-05-19 16:42:04

There is a Hunter S.Thompson quote that has become the music industry's Magna Carta - The music industry is a cruel and shallow money-trench. A long plastic hallway where thieves and pimps run free and good men die like dogs. There is also a negative side. It's appropriate enough given that the dominant emotions within A&R culture are fear and loathing: fear that you had - or were about to - signed the wrong thing. Loathing because one of your peers had just signed the right thing.

John Niven, autor "Kill Your Friends" o kulisach powstania książki i poruszonych weń tematów dla TimesOnline.

A w ramach bonusa soundtrack AD 1997 wraz z krótkim opisem kawałków (Oasis 'D'you Know What I Mean?' - The aural equivalent of pure, uncut cocaine).


The Hipsterati!

2010-05-18 18:29:48

Q: Are you a hipster?
A: That is not a question anyone would ever answer in the affirmative.

"The Hipsterati" by Bill Morris

DSC_0744.jpg

źródło: pitaparty.blogspot.com


Furyaz!

2010-05-17 16:07:47

Zaglądacie na portal (?) megarecenzje.pl? [Polski - ze wszelkimi wadami takiego przełożenia - odpowiednik metacritic.com] Nie? Mnie się zdarza. Zerknijcie na podstronę debiutu Furii Futrzaków - autorami 3 na 4 teksty są ludzie rekrutujący się ze środowiska fanzinów i serwisów niezależnych. Zerknijcie też na majspejsa FF, gdzie zespół zbiera "prasowe" doniesienia na swój temat. Wniosek? Zachwyt bandem jest jednostronny! A red. Sankowski (również bloger) przekonuje: - Bzdurą jest, że słuchacze nie chcą słuchać polskiej muzyki. (Pisemna rekapitulacja wypowiedzi dziennikarza dla radia Tokfm TU.) To może byś pan o takowej - pomijam dupne recenzje równie dupnych płyt jak No!No!No! (ale serio, co za suchar!) - dla zdrowej odmiany napisał, he?

[Rzucam się tylko po to, by podlinkować świetny klip FF do "Serca Robota" i sympatycznie "pokraczne" (stateczny drugi plan!) wykonanie "Brokatu" w Dzień Dobry TVN]

[W tytule wpisu nazwa pewnego - nieaktywnego chyba już - zespołu, w którym swego czasu bębniła koleżanka ze studiów o mocarnym nazwisku]

U W A G A    E D I T !

Jarek Szubrycht na łamach "Przekroju" odniósł się do debiut FF w telegraficznym podsumowaniu "Wiosenna sałatka polska".

Furia? Raczej egzaltacja (a). Jeśli to miał być pop, zbyt wiele smaczków odwraca uwagę od myśli przewodniej (b). A ta - jazzujące disco (c) w klimacie co lepszych rzeczy z epoki późnego Gierka plus futurystyczne brzmienia z komputera - warta jest zapamiętania.

Krótko ale treściwie, nie? I choć wydźwięk jest raczje pozytywny to pozwolę sobie wytknąć trzy nadużycia:
a) nie egzaltacja - bo ta niesie negatywne konotacje - a erudycja; gęsty jak miód sound, głębokie tło (produkcja!) pełne smaczków to raczej atuty nie wady,
b) bo pop to chamski bit i kanciaste pokrzykiwanie WHY DON'T YOU SUCK MY FUCKING DICK! ? ale serio, co to za przytyk jest w ogóle?
c) ja bym raczej powiedział "potańcówka" bo i lepiej - FF = styl i sznyt! - to koresponduje z klimatem a la poźny Gierek, a przede wszystkim bezpiecznie dystansuje się od ówczesnego kiczu wpisanego w soundtrack wszelkich dyskotek (btw właśnie, czemu disco a nie dyskoteka?).

Dodam tylko jeszcze, że na 10 opisanych płyt dwóm przyznano 5gwiazdek, pięciu po 4gwiazdki (w tym FF), a trzy albumy - "Miya" Jan Bo, "Punkt" Job Karma", "The Professional Blasphemy" Vulgar - zasłużyły zdaniem red. Szubrychta na 3gwiazdki (przywołałem te tytuły nie bez powodu!).


Kaczkowski, Piotr Kaczkowski

2010-04-21 21:30:27

Książkowa emanacja muzycznej osobowości Piotra Kaczkowskiego. Kontynuacja „Przy mikrofonie” – która na fali sukcesu „42 rozmów” doczekała się zresztą reedycji – to zapis wywiadów przeprowadzonych przez autora MiniMax’u wzbogaconych o krótki opis czasu i miejsca akcji oraz kilka wizualnych bonusów. Przemawiają więc – jak chce Rafał Księżyk – koturnowi megalomani (acz nie brak jednostek wybitnych) i emeryci (jedyni „młodzi” to Jack White i Steven Wilson). Lista rozmówców – uwzględniając „Przy mikrofonie” – to niemalże kanon ulubionych muzyków modelowego fana Kaczkowskiego. Nie fana muzycznej konserwy prezentowanej w audycjach Kaczkowskiego. Fana Kaczkowskiego! Bo on jest tu najważniejszy – książki to raczej chytry sposób na skapitalizowanie rządu dusz jakim jeszcze wtedy dysponował, zanim rozmienił się na dobre bazarowymi wydawnictwami płytowymi (choć sam pomysł wyjściowy przyznaję był świetny). Pamiętam trasę po Polsce, spotkania z fanami, kolejki po autograf. Zbiorowe szaleństwo zupełnie na wyrost. Ale nie Kaczkowski jest tu winny i nie czas to – w kontekście problemów zdrowotnych redaktora – na sąd nad jego muzyczną duszą. Bo „radio można spokojnie wyłączyć” (copyright Michał Zagroba), a książkę odłożyć na półkę. Albo podarować ojcu. Ucieszy się na pewno, o ile posiada płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Deep Purple, Yes, Budgie, Dire Straits, AC/DC…

„42 Rozmowy”
Piotr Kaczkowski


kaczkowksi.gif

[Pulp, październik (?) 2009]

[Z perspektywy czasu mam lekkie poczucie winy - chyba za ostro pojechałem. Ale mam też wytłumaczenie - w natłoku studenckich imprez mój egzemplarz książki "dostał nóg". Ostała mi się jeno płyta z "setkami" wywiadowanych artystów. Może na zasadzie follow-upu powrzucam co śmieszniejsze fragmenty]


Let's Wrestle!!!

2010-04-20 23:45:35

Ja vs. Wesley Patrick Gonzalez, Let"s Wrestle.

lets_wrestle_web_1.jpg

How did Let’s Wrestle come about? What was the driving force behind starting a band?

We started the band because we were held at gun point by the man on the unicorn (he is a popular television host in England) and he just kept screaming rock and roll so we figured he wanted something like what we all know now as Let’s Wrestle.

After the spectacular EP some – including me – hoped for a quick follow-up, but it took you about two years to wrap it up. What took you so long?

It was only one year but we spent most of that year deep sea diving – we are major deep sea diving enthusiasts so we traveled all the way around Africa picking up chicks and taking them to the sea with us.

Your early stuff seems rawer and in a way regressive – it’s meant as complement! But your debut is poppier, polished and even progressive considering the closing instrumental track. What happened?

Something really bad happened but it’s really emotional to talk about…

Let’s wrestle / let’s fucking wrestle seemed to convey the message of you, young boys aiming at the world. Though you claim you’re still in fighting mode the record feels relaxed, filled with distance to the world you’re describing. Again, what happened?

We did the opposite to Christian Bale and stopped punching our relatives and it made us calm down a lot.

On the topic of progress. You sang music if my girlfriend. Any luck with – no offence – real girls?

I’m only into prostitutes… We’re rock stars so everybody fancies us but most of our sexual relations feel completely empty and destroy our souls.

Let’s talk lyrics. Autobiographical yet universal, a bit pretentious yet poetic, very British yet about stuff young people all over the world should be able to relate to. How do you achieve that?

I achieved that with my amazing brain skills and my mouth to exclaim those skilled words out to the masses. Here’s some lyrics that if anyone wants to use they can have Clunge and a Mini-Bar / Sex on a trouser press / Come on baby, Barry White’s taking off your dress.

What’s the current state of Great Britain as seen by Let’s Wrestle?

It’s pretty British for instance now I am wearing a monacle, a top hat, having a cigar and a cup of tea with my friend Winston and every body I know, Arthur, Roderick, Rupert and Giles do the same thing most of the time. It’s a jolly good laugh!

This one feels like taken out from Miss Universe questionnaires, but… What are your goals? What do you want to achieve with your music?

I want to be a huge pop star and win lots of awards and then completely destroy it by saying really inappropriate things and punching people in public.

And finally, do you wrestle?

No never.

[Maj-czerwiec 2009, miało trafić w formie recki na Screenagers.pl ale nie wyszło]


100 płyt...

2010-04-20 23:30:16

Szablonowe wydawnictwo czasów przedinternetowych. Tytuł jest nieco mylący, bo lista stu wstrząsających płyt z perspektywy czasu – i szerokopasmowego łącza – wydaje się raczej stwierdzaniem oczywistości i próbą godzenia możliwie szerokich gustów muzycznych (Muzyka może być dobra lub zła – to jedyny istotny podział jak chce Agnieszka Szydłowska). Mało tu też zaskoczeń – więcej encyklopedycznego ogromu faktów (kto z kim, gdzie i za ile), plotkarskich anegdot (wpisujących się oczywiście w paradygmat „sex, drugs & rock’n’roll”) oraz szczegółowo rozpisanego kontekstu kulturowego poszczególnych wydawnictw (Kontekst jest wszystkim! jak słusznie zauważył Mark Richardson z serwisu Pitchfork.com). Najmniej natomiast samego oceniania. Autorzy wprawdzie nie kryją subiektywizmu (patrz tytułowa lista), ani emocji (grubo ciosane peany na cześć rockistowskich klasyków), ale szczęśliwie stronią od rozlewającego się po świecie rewizjonizmu – wbrew sobie uwzględnili (kasowy i ogólnoświatowy sukces) „Girl You Know It’s True” (plastikowych oszukańców z) Milli Vanilli. I choć to pozycja – książka, nie płyta Milli Vanilli – której posiadanie wymagane jest przy aplikacji do Teraz Rocka, to lektura „Stu płyt” należy do przyjemnych (rzecz jest bardzo starannie wydana – okładka nawiązuje do koperty płyty winylowej) i – co by nie mówić – rozwijających, a duetowi Brzozowicz-Łobodziński nie można odmówić entuzjazmu do podjętego tematu czy dziennikarskiej pasji (którą zresztą obaj panowie dalej z różnym skutkiem realizują). No i jak sami w przedmowie trzeźwo podkreślają Byliśmy pierwsi!.

„Sto płyt, które wstrząsnęły światem. Kronika czasów popkultury”
Grzegorz Brzozowicz, Filip Łobodziński


100plyt.jpg

[Pulp, październik (?) 2009]


British Sea Power na JUWENALIACH w Warszawie!

2010-04-19 18:00:18

News dnia! Strona wydarzenia na portalu Aktivist tutaj.

A jeszcze rok temu - przy okazji ubiegania się o staż w jednym z dzienników - pisałem o Juwenaliach, że "przestały być imprezą reprezentatywną dla kultury studenckiej, kultury w niej coraz mniej, a z roku na rok ubywa i samych studentów".

Sugerowałem też, że "juwenaliowa publiczność to dziś w przeważającej części niestudenci – młodzież gimnazjalna do studiów dopiero się przymierzająca, wchodzący w dorosłość absolwenci na fali melancholii wracający do swoich korzeni i, przepraszam bardzo, cała reszta, której ujęcie w jakiekolwiek ramy jest nie tyle trudne co bezsensowne. Target, czyli studenci, to jedynie „pierwszaki” prowadzeni zwykłą ciekawością, chęcią wpisania juwenaliów w swój indeks doświadczeń. Dalszych wpisów nie zbiera już jednak nikt." [Figurę "indeks doświadczeń" podkradłem Dorocie Masłowskiej.]

Utyskiwałem też, na schematyczność całego przedsięwzięcia: "juwenalia jako impreza masowa tkwią w miejscu, rok w rok powielając ten sam patent, budując muzyczny line-up wokół kilku utartych już nazw. Tak jakby organizatorzy chcieli wydestylować z juwenaliowego chaosu jakąś uniwersalną w złym znaczeniu tego słowa wartość".

Za największy problem święta studentów uznałem natomiast dyktat browarów, którę w juwenaliach dostrzegają zaledwie "kolejny plenerowy event w letnim kalendarzu darmowych imprez". Prognozowałem, że "tak długo jak sukces juwenaliów mierzony będzie galonami sprzedanego piwa, tak długo impreza w alkoholowym zwidzie będzie się pogrążać".

Pewnie za wcześnie, by cieszyć się z przebudzenia (otrzeźwienia?) organizatorów, ale fajnie, że koncertowa oferta Juwenaliów symaptycznie nam się dywersyfikuje.

PS. Futureheads z kolei na URSYNALIACH. Nieźle.


« wróć czytaj dalej »