Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "Pulp"


eramusicgarden.pl

2010-11-16 01:12:17

Doglądam muzycznego ogrodu Ery, bo też kierunek w jakim serwis zmierza jest interesujący. Nazwiska - mniej lub bardziej - znane i lubiane odwalają dla naszej przyjemności niewdzięczną dziennikarską robotę.

Maciek Piasecki zgrzytając zębami posłuchał debiutanckiego krążka Warpaint - "The Fool" - wpisując go w rozlewający się po świecie "syndrom pierwszej płyty" (lol!). Piasecki utyskuje Trwalszy ślad w pamięci pozostawia jedynie całkiem niezły numer "Undertow", kojarzący się z mieszanką The xx i "Luki" Suzanne Vegi, kiedy akurat ów jak żaden inny na płycie jest odrabianiem lekcji z Nirvany - bas pomyka szlakiem "Rape Me", a mostek, z tą chwilą zawieszenia (What's the matter? / You hurt yourself?), to niemal cytat. W tym momencie warto przypomnieć o mocarnym tracku z zapoznawczej epki, czyli "Billie Holiday" ze śmiałym nawiązaniem do "My Guy". Piasecki EP "Exquisite Corpse" zna, ale woli "Elephants", które jego zdaniem mogło sugerować, że czeka nas płyta kusząco przesadzona, taneczna i straszna zarazem, podobna do cudownie dzikiej "Saint Dymphna" Gang Gang Dance". No, ja tak o tym nie myślę. "The Fool" to klimatyczny album (mnie mocno kojarzy się z "Total Life Forever" Foals), zapatrzony w (zachodzące nad nurtem chillwave) słońce, więc nieco chłodny (wycofanie wokali) i zarazem smutny - kompozycje się ledwo kleją, co niebezpiecznie widać w videosesji dla P4Ka (te speszony uśmiechy, kiedy kawałki zupełnie się rozjeżdżają). Ale Piasecki wie swoje - a proszę Pana bardzo! - podsumowując album [rzecz] "w sam raz do salonu z katalogu Ikei, jasnego, sterylnego i bez wyrazu". No właśnie nie - jej siła tkwi w niedopracowaniu, niesileniu się na rockerkę, operowaniu brzmieniem, które, owszem!, częściowo tuszuje warsztatowe braki, ale które jest taśmą klejąca wciągającego pejzażu, który podoba się bardziej z każdym kolejnym odsłuchem. Niczym przestronne hale Ikei, coraz nam bliższe z każdą kolejną wizytą i pulpecikiem zapitym gruszkowym ciderem.

Małgorzata Halber z kolei męczy się dla nas na koncertach. O spotkaniu z Yeasayer napisała Super nie było, dodając Przez godzinę z kawałkiem stałam czekając aż coś poczuję. No ale jak było pytam się? Choć wiem dobrze, bo też tam byłem. Red. Halber Czułam się jakbym obserwowała koncert Kula Shaker na zmianę ze Stomp, bo playlista dobrana była według znanej dyskotekowej zasady szybki-wolny. Nawet jeżeli to niepokoją mnie przywołane zespoły. O co cho? Yeasayer mają dwóch wokalistów i dwie temperatury emocjonalne: Anand Wilder, Hindus w piżamie, śpiewa w utworach o charakterze etno-elektroniczno-balladowym (czyli Kula Shaker), natomiast Chris Keating, z neurozą w głosie, jest chyba jedynym elementem ludzkim w tym profesjonalnym dance-indie-psychodelicznym kolektywie. Ale i on wiedział, w którym momencie przekręcić gałkę sekwencera, żeby uzyskać ten pożądany efekt energii. Nawet jeżeli, to gdzie choć kilka słów uwagi dla potężnego (żołnierska sylwetka i fryz) oraz zdolnego (solówki na bezprogowym basie, idealne chórki) basisty? Ale wiadomo, każdemu jego porno. W końcu, podobało się czy nie? Zagrali utwory znane i lubiane. (...) Ale co z tego, skoro zabrakło w tym wszystkim po prostu duszy. Mocne słowa jak na..., ale nieważne. Ja akurat nie odmawiam im duszy, ani zaangażowania. Podczas pierwszego koncertu jaki widziałem Keating pół koncertu grał z mocno krwawiącą ręką, podczas trzeciego zaliczył na wstępie niebezpiecznie wyglądający upadek ze sceny, ale przez dalsze 1h30min dawał z siebie wszystko wijąc się po scenie niepomny bolesnego początku. W Palladium też w miejscu nie stał. Może to miała być muzyka do tańczenia? Nie wiem, ja czułam się jakbym zjadła bułkę z plastiku. Zdrowia życze, bo doświadczenie koncerctu Niny Nastasii również naznaczyły red. Halber żołądkowe problemy - To wszystko było bardzo piękne, ale czułam się pod koniec jak gęś tuczona na foie gras tym "bardzo piękne" i bolał mnie brzuch. To może na koniec przywołam kulinarną sytuację z pracy - kolega zbywa drugiego słowami "Sorry, nie mogę gadać, mam ogień z dupy", na co ten rezolutnie odpowiada "To nie trzeba było jeść ostrego". Pozdrawiam!

EDIT nr 25/11/10.

Puenta red. Halber: Ale tak naprawdę, to generalnie nie bardzo lubię chodzić na koncerty. Często jest za głośno, bolą mnie nogi, koncert się opóźnia. W domu, kiedy puszczam numery z komputera, sama mogę zdecydować, jaka będzie kolejność i ile będzie trwał set. I mam blisko do łóżka na after party. Czyli, nie, dziękuje? Live? Nie, dziękuję.


Caetano Veloso - Billie Jean

2010-05-28 15:41:44

Ej, Marta - wkleisz swój tekst o Jacko z Pulpa?


Szachinszach

2010-04-25 23:28:19

Victoria Bergsman – powinniście kojarzyć (z oryginalnego składu The Concretes), bo znacie na pewno („Young Folks” anybody?) – powraca z drugą (zaskakującą!) solową płytą. Jeżeli „Open Field” sprzed dwóch lat było swoistym otrzepaniem się z aranżacyjnego przepychu charakteryzującego muzykę jej macierzystej kapeli, to jego tegoroczny follow-up jest próbą przeniesienia melodyjnego pop-folku, z którym (obok nurtu balearic) kojarzymy Szwecję na nieco cieplejszy grunt – w tym wypadku Pakistanu. „East Of Eden” – wzorem muzycznych wojaży Zacha Condona z Beirut – rozpięty jest pomiędzy europejskim strukturalizmem, a kulturą zastaną (muzyka suficka). Bergsman odważnie czerpie z muzycznej tradycji kraju (intrygująca interpretacja animalowego „My Girls”), momentami idzie na żywioł (świetne „Watch The Waves”), częściej – w poszukiwaniu pełnoprawnego dialogu – przyjmując rolę aktywnego animatora egoztycznego otoczenia (rozbrykane „Day By Day”) niż postronnego obserwatora-turysty (dokumentalne „Wapas Karna”). Ciekawe, dokąd zabierze nas następnym razem.

Lubisz to? Sięgnij po… prenumeratę National Geographic.

Taken By Trees "East Of Eden"
Rough Trade

Taken_By_Trees.jpg

[Pulp, grudzień 2009]

[W ramach przedbiegu przed "Kapuściński Non-fiction" Domosławskiego sięgnąłem po "Szachinszacha". "Fenomen ludzi!"]


Kaczkowski, Piotr Kaczkowski

2010-04-21 21:30:27

Książkowa emanacja muzycznej osobowości Piotra Kaczkowskiego. Kontynuacja „Przy mikrofonie” – która na fali sukcesu „42 rozmów” doczekała się zresztą reedycji – to zapis wywiadów przeprowadzonych przez autora MiniMax’u wzbogaconych o krótki opis czasu i miejsca akcji oraz kilka wizualnych bonusów. Przemawiają więc – jak chce Rafał Księżyk – koturnowi megalomani (acz nie brak jednostek wybitnych) i emeryci (jedyni „młodzi” to Jack White i Steven Wilson). Lista rozmówców – uwzględniając „Przy mikrofonie” – to niemalże kanon ulubionych muzyków modelowego fana Kaczkowskiego. Nie fana muzycznej konserwy prezentowanej w audycjach Kaczkowskiego. Fana Kaczkowskiego! Bo on jest tu najważniejszy – książki to raczej chytry sposób na skapitalizowanie rządu dusz jakim jeszcze wtedy dysponował, zanim rozmienił się na dobre bazarowymi wydawnictwami płytowymi (choć sam pomysł wyjściowy przyznaję był świetny). Pamiętam trasę po Polsce, spotkania z fanami, kolejki po autograf. Zbiorowe szaleństwo zupełnie na wyrost. Ale nie Kaczkowski jest tu winny i nie czas to – w kontekście problemów zdrowotnych redaktora – na sąd nad jego muzyczną duszą. Bo „radio można spokojnie wyłączyć” (copyright Michał Zagroba), a książkę odłożyć na półkę. Albo podarować ojcu. Ucieszy się na pewno, o ile posiada płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Deep Purple, Yes, Budgie, Dire Straits, AC/DC…

„42 Rozmowy”
Piotr Kaczkowski


kaczkowksi.gif

[Pulp, październik (?) 2009]

[Z perspektywy czasu mam lekkie poczucie winy - chyba za ostro pojechałem. Ale mam też wytłumaczenie - w natłoku studenckich imprez mój egzemplarz książki "dostał nóg". Ostała mi się jeno płyta z "setkami" wywiadowanych artystów. Może na zasadzie follow-upu powrzucam co śmieszniejsze fragmenty]


100 płyt...

2010-04-20 23:30:16

Szablonowe wydawnictwo czasów przedinternetowych. Tytuł jest nieco mylący, bo lista stu wstrząsających płyt z perspektywy czasu – i szerokopasmowego łącza – wydaje się raczej stwierdzaniem oczywistości i próbą godzenia możliwie szerokich gustów muzycznych (Muzyka może być dobra lub zła – to jedyny istotny podział jak chce Agnieszka Szydłowska). Mało tu też zaskoczeń – więcej encyklopedycznego ogromu faktów (kto z kim, gdzie i za ile), plotkarskich anegdot (wpisujących się oczywiście w paradygmat „sex, drugs & rock’n’roll”) oraz szczegółowo rozpisanego kontekstu kulturowego poszczególnych wydawnictw (Kontekst jest wszystkim! jak słusznie zauważył Mark Richardson z serwisu Pitchfork.com). Najmniej natomiast samego oceniania. Autorzy wprawdzie nie kryją subiektywizmu (patrz tytułowa lista), ani emocji (grubo ciosane peany na cześć rockistowskich klasyków), ale szczęśliwie stronią od rozlewającego się po świecie rewizjonizmu – wbrew sobie uwzględnili (kasowy i ogólnoświatowy sukces) „Girl You Know It’s True” (plastikowych oszukańców z) Milli Vanilli. I choć to pozycja – książka, nie płyta Milli Vanilli – której posiadanie wymagane jest przy aplikacji do Teraz Rocka, to lektura „Stu płyt” należy do przyjemnych (rzecz jest bardzo starannie wydana – okładka nawiązuje do koperty płyty winylowej) i – co by nie mówić – rozwijających, a duetowi Brzozowicz-Łobodziński nie można odmówić entuzjazmu do podjętego tematu czy dziennikarskiej pasji (którą zresztą obaj panowie dalej z różnym skutkiem realizują). No i jak sami w przedmowie trzeźwo podkreślają Byliśmy pierwsi!.

„Sto płyt, które wstrząsnęły światem. Kronika czasów popkultury”
Grzegorz Brzozowicz, Filip Łobodziński


100plyt.jpg

[Pulp, październik (?) 2009]


Kilka nocy poza domem

2010-04-19 00:08:44

Mieli genialną nazwę, The Muslims. Pod naporem ludzkiej głupoty przemianowali się na The Soft Pack – ale żadne z nich mięczaki. Na debiutanckim self-titled napieprzają jakby The Strokes nigdy się nie wydarzyli! Znaczy się, nie byłoby The Soft Pack bez The Strokes. I bez kilku innych zespołów jak The Modern Lovers, Ramones, The Replacements, Nada Surf, The Stooges, Weezer, The Velvet Underground, choć bez tych to akurat nie było by niczego. Self-titled wywodzącego się z San Diego kwartetu to sympatyczna pozbawiona niezdrowych ambicji rekapitulacja tego co w klasycznie pojmowanej muzyce gitarowej najlepsze z dodatkiem charakterystycznej dla słonecznej Kalifornii melodii (jeżeli pomyśleliście Green Day to nie ma już dla Was ratunku!) i zblazowania – jeżeli nie wyjdzie im kariera muzyczna zawsze mogą wrócić do surfowania.
 
Lubisz to? Sięgnij po… "Kilka nocy poza domem" Tomasza Piątka, dziwny ale wciągający kryminał osnuty wokół historii zabójstwa Rabina, ekscentrycznego wokalisty dobrze zapowiadającego się zespołu Żydzi.

The Soft Pack "The Soft Pack" (7/10)
Kemado Records

thumbnail_KEM106_COVERuse.jpeg

 

[Pulp, styczeń-luty (?) 2010]

[Jedno z koncertowych życzeń tego roku.]


Kolorofon is dead?

2010-04-18 13:41:18

Kolorofon na swoim debiutanckim krążku udowadnia, że nazwa zespołu, żelazne wyposażenie każdej szanującej się podstawówkowej dyskoteki, jest nieprzypadkowa. Kolejnie piosenki na Kpt. Skale olśniewają pastelowymi progresjami barw. Co ważne, to żadne światło odbite, ale autentyczny blask utalentowanej ekipy przewodzonej przez charyzmatycznego lidera. Piotra Mazurka poznacie wkrótce z wszelakich telewizji śniadaniowych, a tymczasem ustalmy cechy charakterystyczne jego muzycznego alter ego, Kapitana Skały. Przede wszystkim odważny, dance-punkowy sznyt - inspiracje wyraźne (The Rapture zawdzięczają szaleńca motorykę, a funkowy puls podpatrzyli u !!!) ale bez popadania w banalne próby wskrzeszenia trupa. Rysy? Słowiańskie - porywające "Zapałki" wydają się opiewać bohaterów tele-ekspressowej Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych. "Dobrze, że jesteś" wieńczy bigbitowa fraza godna największych hitów Festiwalu Opole, a niebezpiecznie pretensjonalna "Bomba atomowa" mogłaby ten festiwal bez problemu wygrać! Coś jeszcze? Wysofistykowany zmysł kulinarny (apetyczne metafory), oryginalne poczucie humoru (parodystyczny utwór tytułowy), wysmakowanie aranżacyjnych szczegółów - zbiorowe skandowanie w finale "Zapałek", amigowe klawisze w "Łobuzie", wprowadzenie jazzujących dęciaków w końcówce industrialnego "Chciałbym", płynne przejście tegoż w "Bombę"... Mało? To przecież cholernie dużo! Serio, dla pokolenia dzisiejszych dwudziestokilkulatków "Kpt. Skała" będzie tym, czym Kapitan Kloss dla naszych rodziców! No, może przesadzam, ale tylko odrobinę. Oczywiście na niekorzyść Kolorofonu.

Kolorofon "Kpt. Skała" (7/10)
Myszka Records

kolorofon.jpg

 

[Pulp, styczeń-luty (?) 2010]

[Doszły mnie słuchy jakoby zespół się rozpadł. Sad but true? Jakieś oficjalne potwierdzenie/dementi ze strony Kolorofonu byłoby na miejscu]

 


« wróć czytaj dalej »