Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "HIRO"


The one and only...

2011-07-25 20:52:33

Hennessy Williams, człowiek rejestrator, autor poczytnego bloga, na którym udostępnia zapisy alternatywnych koncertów. W rozmowie, której wersja niestety skrócona i z błędem czy dwoma - bardzo przepraszam! - dostępna jest też na papierze.

hennessy.jpg

Zaczęło się...

Za Oceanem.

A u nas?

Zaczęło się pewnie na pierwszych Jarocinach. Wystawanie z grundigami pod sceną to była forma bootlegowania.

A u Ciebie?

Na początku chciałem mieć coś dla siebie. Było parę koncertów, których żałowałem – że nie mogę ich sobie w żaden sposób odtworzyć, odsłuchać. Stwierdziłem więc, że zacznę koncerty nagrywać.

I już?

Już. Pomyślałem jednak, że fajnie było by robić nagrania dokumentalne, które będą też w miarę brzmiały. Nie jak dyktafonik ukryty w koszuli w marynarce, tłumiony przez piętnaście osób, które stoi przed tobą, wydziera się, itd., ale naprawdę brzmiały.

Udało się?

Musiałem się jeszcze nauczyć jak nagrywać, żeby było fajnie słychać, jakich mikrofonów użyć, żeby odseparować publikę, żeby świetnie wyszła scena... Przesłanie dla młodych – nie nagrywajcie na komórki, bo jest to bez sensu. Co z tego, że wrzucisz to do sieci albo odsłuchasz w domu skoro z tej muzyki nie zostaje nic?

Liczy się tylko muzyka?

Na początku działałem z partyzanta – nie przejmowałem się zakazami. Nagrywałem, bo wiedziałem, że to będzie tylko dla mnie. Kiedy stwierdziłem, że fajnie by było gdzieś to puścić, to zacząłem się już bardziej przejmować – jak zrobić, żeby to miało ręce i nogi, żeby nie było akcji, że kradzione, a potem agencja antypiracka siądzie mi na głowę.

Zatem?

Każdy zespół, artysta, wykonawca powinien mieć jakieś zdanie na ten temat. Z zachodnimi jest łatwiej, bo wiedzą jak reagować. Przećwiczyli ten scenariusz nieraz. W Polsce jest inaczej.

Czyli jak?

Było parę osób, które nagrywały konkretne zespoły. Fani, np. Kultu, którzy mieli błogosławieństwo zespołu, a nagrania mogli prezentować na forach dyskusyjnych tychże. Ale to wąski margines tych, którzy wiedzą, o co chodzi. W większości musiałem tłumaczyć. To też było fajne, bo mogłem przemycić własne idee.

Jak poszło?

W większości przypadków nie było problemów. Zazwyczaj artysta prezentuje następujące podejście – okej nagraj, trzymaj sobie w domu, ale jak będziesz chciał to opublikować to podeślij, posłucham, zobaczę czy warto, czy jakość mnie zadowala. Też robię taki przesiew – mam wiele koncertów, których nie wypuściłem w świat, bo nie byłaby to promocja artysty, tylko robienie mu krzywdy. Nie spotkałem się więc z sytuacją, że ktoś potraktował mnie z buta. Jak ktoś odpowiadał „nie”, to wiedziałem dlaczego. Jeżeli działasz w cywilizowany sposób, dostajesz cywilizowane odpowiedzi.

I już?

Mam zasadę – nagrywam tylko to, co mnie interesuje, a nie to, na co jest zapotrzebowanie. Jeżeli myślałem o promowaniu, to tylko tego, co lubię – nie siebie. Na szczęście ten rodzaj muzyki, który nagrywałem, w większości – bo nie we wszystkich przypadkach – wiąże się z podobnym podejściem ze strony artystów.

Dlaczego?

Bo to nigdy nie będzie szeroki odbiorca. Kupujesz płyty w empiku? Mała szansa, że będzie cię interesował koncertowy bootleg.

Kogo więc interesują bootlegi?

Wyróżniam dwa typy odbiorców. Pierwszy to fani zespołu, którzy chcą mieć dany koncert u siebie by sprawdzić, posłuchać. Drugi to osoby, które były na koncercie, które chcą go sobie przypomieć. Te grupy mogą się oczywiście uzupełniać.

off_flaming_lips_edit.jpg

(HW na stanowisku podczas zeszłorocznego Offa)

Czy bootlegi mają przyszłość?

Chciałbym odpowiedzieć, że w związku z tym jak otwarta jest sieć i coraz bardziej otwarta się staje, że świetlaną. Ale nie. Coraz więcej wytwórni – głównie dużych – upatrzyło w tym interes. Zaczynają sami nagrywać, wydawać i sprzedawać bootlegi. Rynek płyt fizycznych się kurczy, większość wytwórni coraz mniej zarabia na płytach, szukają więc wszelkich form zarobienia na artystach, stąd też tzw. kontrakty 360.

Ale wciąż nagrywasz?

Dalej chodzę na koncerty. Często jednak golutki – bez żadnego sprzętu. Ale mam jeszcze sporo nieprzejrzanych nagrań.

Będzie ciąg dalszy?

Była przerwa, ale wynikająca z zajętości, zaangażowania się w inny projekt…

Jaki?

Pomagam w rozkręceniu nowego wydawnictwa płytowego Thin Man Records, którego zarzewiem było dwuletnie kombinowanie Bartosza z Muzyki Końca Lata pod szyldem Daleko Od Szosy, wokół którego skupiła się tzw. sceny mazowiecka i gorzowska. Aczkolwiek Daleko pozostaję autonomiczną inicjatywą. W TMR inspirujemy się kanadyjskim labelem Arts & Craft, który wydaje Broken Social Scene i wszelkie projekty członków tegoż.

Kto więc po Muzyce Końca Lata?

Plan na przyszłość obejmuje długo oczekiwany debiut Maków i Chłopaków (pewnie jesień) oraz Karotkę – dziewczynę z Kawałka Kulki.

Ambitnie. A jak wyglądają sprawy bieżące?

Polski rynek, o czym pewnie wiesz, normalny nie jest. Możemy w ciągu sekundy mieć płyty MKL w Amazonie, iTunes i im podobnych, a nie możemy mieć w Empiku czy Saturnie. Dlaczego? Tak ten nasz rynek działa. Jeżeli nie jesteś dogadany z dużą siecią to nie istniejesz. Dlatego coraz częściej zespoły decydują się na sprzedaż bezpośrednią – i to jest fajne – choć wiadomo, że skala działalności jest ograniczona, a większość ludzi chętniej kupiłaby płytę w tradycyjnym sklepie właśnie.

Raz jeszcze więc, była przerwa...

Ze zmęczenia. Przegiąłem fizycznie z koncertami. Zrobił się też wokół mnie szum, który zaczął mi przeszkadzać. Trochę się spiąłem, bo zabierało mi to anonimowość, na której mi zależało. Dziwiłem się, skąd ci wszyscy ludzie nagle o mnie wiedzą? Bo szczerze, liczyłem na to, że większości będzie zależało na obrazku. Widocznie z braku laku przychodzili po sam dźwięk.

Ale są już następcy.

I bardzo dobrze. Każdy nagrywający jest równy – między nami nie ma konkurencji. To, że masz zgodę na nagranie danego zespołu nie czyni cię lepszym. Cieszę się jak komuś wyjdzie nagranie – ściągnę i skasuje swoje.


Pesenciki

2011-07-21 00:55:43

Takim oto zawołaniem przywitałem rodziców po którymś z ich zarobkowych wakacyjnych wojaży. Miałem zaledwie kilka lat, ale system nagród i kar opanowany do perfekcji – a za rozłąkę należał się przecież podarunek, który ogniskował radość z ponownego pojednania rodziny.

=====

Do specyficznego pojednania dochodzi tu i teraz. Na blogu. Tekstem do „Running” wymiksowałem się na jakiś czas z sieciowego pisania. Powód? Jeden. Szczęśliwie już nieaktualny.

Tyle że za CEO podstaw MGR. I wpisz moje dane osobowe ;)

Po przeprawie z pracą chciałem odpocząć od pisania w ogóle, ale się nie udało. Był więc nieco enigmatyczny wywiad z Jackiem Szabrańskim dla Screenagers (debiut Nerowych świetny i tyle w temacie ode mnie; tu natomiast pochwalna recenzja „PKP Anielina”), tekst o przeważnie ulubionych blogach, który pewnie większości już się rzucił na ekran komputera, zachwyt nad odważnym opracowaniem coverów Iron Maiden w wykonaniu Baaby Kulki i radość z niespodziewanego seansu, czyli jak dałem się nabrać „Nieściszalnym”. Dorobek to niewielki, ale z radością informuję, że writer’s block już za mną.

=====

Pesenciki, czyli drobne niespodzianki, którymi nawzajem umilamy sobie życie. Moja Ukochana zaskoczyła mnie niedawno biletem na koncert Marka Ronsona. Ja z kolei odwdzięczam się wypadem na pierwszy dzień festiwalu Pozytywne Wibracje, którego niezaprzeczalną gwiazdą jest Raphael Saadiq – drugi dzień zamyka znany ze znanej żony, Seal. W Przekroju Jarek Szubrycht z przekory do pokojowej nazwy imprezy, doszukuje się między panami korespondencyjnego pojedynku, a w Machinie Andrzej Cała przypomina liczne produkcyjne sukcesy Saadiqa, bo też jego ostatnia płyta redaktorowi zdaje się nie podeszła. Poszło, o ile pamiętam, o zupełny brak zaskoczeń. Serio? Przywołam więc świetny początek z recenzji „The Way I See It” p4ka:

It’s actually refreshing to hear a record like Raphael Saadiq’s unabashedly retro The Way I See It, which doesn’t try to „update” old soul sounds to a hip-hop world and a white singer. Instead, the former Tony! Toni! Toné! frontman works under the simple belief that those styles created in Philadelphia, Detroit, and Memphis during the 1960s speak as loudly now as they did then. They don’t need to be revived, resurrected, retrofitted, or revitalized. They just need to be played.

OTM!

Tym szlakiem podąża i „Stone’ Rollin”. To imprezowy ciąg dalszy do balladowego początku za jaki można uznać TWISI. Swoją drogą, czy postawiony przed szansą obejrzenia R. Kelly w roli Sama Cooke’a – nawiązuję tutaj do legendarnego już christmas party tego pierwszego sprzed lat dwóch – redaktor Cała odmówiłby tłumacząc się możliwym brakiem zaskoczeń? Podobnych ambicji po Saadiqu nie ma co oczekiwać – kolo po prostu zaśpiewa kilka piosenek, odsyłając słuchaczy do wręcz kanonicznych już płyt sprzed lat. I już? Już, ale wnoszę toast za takie przypominanie chlubnej historii czarnej muzyki.

=====

O pesenciku od Ukochanej wspomniałem nie bez powodu. Otóż koncert Ronsona – poza końcowym fragmentem z udziałem samego Boy’a George’a – to poważny kandydat do nagrody „Kuriozum Roku”. Przede wszystkim, sama postać imprezy – jednodniowy Roxy Festiwal w Stodole.

Ponadto1, spory tłum ludzi raczej starszych niż młodszych, idę o zakład, że w większości na darmowych wejściówkach, reagował na każdy gest artysty z takim entuzjazmem, że miałem nieodparte wrażenie, iż jestem bezceremonialnie wkręcany. Bo na przykład, większa połowa Towarzyskiego Magla, Tomek Kin kicał obok mnie do coveru Radiohead jakby chodziło o koncert samej ekipy Yorke’a.

Ponadto2, ronsonowa zbieranina przypominała zapatrzonych w serial Glee młokosów, a mi przed oczyma stanęły obrazki z urodzinowej imprezy kolegi, na której to grupka dziewczyn do przebojów ABBY odstawiała choreografię z musicalu „Mamma-Mia”. Słabo.

Ponadto3, gdzieś w połowie koncertu Ronson wygonił znajomków ze sceny by rozgrzać publiczność setem djskim – głośnym „This is how I started!” odpalił kanciastą serię kawałków tak oczywistych i z perspektywy 2011 r. tak banalnych, że zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie jestem bezwolnym uczestnikiem kokainowego szału artysty. Żenada. Boy George odśpiewujący klasyk sprzed lat, „Do you really want to hurt me?”, wydawał się mówić w obronie wszystkich zgromadzonych. BTW jego aksamitne wejścia w „Somebody to love me” to już z kolei przeglądanie się w lustrze spartolonego życia. Prawdziwie przejmujący moment wieczoru. Jedyny.

Życzę więc sobie by koncert Saadiqa był ciągiem momentów bez leniwych wycieczek po pesenciki dla znajomych. Jakkolwiek będzie, doniosę o tym na blogu. Stay tuned.


« wróć czytaj dalej »