Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "pop"


Manifest poptymizmu

2011-03-05 01:32:11

WOO WEEKEND CD + DVD.jpg

Słucham nowego singla Afro Kolektywu i myślę, jak miałbym wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie zetknął się z ich twórczością, co jest takiego świetnego w tym utworze. Bo przecież wyobrażam sobie te teksty, że kicz, disco-polo, tata Wojtka zapytał się czy to Norbi, ja sam pomyślałem, że refren przypomina mi harcerski rock, ale o dziwo robi to pozytywnie. Zastanawiam się, ile jest prawdy w stwierdzeniu Borysa, że mógłby to być krajowy przebój, bo czy przypadkiem do sensownego odbioru tego utworu nie przybliża chociażby znajomość Papa Dance, autentyczna (nie tylko humorystyczna) przyjemność słuchania Franka Kimono i utworów takich, jak ten, który Koniu rzucił na twitterze. Glebogryzarka sam przecież jest koneserem dokonań polskiej muzyki popularnej, często tej odrzucanej dzisiaj jako odartej z wartości artystycznych.

Rozmawianie o muzyce to męka. Nie umiem posługiwać się terminologią muzyczną z taką łatwością, by powiedzieć, że w muzyce podoba mi się takie i takie rozwiązanie harmoniczne czy progresje akordów. Co więcej, uważam, że to głównie chwyty retoryczne, mające pokazać osobie, z którą rozmawiamy, że mamy jakąś obiektywną wiedzę, wiemy, jak to naprawdę działa. Jasne, nie wątpię, że uświadomienie sobie tego, że regularnie podobają nam się podobne rozwiązania w jakiś sposób zbliża nas do naszego wyobrażenia o preferowanej przez nas muzyce, ale tak naprawdę jedynym sensownym odniesieniem w muzyce jest inna muzyka, a w całym tym "odrywaniu od kontekstu", którego często dokonujemy przy recenzowaniu popowych artystów (ciekawe, że znacznie rzadziej robimy to przy okazji innej muzyki), przynajmniej dla mnie czai się pewien fałsz. Czy na przykład, czasem mniej, czasem bardziej świadomie, nie czerpię pewnej przyjemności w obcowaniu z kiczem? Tzn. oczywiście tym czymś, co jest przez jakąś część społeczeństwa uznawane za kicz, a ja uważam tylko za przyzwyczajenia percepcyjne, a nawet muzyczny seksizm.

Koniu kiedyś powiedział, że guilty pleasure to jak ktoś lubi ruchać się ze zwierzętami, a nie że podobają mu się jakieś piosenki. Jasne, im dłużej siedzimy w tej muzyce, poklepujemy się po plecach, tym bardziej możemy być pewni takich stwierdzeń, ale czasami spotykamy kogoś, czyj gust muzyczny uznamy za grzeczny. Niezależnie czego słucha, najczęściej słucha muzyki, która krzyczy, że jest ambitna, co najczęściej skłania mnie do wniosku, że w ogóle nie słucha muzyki, choć ostatnio raczej staram się uznać, że ma inne ode mnie potrzeby jako odbiorca. Przekonywanie takiej osoby, że "Poniżej krytyki" naprawdę warto choćby przesłuchać, a dzisiejszy j-pop błyszczy kreatywnością bardziej niż większość muzyki na świecie nie ma sensu. Potencjalnie ta osoba pewnie nawet nie jest dla nas partnerem do rozmowy o muzyce, chyba że może nam zaproponować edukację tego rejonu muzyki, którego nigdy nie mieliśmy okazji dotknąć. Czasami naprawdę dziwi mnie to, że muzyka która tak podoba się mi i tej bandzie ludzi, z którymi dzielę podobne gusta, z którymi tworzymy coś w rodzaju subkultury fanowskiej zbudowanej wokół preferowanej estetyki, może kompletnie nie podobać się osobie z zewnątrz. Powiecie, że to kwestia osłuchania, ale chyba tylko w tych naszych płytach w odpowiednim wieku. Zresztą nie wiem, słuchałem Twilight Singers w  dość wczesnym etapie swojej muzycznej edukacji i podobało mi się od razu. Ciekawe, że właśnie "Twilight" uznaję za uniwersalną płytę, która podoba się każdemu, taki pewniak, jeżeli chce komuś coś pokazać. Ostatnio się okazało, że wcale tak nie jest.

Ok, można przyjąć, że mamy różne kompetencje kulturowe, które zyskujemy już w momencie narodzin w specyficznym miejscu w społeczeństwie, a które poszerzamy przez naszą edukację. Czy gdyby Rysiek zamiast Porcys, pokazał mi kiedyś portal jazzowy, to czy mój gust ukształtowałby się zupełnie inaczej? Nie wiem, popem zainteresowany byłem jako dziecko i tak zostało. Może przejąłbym inny sposób myślenia i rozmawiania o muzyce, przy czym ten wypracowany przez Porcys w większości mi odpowiada. Fatalnie tylko sprawdza się, kiedy zwracam się do osób spoza naszego klubu. A to już wymaga uświadomienia sobie, że być może istnieje jakaś nowa muzyka poza naszym klubem. Może właśnie dlatego mnie ona nie interesuje. 

Gosia Halber pisała ostatnio o modnych klubach, w których puszczanej muzyki nikt nie lubi. Kiedy jestem djem na jakiejś imprezie rzeczywiście gram tylko te utwory, których słucham w domu, ale jednak zawsze ujmuję je w jakieś ramy stylistyczne. Większość setów opiera się na oscylowaniu wokół popu, nu-disco, french touchu i r&b. Ta muzyka już przez pewnych purystów jest odbierana jako komercyjna (w domyśle chujowa), ale wychodzę z założenia, że jeżeli już tak się różnimy, to nie ma sensu rozmawiać. Czasami jednak mam ochotę w połowie setu przywalić obskurnym italo-disco, debiutanckimi singlami Britney Spears albo wspomnianym już Papa Dance. Robię to jednak dopiero wtedy, kiedy w klubie zostało parę osób, a ja sam jestem dostatecznie pijany, a nawet wtedy widzę pytające spojrzenia barmanów czy niektórych ludzi w klubie. Jest coś niebywale wkurwiającego w erze politycznej poprawności w jakiej żyjemy. W muzycznej spójności, dopracowanych ideologicznie i stylistycznie płytach, wypieszczonych djskich setach. Od akademizmu (kiczu z założenia przecież) wspomnianego przez Janka w tekście o Flying Lotus w podsumowaniu roku, po grzeczne, idiotycznie modne djskie sety, jest coś wkurwiającego w tym, by nadawać muzyce jakieś wyższe wartości i wyjątkowe role.

Reaguje zawsze alergicznie na wiarę w wyjątkową rolę sztuki, najlepiej jako nośnika idei. Malujcie sobie obrazy, róbcie instalacje, projekty i prezentacje, kręćcie filmy. Nawet jeżeli sztuka odeszła dawno od przedstawiania, to w kulturze europejskiej i tak jest głównie wizualna. Dlatego muzyce powinno dać się spokój, bo w niej możemy sobie odpocząć od nadęcia, wyjątkowej roli artysty, przekazywania głębokich treści. Lepiej już tańczyć. Nie chcę jednocześnie wpadać w jakąś pułapkę antyesencjalizmu, dlaczego miałbym zabronić człowiekowi przekazywania istotnych dla niego treści. Przy czym jeśli treści są dla niego ważniejsze, to niech pisze wiersze, jeżeli umie też pisać dobre piosenki, to niech zostaje Bobem Dylanem albo Afrojaxem. Jeżeli ważniejsza jest dla niego muzyka, to najlepiej niech będzie popowym producentem. Nawet jeśli wiem, że pop to tylko preferowana przeze mnie estetyka, której wtórność w ostatnich latach powoduje, że strasznie się nudzę, to i tak niech ten tekst będzie manifestem poptymizmu.

 

 

Komentarzy: 18 Dodane w pop

« wróć czytaj dalej »