Nie jesteś zalogowany

 Obskur retrieval- Thinking Fellers Union Local 282

2010-06-06 19:40:10

Przełom lat 80 i 90. Piękne ideały sierpnia. Ameryka koledżowych rozgłośni, papierowych zinów i tanich sklepów z płytami. Trwa muzyczne pospolite ruszenie. Chałupnicza produkcje wre w każdym garażu, śmietanka slackerskiego pokolenia X przy wzmacniaczach wyciska ostatnie poty. Na zachodnim wybrzeżu zewsząd wyrastają gorsze i lepsze noise’owe kapele o idiotycznych nazwach, które co wieczór usłyszysz w budzie dwie ulice dalej, ze straganem wystawionym przed wejściem- do kupienia, za psie pieniądze, kaseta(!) plus koszulka gratis.


W muzyce Thinking Fellers Union echa tamtego masowego zrywu do dziś rezonują jak po rurach w kiblu  i na ile starcza, dokarmiam tym swoje tęsknoty.


Wszelkie ograniczenia i uciążliwości wynikające z funkcjonowania poza marginesem przemysłu muzycznego dla FELLERSÓW zawsze były głównym motorem napędowym. Czasem by uzupełniać budżet, czasem by w ogóle zarobić na chleb musieli uciekać się do permanentnej trasy koncertowej, a na takie rzeczy jak właściwe komponowanie piosenek i generalne przymiarki co do następnych albumów po prostu nie mieli czasu. Często na wysokości ceremonialnego „Take 1” Fellersi mieli do dyspozycji jedynie mocno robocze szkice utworów nagryzmolone gdzieś na tyłach koncertowego vana, którym na bieżąco, lecąc od tak- z głowy musieli nadawać ostateczną formę. Studio czardżowało bez litości dla ich funduszy, podejść dużo nie mieli, a metoda semi- improwizacji szybko stała się ich najważniejszym muzycznym przykazaniem.


Dzieckiem tej filozofii był więc twór zupełnie nieobliczalny. Muzyka gotowa w każdej chwili zwolnić, przyspieszyć, uderzyć w splot, chwycić za jaja, ale też zawsze chętna by okryć kocykiem i rozmasować stopy. Stylistycznie -Fellersi posługują się dysonansami Sonic Youth jeszcze sprzed sisterowego  „ocieplenia”, hołdują The Residents z ich randomowym dysponowaniem stężeniami hałasu, a także są mocno zapatrzeni w Beefheartowską sztukę mieszania wszystkiego co postępowe z wsteczniackimi formami jak blues czy bluegrass. Na granicy zupełnie niesłuchanej kakofonii i wysublimowanego piękna zawsze siedzą okrakiem.


Na przekór powszechnej tradycji wykorzystywania epki jako platformy do różnego rodzaju artystycznych wypierdów Fellersi  to właśnie w tym formacie przemycali zestawy najbardziej spójnych i konkretnych piosenek. „Admonishing the Bishops” z 1994 roku to bodaj ich najbardziej sztandarowa pozycja, i dobry miejsce do pierwszych miźnięć z zespołem.


Poniżej zjawiskowy closer i Thinking Fellers Union w szczytowej formie. Jak zawsze na granicy muzycznego absurdu. Gdzieś tu unosi się swojski klimat wiejskiej potańcówki w stanie Tennessee, gdzieś wkrada się maniakalny zaśpiew telewizyjnych kaznodziejów. Wszystko kończy się chorym religijnym uniesieniem. Ku refleksji:

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.