Nie jesteś zalogowany

 Na początku był Japan...

2011-05-15 22:37:34

Zespół Japan poznałem dość późno. Zbiegło się to trochę z reedycją płyt tej kapeli. Kapela jest zaiste ciekawa, czy podobna do Duran Duran zostawiam ocenie innych, ja Duran Duran znam bardzo słabo, więc nie chcę porównywać. Przyjdzie czas na Duran Duran, na razie na tapecie David. Album Japan Quiet Life to naprawdę kawał świetnej muzyki. Byłem pozytywnie zaskoczony. Swoją drogą to śmieszne, bo już widzę siebie samego z czasów ogólniaka, bezwzględnego ortodoksa, miłośnika punka, harcore'a i innych gitarowych rzeczy, gardzącego dzisiejszym sobą, no bo jak taki ortodoks może polubić taką kapelę?

Czasy się trochę zmieniły, ja się trochę zmieniłem, więc z czystym sumieniem mogę sobie ich dziś posłuchać, no problem, a nawet przyjemność. Tej płyty słucha się świetnie i gorąco polecam. Głównie tę polecam, choć na wcześniejszej Obscure Alternatives jest przecież doskonały Suburbian Berlin. No ale w całości to jednak Quiet Life chyba trochę lepsza.

Mi jednak zupełnie co innego chodzi po głowie. Jak zwykle przypadkiem dowiedziałem się o dość ciekawej rzeczy. Oto bowiem wokalistą Japan był niejaki David Sylvian. A David Sylvian już w moim odtwarzaczu gościł nieraz, tyle że nie jako Japończyk. Słuchałem jednej z jego solowych płyt, oraz innego zespołu, dużo późniejszego niż Japan, nie wiedząc, że on w ogóle w takim kolektywie new romantic (a wcześniej glam) śpiewał. Była to dla mnie miła niespodzianka, ale takie niespodzianki się zdarzają. Muzyka zatacza wtedy koło. Przypadkiem wraca się do rzeczy, które w jakiś sposób są powiązane klamrą z innymi. Solowa płyta Sylviana, którą sie zachwycałem to Blemish z 2003r.

www.wikipedia.org

Album kompletnie niepasujący do stylistyki new romantic, stąd pewnie nawet się nie spodziewałem takiej przeszłości wokalisty. Blemish to zbiór utworów, w których główną rolę odgrywa głos Sylviana. To właśnie jego śpiew tworzy niepowtarzalny klimat tej płyty. Trudno tu mówić o piosenkach, trudno mówić o melodiach, tego trzeba koniecznie posłuchać. Na albumie słyszymy oprócz Davida także Dereka Bailey, gitarzystę, który formę muzyki improwizowanej doprowadza do ostatecznych granic, o ile w ogóle takie istnieją. Kompletnie nieobliczalny muzyk, więc łatwo sobie wyobrazić co na albumie się dzieje. Na liście płac widnieje także Christian Fenesz, też gitarzysta, ale dużo bardziej aktywny na polu muzyki elektronicznej i za takie dźwięki jest odpowiedzialny na płycie Blemish. Fantastyczny album, do przesłuchania dokładnie i koniecznie w słuchawkach. Nie polecam puszczania tej płyty jako tła niewinnej pokerowej gierki ze znajomymi. To jest album, któremu należy się oddać bez reszty, a wtedy się rewanżuje. Warto.

Wspomniałem jeszcze o jednej kapeli Davida Sylviana, kapeli z czasów teraźniejszych. To Nine Horses, którą Sylvian tworzy razem ze swoim bratem (a też członkiem Japan) Stevem Jansenem oraz niejakim Burntem Friedmanem. O Nine Horses nie chcę mi się pisać, bo nie jest to moja ulubiona rzecz, tylko przypomniało mi się, że lubiłem tego swego czasu posłuchać. To dużo przystępniejsza rzecz niż Blemish, dużo łatwiejsza w odbiorze. No ale do Japan to jednak lata świetlne. Panie i Panowie czapki z głów przed Davidem Sylvianem, wokalistą niesłychanym!

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.