Nie jesteś zalogowany

 Msza tych mocno opalonych.

2010-07-08 10:53:18

Ze dwa miesiące temu prof. Lewar objawił przede mną, niczym Matka Boska przed dziećmi z Lourdes, pewną tajemnicę. Ową był kongijski zespół Staff Benda Bilili złożony z chorych na polio muzyków mieszkających na terenie zoo w Kinszasie. Z miejsca urwało mi głowę. Długo pozostawałem w przekonaniu, że takiego rarytasu nie uda mi się nigdy przeskoczyć. Ale jak się bardzo chce i się człowiek bardzo napina to zawsze coś z tego wyjdzie. Sukces, lub fekał. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Najpierw ogarnijcie Staff Benda Bilili. Z subtitles oczywiście.



Sami widzicie, że prof. Lewar jak David Villa - nie myli się. A że klina mi zabił to już jakby bardziej mój, niż jego problem. Szukałem więc zgodnie z refrenem poniższej piosenki:




... i w końcu się udało. Les Troubadours du Roi Badouin, najdziwniejsza msza, jaką słyszeliście, nagrana w części po łacinie, w części w języku kikongo. Cytując wypowiedź dr Timothy'ego Leary za książką Martina Torgoffa Can't Find My Way Home: "This is around the time we first started calling it acid. I remember lying flat on our backs for hours. We'd listen to Ravi Shankar and Missa Louba, from Zaire (nazwa Konga w latach 1971-1996 - przyp. red.), which is the mass, partly in Latin, done entirely with drums and African chanting. That was one of our favorites, along with the late quartets of Beethoven." Słaba rekomendacja?

Wszystko zaczęło się, kiedy belgijski misjonarz, padre Guido Haazen dotarł w 50. latach do Konga. Zbudował szkołę i sformował chór chłopięcy (to taka wersja zalotów/konkurów w środowiskach księży katolickich) złożony z 45 dzieci w wieku 9-14 lat (znów - podstawowy target księży katolickich) i sekcji perkusyjnej. Trubadurzy Króla Badouina mieli za zadanie zaadoptować katolicką liturgię na potrzeby muzyki ludowej. W notkach stoi, że Haazen chciał uhonorować kulturę autochtonów pozwalając dzieciakom śpiewać łacińskie teksty pod własną muzę. Jest to oczywista antropologiczna bzdura, bo jaki chuj im z melodii, skoro sankcjonowana kulturowo symbioza między zawartością dźwiękową i liryczną zostaje przełamana jakąś tekstową bliskowschodnią mitologią... Nam jednak pozwala się to cieszyć z kolejnej muzycznej kobiety z brodą.

Msza w rygorze muzycznym ludu Kasai oczywiście nie brzmi jak msza. Podobnie jak nie przypominałą owej msza na mooga zespołu Caldara, którą postowałem jakiś czas temu (KLIK!). A że Kongo to miejsce wspaniałe i straszne, przypominać nie trzeba. Wielkie nowoczesne miasta sąsiadują tam z dżunglą, przy czym i tu i tu mieszkają ludzie, a wielkie jezioro do którego, na żer krokodylom, dwa pokolenia temu miejscowi watażkowie wrzucali przeciwników politycznych, używane jest obecnie jako basen. Mają muchy tse tse i budują chaty z gówna, ale stąpają po największych na świecie zasobach Uranu. Ale wszystko to nieważne, kiedy słyszę napierdalanie w rytmie kasala, do którego jeden z opalonych wokalistów wyśpiewuje miserere, miserere... Teraz wypada tylko spytać: Panie profesorze, przebiłem Staff Benda? Indżoj.

LESTROcover.jpg

Les Troubadours du Roi Baudouin - 1963 - Missa Luba

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.