Nie jesteś zalogowany

 Rozpasanie vs. wypracowana konwencja - czyli Delorean - Subiza

2010-05-10 11:30:41

Delorean

Jeśli chodzi o nowe albumy to w połowie roku 2010 można dopuścić się wszelakiego rozpasania muzycznego, repetycji najbardziej unikatowych form. Te ukierunkowania mają nawet dość duże szanse, żeby zostać pokochanymi, czego w zasadzie jesteśmy świadkami. Jednak w połowie tego ponoć (?) cholernie przełomowego roku, jeśli chodzi o nowe płyty, solidną pionę można dostać nagrywając dobry album opierający się na stylistyce, która od dłuższego czasu krąży na dzielnicy, i mogło się wydawać, że powoli smutnieje, słabnie. A tu jednak nie.

Nowy album Deloaren formą ustosunkowany jest właśnie na stylisykę oswojoną dla ucha, na belaryczny pop, oczywiście z elementami Dance i delikatnego eksperymentu. De facto to materia, w której każdy z nas ma już wypracowaną playlistę marzeń, co dodatkowo potwierdza, że idąc w tę stronę, łatwo nie będzie. A przecież mogli inaczej. Pojedyncze utwory Delorean smakowały w kategorii chillwave, więc opcja rozpasania jakaś była. “Subiza” ujmuje niesamowitą równością, można mówić o praktycznym braku większego rozbicia stylistycznego i poziomu, każdy kawałek jest na podobnym, co często w podobnych konfiguracjach bywało zgubne, jak choćby w przypadku nowego albumu Caribou, tu jest to raczej efektem solidnie wypracowanych kompozycji. „Grow” jest jednocześnie najlepszym utworem na płycie i zarazem najlepiej obrazującym jej charakter. Delikatny klimat syntezatora i wokali, wzmocniony jest silnym tłem, wskakują przemiennie krótkie partie smyczków, gitar, pianina, które podążając, dają efekt „płynięcia” -obecny na całym albumie. Szczerze powiedziawszy, słuchając Subizy przychodziło mi na myśl wydawnictwo A new Chance, TTA, powierzchownie to bardzo podobny album, jednak w rozbiciu, różnice są ze wskazaniem na Delorean. Na poziomie składowym, album TTA to kompozycja i refreny, które w pojedynkę rozbijały bank, jednak posiadał też utwory, które przez singlowy charakter albumu i w połączeniu ze słabością, rozmywały widmo idealizmu płyty np. Miami. A tu nie mamy utworu, który mogły dobitnie zdominować album ani też utworu, który mógłby rozbić szeregi. Jest efekt lekkiego wstawienia w Trip muzyczny, bez nudy, ciekawa podróż. Jeśli chodzi o balearic to jeden z najlepszych albumów w tej bandzie. Od początku do końca zmyślnie, bez fajerwerków, oczywiście żadnych blizn po skalpelu nie ma.

Za to jest chwała.


[elephantshoe.pl/maj]

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.