Nie jesteś zalogowany

Small Black – New Chain

2010-12-29 20:20:55

 

 Wydawca: Jagjaguwar
:: Ocena: 6,5

 

Jeśli odczucia związane z doznawaniem dźwięków lekkich, wakacyjnych, pozwalały określić coś jako chillwave, to twórczość podobną w konstrukcji, lecz bardziej psychodeliczno-depresyjną w duchu, bez zbędnej napiny odbieram jako dark-wave. Bo Small Black to właśnie takie smutne washed out.

New York zobowiązuje, Small Black – chcąc, bądź nie – wpisują się w minorowy charakter artystów Big Apple. Naczelny myśliciel i wokalista, Josh Kolenik zapytany w wywiadzie dla spinnera o etymologię nazwy, powiedział że „Małe czarne” to pierwsze, co przyszło mu na myśl po odsłuchaniu nagranego przez grupę materiału. Dodając że w tym samym tekście przyznaję, iż jedną z jego ostatnich fascynacji jest „Party in the USA” Miley Cyrus, myślę że kwestię depresji i psychodelii mamy wytłumaczoną. Żart – ludzie naprawdę mają problemy.

Nie ma wątpliwości, warsztat wciąż typowy dla chillwave’u, skoro już pierwsze wydawnictwo (Small Black EP) mocno nakierowało słuchaczy na to, czego mogą oczekiwać. Bzdurą byłoby zrywanie z czymś, co wciąż tak wielu fascynuje. To pierwsze wydawnictwo, w tych wszystkich loopach, hałasach, „mgłach” i klimacie przełomu lat 80/90, dalece nie wykraczało poza najmroczniejsze z produkcji hypnogamic pop, kawałki wręcz utrzymywały klimatyczną poprzeczkę ogółu. Duże podobieństwo w pewnych kwestiach stawiało spore obawy co do rozwoju tych wszystkich „grzybów po deszczu”, ale „New Chain” pod tym względem nastraja już pozytywnie. Umocowania w konwencji zerwać się nie da (lub lepiej tego nie robić), jednak wzbogacanie to już co innego. Tak właśnie, otwierający „Camuflage” daje pełne odczucie naznaczenia „Psychocandy” Jezus and Mary Chain, a „Crispy100s” dzwiękami tła AC. Rewelacyjnym przykładem na plus jest „Search Party”, taki siódemkowy kawałek, który pasażami klawiszy, perkusją i gitarą nawiązuje do New Order.

Jeśli miałbym się poczuć dotknięty tym krążkiem, to się nie poczułem. Te emocje wydają się zbyt wymodelowane, być może to kwestia mojej wrażliwości lub zatracenia się w założeniach przez autorów. Na pewno New Chain to rozwój i zarazem kontynuacja rodowodu, kompozycje są lepiej konstruowane, inspiracje i poszukiwania zauważalne. Wszyscy (chillwave’owcy) gdzieś muszą iść, bo kto nie idzie ten stoi. New Chain to dobry krok, po prostu – solidny album, ale bez emocjonalnego zrywu. Elo. 

///www.elephantshoe.pl///grudzień2010

 


El Guincho – Bombay

2010-10-04 23:02:52

[październik/elephantshoe.pl]

 

Zacznę od tego że, tak jak muzyka Animal Colective kojarzy mi się z Apaczami, tak słuchając El Guincho na myśl przychodzi mi plemię Puelczy.

Abstrahując od tego burackiego porównania, El Gunincho mnie ożywił. Pozostając od paru tygodniu w stanie niby letargu objawiającego się totalnym brakiem weny, nagle doznałem czegoś, co porównał bym do… wstrząsu defibrylacyjnego. I to mimo świadomości, że ten Hiszpan to nie Lennox.

A popros Lennoxa i tej jego bandy – Guincho długo próbował się do nich przytulić. Cały czas kumając konwencję muzyki proponowaną przez amerykańskich frendsów. Aczkolwiek produkcje Pabla były przerośnięte emocjonalnością albo psychodelią, jak kto woli. Utwory napełnione iberyjską duszą, swą ekspresją wyprzedzały muzyczne sedno.

Parę tygodniu temu serwis Porcys zrecenzował nowy kawałek Guincho „FM Tan Sexy”. Wtedy pomyślałem, że to jest właśnie to. Pablo w końcu się uspokoił, ogarnął swą udręczoną duszę,
a swe emocje wetknął prosto w kompozytorskie przemyślenia. Oczywiście nie oszukujmy się, warsztat także miał tu duże znaczenie. Jednak te produkcje już nie omdlewają, a „Bombay” to już stąpanie odpowiednią ścieżką. Jest ekspresywnie i kompozycyjnie ponad poprawie, takie 7,0. Mimo iż wciąż nie możemy mówić o drugim Panda Bear, ale też nie to jest celem.

EL GUINCHO | Bombay

Komentarzy: 3 Nie dodano tagów

Trzy odczucia czyli... Cut Copy – Where I’m Going

2010-07-21 20:37:43

Sentyment

In Ghost Colours to dla mnie wiara, genialna synteza Indie, popu i house, być może w wersji nie do pobicia. Album za którym szalałem i szaleć będę, jednak od czasu tegoż drugiego albumu Cut Copy, minęły ponad dwa lata, niby mało, ale nie w muzyce…

Obawa

Nawet parę tygodniu temu przy okazji informacji o koncercie w Polsce, naszły mnie myśli co do formy, w jaką może zostać ubrany kolejny krążek. Wszystko idzie do przodu, to już sobie powiedzieliśmy i cieżko było mi wyobrazić sobie, że Australijczycy będą w stanie wykrzesać coś więcej z formy elektronicznego popu, jaki prezentowali dotychczas. Także doszedłem do wniosku, iż będzie to album podobno, trochę słabszy…. I chyba trochę na straty ich dałem, ogólnie wydaje mi się, że przerwy dłuższe niż roczne, działają albo genialne albo tragicznie na artystów.

Nadzieja

„Were I`m Going To” zdecydowanie więcej gitar, praktycznie do 53 sekundy nie ma żadnych śladów elektroniki. Śmiesznie, a mimo to nie doznajemy wrażenia przekwalifikowania, dalej są proste chwytliwe akordy, melodyjne zaciągane refreny i ta sama perkusyjna chwytliwość, plus echo. Przewrotnie, syntezowane elementy to jedynie pojedyncze ozdobniki. Klimat jak z Beach Boys… Zapewne album nie będzie całkowicie opierał się na nowej konwencji, ten singiel to taki pokaz, że jednak, nie będzie klapy, mają talent.

Posłuchaj: Cut Copy – Where I’m Going


Szok Całkowicie Bezpieczny – Lady Gaga - Alejandro.

2010-06-18 22:46:41

 

 

Germanotta to bystra dziewczyna, córka rekina biznesu, jako 17sta uzyskała wcześniejszy wstęp na uczelnie wyższą, gdzie studiowała muzykę, którą zresztą interesowała się już od 4 roku życia. Jednak jedną z jej najcenniejszych cech ponoć jest myślenie analityczne. Być może to prawda bo zdaje się ze właśnie ta cecha odegrała kluczową róle w jej skandalizującym podejściu do show biznesu.


Gaga od początku miała wyraźny plan - wkręcić się do biznesu.  Po nie udanym, tylko trzymiesięcznym kontrakcie z Def Jam, podjęła pracę w Interscope Records ale tylko jako songwriter, jednak najważniejsze  było pozostać w środowisku, taki plan na sukces. Strategia bycia u źródła zaczęła się opłacać. Zaraz po rozpoczęciu tekściarskiej współpracy z Akonem, ten dostrzegł talent Gagi i postanowił jej pomóc, biorąc do swej wytwórni.  W tym miejscu, plan stawał się rzeczywistością a w tym czasie analiza cały czas trwała. Zapewne nie rozpoczęła się ona wraz z pojawieniem się Stefani na zapleczach wielkich wytwórni, trwała na długo wcześniej, pewnie od kiedy poważnie zainteresowała się muzyka. Ponoć „wychowała” się na  Bowiem, Mercurym Morrisseyu, Nirvanie, Scissor Sisters i Blondie. W 2008 Panna Garmanotta nagrywa płytę. Już przedstawiając koncepcję płyty pokazała że oprócz muzyki, cała otoczka będzie równie ważna. Muzycznie wiedziała jak zagrać, cała spuścizna popu na jednej płycie, jednak najtrudniejsza była cała reszta.

Gaga postanowiła iść śladami swych idoli, tworząc postać której główną domeną będzie wszystko to co może budzić u ludzi skrajne emocji, sex, homoseksualizm, przemoc i pogarda wobec religii. Jednak analityczna Lady Gaga postanowiła zrobić coś więcej, dać ludziom złudzenie, że oto są świadkami zjawiska wulgarnego, kontrowersyjnego i nieprzystępnego, jednak tak naprawdę obcując z nim, nieświadomie, moralnie pozostają bezpieczni.

 

Alejandro to muzycznie zwykły euro Dance, który w zasadzie nic do muzyki nie wnosi,  wszystkim co odgrywa tu jakąś medialną jest teledysk. Przedstawia odrealniony czarno biały świat, niczym u Marlin Manson`a. Mężczyźni ubrani w dziwaczne, skąpe stroje obmacujący się, trumna niesiona w pochodzie a za nią miesień sercowy  w rekach Gagi, ona sama, później pojawia się  w lateksowym stroju zakonnicy, niczym Madonna, potem tańczącą w sposób jasno budzący skojarzenia min.  na tle krzyża. Pojawiają się  także migawki scen palącego się miasta, chaosu. To wszystko ma nas dać nam wrażenie obcowania z czymś złym, jednak świat w teledysku jest przede wszystkim, przekontrastowany  i nieodwołujący się wprost do realnych form tychże zjawisk. Wszystko co prowokuje, jednocześnie swoją oczywistością daje jasny sygnał że to tylko gra . Więc powtarzam Lady Gaga, to bystra dziewczyna, dobrze znająca realia rynku, wymiar granic moralnych w których poruszają się muzycy a także tych w których poruszają się  przeciętni ludzie. Zdaje sobie sprawę jak istotną rolę w karierze jej idoli odgrywał skandal, wie że synonimem „popularny” jest „kontrowersyjny” jednak przede wszystkim zdaje sobie sprawę że przekroczenie pewnych granic, skazuje na banicję, nie tylko Mtv. Dlatego Lady Gaga daje nam Szok Całkowicie Bezpieczny.

 

Komentarzy: 7 Nie dodano tagów

Bzzzzzz! - Muchy - Notoryczni debiutanci

2010-05-20 21:37:35

[marzec/elephantshoe.pl]

 

Tytuł tej płyty najlepiej moim zdaniem rozczytał Łukasz Konatowicz. Czemu Notoryczni Debiutanci? Bo po tych prawie trzech latach zespół ma znów do udowodnienia tyle, co przy debiucie. Żeby się nie zjebać, nie stracić poetyckiej liryki, polotu melodyjnych post punkowych gitar, jednocześnie wciąż uprawiając świeżą formę. Żeby nie przestać być zespołem dla każdego: recenzenta, bloggera i fanki “Bravo” (przypominam że również w tym piśmie debiut był promowany). A jednak mimo takiego zabójczego zagrania marketingowego, które powaliłoby uznanie wielu grup, Muchy 2007 to był sukces, dla mnie, dla was, dla każdego. I do tego dochodzi ten pieprzony syndrom drugiej płyty. No więc do stracenia/udowodnienia było naprawdę wiele.

Jeśli chodzi o mnie to szczerze mówiąc nie miałem wobec tej płyty żadnych oczekiwań, jestem totalnie jałowy. Muchy dla mnie zniknęły parę miesięcy po debiucie . Oczywiście jestem zwolennikiem opinii że “Terroromans” w kontekście popkulturowym był równie ważny co debiut CKOD. Ale w kwestii albumu – zero z ich strony w moją stronę, żadne informacje nie były w stanie zaistnieć w mojej świadomości, w zasadzie o premierze dowiedziałem się dzień przed, co szczerze mówiąc stanowi dla mnie niesamowitą podjarkę w tej chwili, bo o płycie nie wiem nic, prócz tego, czego dowiem się przy przesłuchaniu.

Na początek lecą “Rekwizyty” – ze swym zróżnicowaniem zdają się być podobnym openerem co “Wyścigi” na “Terrorze”. Trochę przymulania i zabójczy refren, z chyba najbardziej hajpodajnym tekstem tej płyty, wyśpiewanym niesamowicie uczuciowo (“To że Cię nie gonią, nie znaczy że masz stać / bo to od kłopotów w raju rośnie garb / stąd jeśli mogę wybrać, niech ominą nas / zbyt życiowo mądrzy Ci bez wad”), cudownie niezrozumiały jako całość, jednak każda linijka z osobna posiada typowo Wiraszkowy potencjał do wszech-cytowania. Wszelkie rozpiętości płyty ukazane niczym sneakpeak w jednym kawałku, zapowiadają się całkiem dobrze, dusza im nie uciekła… “Notoryczni Debiutanci” to kawałek-popis. Gra wszystko naraz: gitary przemiennie żyłują w górę, Wiraszko totalnie stara się wyeksponować swoją manierę wokalną i charakter liryczny. Jednak ostatecznie kawałek jest średni, zaplanowana walka z napinaniem mięśni… to nie street fighting, nie te emocje.

“Przesilenie” scharakteryzowałbym identycznie, ten kawałek bawi się w hit, jednak brak tu elementów, które wyróżniałyby go w jaskrawy sposób. Bo jest dobrze, fajne hocki, Wiraszko, ma już pewien pułap liryczny, który wypełnia całą płytę, jednak trochę za mało wyeksponowane są linijki zdolne do tego, by zmiażdżyć słuchacza. Może to efekt dojrzewania, próby ustawienia się na pewnym standardzie i utrzymania go? Osobiście wolałbym czasem “słabiej”, a za to “genialniej”.

Ciekawym faktem jest to że na “Notorycznych Debiutantach” najlepsze nie są utwory o strukturze przeboju, a raczej półwolne, ballady. W zasięgu ramion, księgowi i marynarze, przyzwoitość – tu widać pozytywy aspektu uśredniania form Much. Gdy hiciarsko opadają nieco w dół, to formą rosną, ukazując nowe meandry tworzenia. Przy “Zimnych krajach” czuć ewidentnie, że zespół poszukuje, jednak właśnie tu najbardziej muchy przypominają siebie z debiutu, niby ta gitara gra bardziej rockowo niż zwykle, ale bardziej oddaje ducha zespołu.

“Piętnaście minut później” to kawałek typowo singlowy, celowo wzbogacona o wirujące syntezatory struktura i totalnie rytmiczny rock’n'roll-owy refren, pompatyczne przygrywki w stylu The Libertines + (wiadomo) teksty. Przy “Serdecznie zabronione” chłopaki uderzają z kolei w typową post-punkową formę zmieszaną z fajnym syntezatorem. Coś jak niedawny Phoenix, i jeszcze te interpolowe gitary w refrenie.

Kolejną odsłoną z cykluszukamy, szukamy” jest kawałek “93″ – chyba najlepszy na płycie. To już zupełnie inny zespół. Gitary nie uderzają taką ciągłą podwójną ścianą, a mimo tego Wiraszko nawiązuje tutaj do swoich korzeni. Zastanawia jedynie jaki cel miało pozostawienie “Kołobrzeg – Swinoujscie” na samym końcu płyty. Podkreślenie faktu, że to zmodyfikowana wersja starego utworu? Chyba jednak bezcelowe, bo tak jak w kontekście płyty kompozycja nic nie wnosi, tak i w kontekście samego utworu zmian nie słychać, wręcz jest słabiej. Trochę psuje to zamknięcie płyty.

Muchy pozostały Muchami, trochę poeksperymentowali, lepsze to niż nagranie drugiego “Terroromans”. Jedno co notorycznie rzuca się w ucho to fakt, iż cały album robi nieraz wrażenie przeprodukowanego, za co pewnie obwinić można Marcina Borsa. Jeśli chodzi o produkcję muzyczną, koleś ma dłuższy życiorys – zdążył zjebać już parę płyt (zajrzyjcie do Wikipedii). Zaangażowanie takiego kogoś do realizacji swojego drugiego albumu ma dwa aspekty. Wiadomo, fachura (Nosowska, Hey, Hurt, Gaba…), on będzie potrafił jak nikt inny wprowadzić w naszą twórczość motyw “pracy”, co dla relatywnie dość młodej grupy stanowi niesamowitą pomoc w nagraniu drugiego LP. Drugi aspekt współpracy z fachowcem to jego automatyzm, talent do uśredniania form i przedmiotowego mimowolnie traktowania ich. Trochę smutny jest wniosek, iż zespół nie do końca wierzył w swoje możliwości. Bo w efekcie owa współpraca odebrała Muchom “muchowatość”, ale (na szczęście) tylko częściowo, bo brak tu skoków jakościowych, nie ma słabych utworów. Album jest dobry, uciekł efektowi drugiej płyty, zadowolił krytykę, zadowolił fanów komunikatorowych statusów, zachował formę typową dla Much i – myśląc perspektywicznie – jakieś tam poszukiwania z tego wydawnictwa, mogą przy kolejnym dać ciekawy rozwój formy.

Komentarzy: 3 Nie dodano tagów

Richard In Your Mind - ‘I Will’

2010-05-13 12:41:59

„I Will”  - Richard In Your Mind to połączenie patetycznej senności wokali The Clientele, lekkości bossa nova i plażowego klimatu chillwave`u . Ten zespół cały czas gdzieś krąży w tej stylistyce, mając konkretnie określone proporcję, bo posądzając ich o chillwave, miałem na myśli tylko i wyłącznie klimat, bo jak zasugerował jakiś dziwny bloger – To taka Australijka odpowiedzi na tenże trend, może chociaż wątpię. Zespół czaruje i to nie tylko magią, bo gdzieś tam w tym rozmarzony klimacie, można wyczuć szlif. Gitarowe umocnienia, perkusyjne przejścia, delikatne wstawki klawiszy, jakoś to wszystko z  głową zrobione. Myspace zachęca by rozwikłać niedawno wydane Summertime Ep.

http://www.myspace.com/richardinyourmind

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Nowa fajna rzecz - Human Life 'In It Together'

2010-05-12 12:08:22

Mam nową fajną rzecz.  Nowe fajne rzeczy są fajne, choć czasem nie do końca są aż tak nowe. Szczególnie w obecnej epoce revivali, to jednak wciąż są fajne.
„In it Together” to taka właśnie nowa fajna rzecz. Ten kawałek ma w sobie krótki motyw lub jak kto woli kilka elementów które spójnie stanowią o całej fajności i tych peanach. Otóż mamy tu rozmarzone pasma syntezatora, gdzieś spływające w decybelach, zmieszane z 8 bitową przygrywką i mocną stopę w stylu disco przytupu w parkiet, a potem w to wszystko wcina się w to funkowy bas i soulowy miękkim „magical” wokal. Spójność, dawkowanie  i naprawdę jest fajnie.
Co do samej grupy, Human Life próbują iść nie pierwszy raz obieraną ścieżka. Remixy, super kawałek i dużo informacji, wszędzie gdzie się da. Efekt jest taki że wcześniej ich nie znałem a teraz czekam na następny kawałek. Złudne to. Podobnie było w przypadku Miami Horror , burza informacyjna i rewelacyjny utwór „Sometimes” od którego w zasadzie nic z ich strony ciekawe nie wyszło. Więc nie próbujcie o nich pamiętać, smakujcie tylko kawałek”, takie czasy.

seenthatmoviebefore.blogspot.com/elephantshoe.pl

 

 

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Rozpasanie vs. wypracowana konwencja - czyli Delorean - Subiza

2010-05-10 11:30:41

Delorean

Jeśli chodzi o nowe albumy to w połowie roku 2010 można dopuścić się wszelakiego rozpasania muzycznego, repetycji najbardziej unikatowych form. Te ukierunkowania mają nawet dość duże szanse, żeby zostać pokochanymi, czego w zasadzie jesteśmy świadkami. Jednak w połowie tego ponoć (?) cholernie przełomowego roku, jeśli chodzi o nowe płyty, solidną pionę można dostać nagrywając dobry album opierający się na stylistyce, która od dłuższego czasu krąży na dzielnicy, i mogło się wydawać, że powoli smutnieje, słabnie. A tu jednak nie.

Nowy album Deloaren formą ustosunkowany jest właśnie na stylisykę oswojoną dla ucha, na belaryczny pop, oczywiście z elementami Dance i delikatnego eksperymentu. De facto to materia, w której każdy z nas ma już wypracowaną playlistę marzeń, co dodatkowo potwierdza, że idąc w tę stronę, łatwo nie będzie. A przecież mogli inaczej. Pojedyncze utwory Delorean smakowały w kategorii chillwave, więc opcja rozpasania jakaś była. “Subiza” ujmuje niesamowitą równością, można mówić o praktycznym braku większego rozbicia stylistycznego i poziomu, każdy kawałek jest na podobnym, co często w podobnych konfiguracjach bywało zgubne, jak choćby w przypadku nowego albumu Caribou, tu jest to raczej efektem solidnie wypracowanych kompozycji. „Grow” jest jednocześnie najlepszym utworem na płycie i zarazem najlepiej obrazującym jej charakter. Delikatny klimat syntezatora i wokali, wzmocniony jest silnym tłem, wskakują przemiennie krótkie partie smyczków, gitar, pianina, które podążając, dają efekt „płynięcia” -obecny na całym albumie. Szczerze powiedziawszy, słuchając Subizy przychodziło mi na myśl wydawnictwo A new Chance, TTA, powierzchownie to bardzo podobny album, jednak w rozbiciu, różnice są ze wskazaniem na Delorean. Na poziomie składowym, album TTA to kompozycja i refreny, które w pojedynkę rozbijały bank, jednak posiadał też utwory, które przez singlowy charakter albumu i w połączeniu ze słabością, rozmywały widmo idealizmu płyty np. Miami. A tu nie mamy utworu, który mogły dobitnie zdominować album ani też utworu, który mógłby rozbić szeregi. Jest efekt lekkiego wstawienia w Trip muzyczny, bez nudy, ciekawa podróż. Jeśli chodzi o balearic to jeden z najlepszych albumów w tej bandzie. Od początku do końca zmyślnie, bez fajerwerków, oczywiście żadnych blizn po skalpelu nie ma.

Za to jest chwała.


[elephantshoe.pl/maj]

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

[WYWIAD] Kamp!: Walka nie jest skończona

2010-05-02 20:53:36

Gdy się pojawili, słuchacze w kraju nad Wisłą byli solidnie głodni popu o elektronicznym zacięciu, więc już na starcie zespól dostał zapas kultu od hipsterów. Mogli to wszystko szybko stłamsić, jednak tak się nie stało, starannie realizowany pomysł na siebie poskutkował tym, że dziś są jednym z najlepszych i najlepiej prognozujących polskich zespołów. Kamp! to trzy osoby: Radek, Michał i Tomek, które mają zajebistą świadomość swojej pozycji i tego, na jakim etapie się znajdują oraz jak wiele jeszcze mają do zrobienia. Podejmując kolejne wątki wywiadu miałem wrażenie, że oni sami już wiele razy zdążyli to przeanalizować.

Zacznę od pytania chyba najważniejszego, pracujecie nad płyta?

Tomek: Pracujemy nad pierwszą płytą. Na razie nie jesteśmy nawet w połowie drogi, ale czekamy na swój dobry moment, kiedy przyjdzie lato, kiedy będziemy mieli mniej koncertów i więcej czasu, żeby przysiąść nad materiałem. Chłopaki macie coś do powiedzenia?

Radek: Bardzo długo koncepcyjnie walczyliśmy jak podejść do płyty, jak w ogóle ją ugryźć.

Michał: Walka nie jest skończona.

Radek: Właśnie, walka nie jest skończona, ale jesteśmy na dobrej drodze. Byłeś na próbie to pewnie słyszałeś – graliśmy właściwie tylko nowe kawałki, chcemy sprawdzić jak działają na ludzi. Jest to trochę stresujące ale sprawia też dużą radochę.

Na koncercie będziecie grać głównie nowy materiał?

Radek: Nie, nie, nie będziemy grać „głównie”, bo tych nowych kawałków przygotowanych koncertowo mamy niewiele. Znudził się już nam strasznie materiał z EP-ki, nawet „Breaking..” momentami słabo chodzi, chociaż czasem jest dobrze, zależy od publiki.

Dostaliście może jakieś zaproszenie na zagraniczny festiwal?

Zespół: (Śmiech)

Michał: Ale mamy zaproszenie na dwa zagraniczne występy, na 90% lecimy w maju do Brighton na Great Escape.

Radek: I mamy zaproszenie, na niefestiwal. Jedziemy do Szanghaju na Expo jako reprezentant Polski, pod koniec maja. Nie wiem co tam będziemy robić, boimy się że nam heroinę podłożą i taki będzie finał. A zagraniczne festiwale… kto wie, zobaczymy.

Czy myśleliście aby pójść drogą remiksów zagranicznych wykonawców, zdobycia w ten sposób popularności w świecie, a potem na tym wypromować własny album?

Michał: Tak myśleliśmy, natomiast z wielu powodów skupiamy się na longplay-u. Remixów dla zagranicznych wykonawców nie robiliśmy, ale za to nam zrobiono. Odahl zrobił świetny remix. To jest taki producent ze Szwecji, którego nikt nie zna, ale my go znamy (śmiech). Warto się z nim zapoznać, bo „Breaking…” w jego wykonaniu był jednym z najlepszych.

Tomek: Myśleliśmy o takich remixach i na pewno pójdziemy w tą stronę, natomiast chcielibysmy zrobić to w ramach promocji nowego materiału, czyli zrobić swoje rzeczy, a potem je rozpromować na zasadzie remixowania naprawdę fajnych kolektywów i myślę, że to się uda.

Kamp! Stał się popularny na krajowej scenie alternatywnej, ale to Polskie realia często są jak sole trzeźwiące. Gracie praktycznie co tydzień. Rozczarowanie nie wkracza często, da się normalnie funkcjonować, także finansowo?

Michał: Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach (śmiech).

Radek: Nie narzekamy, ale o kredycie zapomnij. Także tak to wygląda, zobaczymy może po płycie będzie lepiej. Ale na razie trzymamy się ziemii i nie chcemy fantazjować.

Tomek: I normalnie pracujemy.

Michał: Natomiast nic się nie zmieniło w naszym podejściu do życia.

Tomek: Nie czujemy, że blogosfera nas zmieniła, może ewentualnie działa to w ten sposób, że będąc świadomi, że to co wrzucimy na nasz myspace, może zostać opisane w różnych miejscach, jesteśmy bardziej wstrzemięźliwi niż byliśmy na początku. Dłużej debatujemy czy coś udostępniać, zresztą to widać, po „Breaking…”, oprócz remixów jeszcze nic nie wrzucaliśmy. Nie dlatego żeby robić z tego tajemnice – chcemy aby było to naprawdę dobre.

Wasza muzyka zaczyna wychodzić poza granicę naszego kraju, ostatnio wasz kawałek znalazł się na mixtape`ie Flavewire. Na pewno załapanie się do jakiegoś zagranicznego labelu napędziło by waszą karierę, nie obawiacie się, że postawienie na własny label – Brennnessel może w jakiś sposób to ograniczyć?

Michał: To nie jest tak, że my się tylko zamykamy na swój label. Brennnessel powstał, bo chcieliśmy wystartować jako instytucja, a nie jako zespół, który udostępnia muzykę gdzieś tam w sieci. Chcieliśmy, żeby to było dobrze opakowane, trochę tu zdradzamy nasz szatański plan, ale taki był cel. To, że mamy net-label wcale nie znaczy, że jeżeli ktoś z Francji albo Anglii zaproponuje nam współpracę, to z tego zrezygnujemy, bo stwierdzimy, że tu Polsce mamy swoje i nam to świetnie hula.

Radek: Co tam Modular… (śmiech)

Michał: To też jest tak że my działamy zupełnie bezpłatnie, to jest typowy net-label, który ma działać tylko na zasadzie promocyjnej.

Radek: Ja zdecydowanie chciałbym wydać płytę, oni nie chcą, a ja ich bardzo namawiam. Fajnie, że mamy na świecie jakichś fanów, pisano o nas na kilku znanych blogach, ale tak naprawdę potrzebne są kontakty, żeby pojechać tu i tam, pokazać się i może coś z tego będzie. Teraz jest tak, że ani my nie mamy kontaktów, ani za bardzo w Polsce nie ma ludzi którzy je mają.

Michał: Bardzo dobrze powiedziane! To jest bardzo smutne, ale okazuje się, że jeżeli szukasz takiej osoby, to masz problem. Nie ma w Polsce osób, które mogłyby nas wypromować, skutecznie zadziałać na zachodzie i powiedzieć, mam takie kontakty, znam tego i tego. Chociaż może ich nie znamy…

Tomek: Nie ma się co rozczulać. To pytanie do Ciebie, czy to, że się tak afiszujemy net labelem, powoduje że myślisz sobie jak potencjalny człowiek z wytwórni, „hello, oni są już podpisani?” – To jest ważne pytanie.

Szczerze mówiąc to nie znając polskich realiów mógłbym tak pomyśleć, w końcu to 40 mln rynek

Tomek: Staramy się nie specjalnie afiszować, oczywiście przekierowywujemy z naszego myspace’a na label. Ale nie chcemy żeby ludzie z wytwórni wchodząc tam pomyśleli: „O kurwa, oni wydają w netlabelu, pozamiatane!” (śmiech)

Michał: Jest też pewien problem z wydawaniem materiału, który już jest wydany. Zakładając, że dostajemy jakąś propozycję, a okazuje się, że ta muzyka już jest udostępniona za darmo – w pewien sposób podcinamy sobie skrzydła. Ale to są pewne koszta, które trzeba ponieść na rzecz dobrej promocji. Gdybyśmy nie udostępnili tego za darmo, nie sądzę byśmy byli w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy.

Radek: Tak, nie jedlibyśmy teraz Chachapuri (śmiech) Kurwa, daj spokój! I tak zakładamy, że kolejny materiał będzie lepszy od poprzedniego, wiec nie ma się co asekurować, że „Breaking…” to był nasz opus magnum i nic lepszego nie zrobimy. Gdybyśmy tak myśleli to zakończylibyśmy działalność. A jeszcze wracając do kwestii brennnessel.pl to wystarczy zauważyć, że to nie jest strona Modular, czy DFA, tylko strona jakichś lapsów z Polski. (śmiech) Chociaż żeby nie było – myślę, że na polskim poletku Brennnessel całkiem nieźle funkcjonuje.

No właśnie layout tej strony, ta profesjonalność, flash, to trochę zmyla.

Radek: Ooo! Ja ogarniałem flasha, Tomek grafikę. Profesjonalnie! (śmiech) Choć jeśli chodzi o zawartość merytoryczną to już mniej… Chociaż Michell Phunk regularnie ze swoimi wydawnictwami się ukazuje na blogu Tracasseur.

Michał: Ale AXMusique, robi o wiele większe zamieszanie na zagranicznych blogach niż Michell. Belgia, Francja, Niemcy.

Radek: To może na Pukkelpop zagrają?

Michał: Kto wie? To  by było bardzo fajnie. Wracając jeszcze do Brennnessel… ważne dla nas jest to że możemy promować też artystów, którzy jednak gdzieś są potrzebni na polskim rynku. No i okazuje się, że AXMusique, Michell Phunk, czy niedługo, mam nadzieję, Bartek Szczęsny, który gra coraz więcej koncertów, jakoś zaistnieją w świadomości odbiorców muzyki popularnej. W głównym nurcie alternatywy.

Następne pytanie trochę odnosi się do waszego labela, a raczej ilości zainteresowanych włączeniem się w proces twórczy: czy nie odnieśliście wrażenia, że po Was pojawiła się jakaś fala popu elektronicznego ?

Radek: Jest duży problem, bo tych których wydajemy poznawaliśmy osobiście, na koncercie, pogadaliśmy. Ostatnio dostajemy sporo demówek… problem w tym że nie wszyscy potrafią wyczuć konwencje naszego labetu, bo nawet jeśli materiał jest na przyzwoitym poziomie, to stylistycznie nie pasuje.

Trance?

Radek: No na przykład, może trance rzadko się zdarza, ale minimalne dość często.

Michał i Tomek: Faszystowskie elektro często dają (śmiech)

Tomek: Generalnie mało jest takich projektów w Polsce, czy ty zauważasz, że jest ich więcej?

Na szerszą skalę to chyba nie funkcjonuje.

Tomek: Nie funkcjonuje, to prawda, i tego nie zauważyliśmy. My też nie zajmujemy się szukaniem tych artystów, no bo nie mamy na to po prostu czasu. To nie jest tak, że siedzimy na myspace, szukamy, mówimy „O Boże, ten zagrał fajnie, bierzemy go!” Broń Boże tak nie jest, to są ludzie poznani przypadkowo. Ale ze tak powiem, na ten moment znam tylko jednego wykonawcę, którego chciałbym u nas mieć, a u nas nie jest?

Powiesz kto to?

Tomek: The Loveliers.

Michał: The Loveliers, rewelacyjny zespół.

Tomek: Bardzo fajnie grają, dają radę. Grają mocno elektroniczny pop, bardzo dobrze śpiewają po angielsku. No ale oni też mają swój pomysł na siebie i chyba nie garną się do nas.

Pytanie do ciebie Radek, w sprawie projektu Le Visage…

Zespół: Ooooo! Wysokie progi! (śmiech)

Czy planujesz dalszy rozwój, słyszałem że zsamplowałes Bergmana?

Radek: Najpierw pojawiła się EP „Persona”, wydana w netlabelu Chilllabel, później ukazała się „Bergmanorama”, to było 11 kawałków inspirowanych twórczością Bergmana, mnóstwo dialogów z filmów z bałaganiarską elektroniką w tle. To był rok 2006, zaraz po projekcjach jego filmów.

Ja też chodziłem na te projekcie, Bergman to gigantyczny bagaż psychologiczny.

Radek: Dokładnie, 10 filmów które mnie wbiły w ziemię, właśnie pod wpływem owego bagażu, o którym wspomniałeś, zacząłem robić te kawałki. Potem wyszła jeszcze płyta Gato Negro, gdzie pojawiły się m.in. sample ze „Sleepera” Woody’ego Allena. Wyszło to chyba nienajgorzej. Anyway, zakończyła ona pewien okres w mojej muzycznej działalności, właśnie wtedy zaczęliśmy z Kamp! się rozkręcać. Pewnie wrócę do tego projektu, tylko w tej chwili nie mam czasu, trochę robię sobie pomysły do szuflady…

Michał: Chyba na emeryturze. (śmiech)

Ostatnie pytanie: Śledzicie scenę muzyczną na bieżąco. Możecie powiedzieć, co było waszym „Best of 2009”?

Tomek: To stary, ja musze pomyśleć.

Mi na przykład w ubiegłym roku najbardziej spodobał się Toro y moi, pod względem produkcyjny, wszechstronności stylistycznej.

Tomek: no i Washed Out

Aha, też ciekawa sprawa. I jeszcze projekt Les Sins, takie bicie w french touch.

Tomek: A słyszałeś nowy kawałek Ariela – Round & Round, podoba Ci się? Mi bardzo.

Brak tego lo-fi na początku mnie zszokował ale pozytywnie.

Tomek: No ale basik daje radę.

Słuchaliście może dam Funka?

Tomek: Może to będzie ignorancja z mojej strony, ale mi to się kojarzy z radiem PIN… Ale też nie wsłuchiwałem się, dla mnie „za czarne”.

Radek: A tak zupełnie od czapy – bardzo lubimy biały toporny szpanerski funk (wszyscy mega uśmiech). David Bowie i jego Let`s Dance rządzi!

Michał: Czy on taki funkujący jest?

Radek: To właśnie taki typowy funk białych czopasów, którzy chcieliby groović jak czarni, ale średnio im to wychodzi.

Tomek: Kurde… tak się zastawiam, co było w moim „top 10”.

Radek: Ja na pewno na 1. miejscu miałem Juan Maclean.

Tomek: A ja na pewno nie, hehe.

Michał: Ale na pewno byli w pierwszej 10.

Michał: Mi cholernie się nie podobała płyta Junior Boys.

Tomek: Ale z takich naprawdę przyziemnych rzeczy to bardzo mi się podobał ostatni Franz Ferdinand, brzmieli tak jak by mieli już naprawdę wszystko w dupie, robili co chcieli na pełnym lajcie.

Tomek: Kurde, czym ja się ostatnio jarałem? Po co ja te wszystkie swoje durne rankingi robie.?…

Dla mnie np. z singli – Animal Collective – I think i Can.

Tomek: Podobała mi się taka szwedzka płyta, ale chyba nikt nie zna, Jonatan Johsanson, co ja będę mówił.

Nie no, ja słyszałem… dobra rzecz.

Tomek: Podobał nam się wszystkim Moderat, ale poprzednie albumy bardziej.

Radek: Dawaj następne pytanie!

Nie ma następnego. Kończymy, dzięki za rozmowę.

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

« wróć 1 czytaj dalej »