Nie jesteś zalogowany

Łona i Webber - Cztery i pół, próba pierwsza

2011-10-03 21:39:01

Z tydzień temu wyszła płyta Łony i Webbera. Moje iTunes zarejestrowały kilkanaście odtworzeń w komputerze, plus jedno dziewicze w discmanie, plus kolejnych kilkanaście w iPodzie na mieście. Mimo tego średnio poszłoby mi wymienienie z pamięci listy utworów, o kolejności ich nie wspominając. Nie mówiąc o tym, że łapię się na tym, że nie kojarzę wersów, którymi jarają się moi znajomi wrzucając kolejne to utwory z Cztery i pół. Bo Łona sprawia mi nową płytą podobny problem, co Fisz w pewnej bardzo starej zwrotce.

Muszę się bardzo skupiać, żeby w ogóle dosłuchać do końca pierwszej zwrotki. Fisz sieje wersami takie spustoszenie w mojej głowie, że trudno ogarnąć mi całość. Podobnie w skali makro działa na mnie nowy Łona – niby słucham szóstego kawałka, ale wciąż rozkminiam czwarty. Możliwe że to kwestia jakiegoś mojego niezdiagnozowanego zaburzenia, ale tu raczej chodzi o wiele razy diagnozowany i potwierdzany geniusz Łonsona, na wspaniałym tle od Łebsztyka. Do tego dołączamy dwa super teledyski i kandydat na podium gotowy.


Jak Cię widzą, tak Cię piszą

2011-06-27 22:51:15

Ostatnio trochę wsiąkłem w polski rap, może trochę w opóźnieniu względem ogólnej tendencji niezalświatka zajawiającego się nagle albumem Kanye Westa – odrzuciwszy po kolei aksjomaty o tym, że a) jak polski rap to tylko Kaliber i PFK (…najlepszy jest pierwszy kaliber, ej zapomnij o tym…); b) no dobra, Duże Pe, Tede, Mes i Pezet też są okej, Eldo także, tylko te sympatie prawicowe…; c) Rychu Peja to tylko tępy bandzior… i tak dalej, i tak dalej… Jednak nadal nie mogę sobie poukładać pewnych elementów tej układanki składającej się na polską rapgrę.


Paręnaście miesięcy temu Pezet otworzył swój własny sklep internetowy wraz z marką odzieży – i ja głupi, pomyślałem sobie „oho, zaraz go ci trueschoolowcy zjedzą – sprzedał się, pedał, robi ciuchy, itd.”. A takiego wała. Średnio śledziłem atmosferę wokół KOKAfeat, ale jakichś wielkich hejtów na Pezeta nie odnotowałem. Trochę później, już w tym roku, w auli SGH odbyła się konferencja dotycząca powiązań muzyki z biznesem. Podczas panelu dotyczącego rapu obok utyskiwań na empiki jednym z wątków była odzież, która w zasadzie jest podstawą funkcjonowania rapowej wytwórni muzycznej. Z przykładowych 30 złotych za płytę zaiksy (podejrzewam że Jakuza czy Proceente mogliby opowiedzieć jeszcze wiele anegdot kompromitujących tę instytucję) czy empiki odbierają na tyle wiele, że ledwo można mówić o zysku. Koszulki, bluzy czy czapki można sobie sprzedawać spokojnie samemu i jakoś domykać cykle rozliczeniowe na plusie.
O tym, jak wielki jest to biznes, można się przekonać wybierając się na jakiś festiwal hip-hopowy. W zamkniętym klubie kolorowy tłum nie robi takiego wrażenia, jakie robił np. na Warsaw Challenge. Cały system, w sumie nie wiadomo co jest wyżej notowane – nowa koszulka od propsowanej firmy, czy stara wytarta Eternia albo Molesta? Nawet nie próbuję tego ogarniać… W szaleństwie uczestniczą też sami raperzy – w teledyskach są oklejeni logami niczym kierowcy Formuły 1. Swoją drogą, patrząc na ilości odsłon tychże teledysków, nie jest to żadna zabawa, tylko realna kasa. Jako przyjemny wyjątek, należy potraktować klip Pariasów, w którym piękni trzydziestoletni pojawiają się bez natarczywych logo.


Któryś raper z rozrzewnieniem wspominał, kiedy w latach 90. dwóch kolesi ubranych jak hiphopowcy mówiło sobie „cześć” niczym turyści na szlaku w Bieszczadach. Teraz to już chyba tak nie działa – prędzej obserwacja – jaka koszulka, jakie logo, kogo reprezentuje, kogo lubi na fejsie i na ile jest to zbieżne. Zastanawiam się tylko, czy obok tych rozkmin jeszcze gdzieś jest miejsce dla muzyki? Niektórzy wykonawcy utyskują na te zmiany wartości, a parę dni później wypuszczają kolejną transzę t-shirtów za stówę sztuka.


Swoją drogą niezłym pomysłem byłoby ustalenie odgórnego cennika koszulek – cena zawsze jest burzliwie dyskutowana – „a bo PROSTO daje za tyle, a bo Alkopoligamia za tyle, a bo Hi-Fi Banda za tyle…”. Kolejnym fenomenem jest – chyba celowe – wypuszczanie za krótkich nakładów ciuchów – dzisiaj w ciągu dnia wypuszczono kolejne rodzaje koszulki z chmurką Warszafskiego Deszczu – sprzedały się w kilkanaście minut, a spora część wylądowała na allegro wystawiona po paserskich cenach. Nie wiem kto, poza allegrowymi cinkciarzami, ma zyskiwać na takiej taktyce. Zresztą i w koszulkach z chmurką panuje pewna hierarchia – poza estetyką, pewne połączenia kolorów są zarezerwowane dla elity z Wielkiego Joł i PLNów. Szaleństwo.
Trochę odbiegłem od muzyki, więc powrócę do jednego z panów już tutaj wymienianych w tekstylnym kontekście. Otóż Pezet – właśnie szykuje płytę, za której produkcję ma odpowiadać Sidney Polak. Ale nie wiem czy mam ochotę w ogóle ją sprawdzać po tym, jakim niepowodzeniem okazała się Muzyka emocjonalna (dzisiaj przesłuchałem i nie zamierzam wracać). Tak w ogóle, to wspomniałem Pezeta z innego powodu. Chciałem się po prostu podzielić:
a)    Zajebistą grupą na fejsbuku: w każdej ekipie jest koleżko, który wygląda jak Pezet
b)    Zajebistym cytatem z kogoś na last.fm: Pezet mistrz metamorfozy, na pierwszych dwóch płytach zagubiony mędrzec, potem pimp i hustler, dalej biedny, wrażliwy chłopiec, teraz znowu pimp z małolatem a w międzyczasie gangsta skurwysyn w płomieniu.
dotyczącymi grzeczniejszego z braci Kaplińskich.


Afro cośtam *****

2011-06-24 23:06:57

Każdy względnie młody człowiek miewa takie momenty, że wolałby być starszy, urodzić się wcześniej i na coś się załapać. Z powodu tego, a nie innego peselu i stopnia muzycznego wtajemniczenia ten koncert Afro Kolektywu miał być moim pierwszym. Jak na ironię, okoliczności mojego przybycia na ten koncert doskonale mogłyby pasować do zwrotki w jednym z gorzkich numerów na Połącz Kropki ironicznie piętnującej nędzę studenckiego życia.
Przyjechał na Solec autobusem sto osiemnaście
I choć wygląda zwykle na lat piętnaście
Bez pytania o dowód barman sprzedał mu piwo
Wlał doń gumy arabskiej, a na imię miał Iwo

Jacunio bardzo sobie wziął do serca kilkunastokrotnie powtarzane na fejsbuku prośby o punktualne przybycie i przejął się nimi – jednak wcześniej naprawdę musiał zrobić coś pilnego parę przecznic dalej i dotarł na miejsce z kilkunastominutową obsuwą. Wtedy ucieszyła go nawet kolejka do wejścia i obecność krzątającego się po okolicy jednego z muzyków. Potem kupił sobie piwo, które pachniało i smakowało trochę jak klej do tapet (nie pytajcie…). Jednak już dosyć o tym – szczęśliwie warstwie muzycznej udało się przyćmić obsuwę, ciągłe uważanie na komputer znajdujący się w torbie, klej w butelce po piwie oraz narastający ból głowy.
Mając w torbie trzy książki i czarnego netbooka
Roztaczał wokół siebie woń gorszą od zbuka
Zasada „trzeba się myć, a nie wietrzyć” była mu obca
I nie stał się marzeniem żadnej dziewczyny ani chłopca

Koncert nie odbił się szerokim echem – na laście nie było burzliwej dyskusji, u Borysa standardowe zachwyty, na porcysiu cisza, a na fejsie jedynie napinka na obsuwę. A trochę dziwne, bo się działo. Nowe kawałki były konsekwentnie wymieszane ze starymi rozpierdalaczami. Nie byłem w stanie się skupić na tyle by sobie dokładnie zanalizować i rozłożyć na części pierwsze te nowe, ale znane mi już Krawat i Jeżeli kiedyś… rozwalają również na żywo. Grupowe wiązanie krawata odbyło się dwukrotnie – za pierwszym razem pod koniec zgasło światło i publiczność musiała sama dośpiewać i doklaskać do końca. Drugi raz, w czasie bisów, odbył się bez zakłóceń.
Flamastra starczyło tylko na makijaż a la Azjata
W półmroku absurdem trąciła Afro facjata
Wszyscy hipsterzy w letnią deprechę zapadli
Że na taki make-up przed Hoffmannem nie wpadli

Wśród establishmentu obecnego na koncercie wypatrzyłem Dużego Pe i trochę się spodziewałem, że niczym na koncercie w Trójce w 2005, zawita na scenie (BTW, są gdzieś jakieś Afro bootlegi z koncertów?) i coś nawinie. Nieobecność Dużego Pe wynagrodził z nawiązką chórek złożony z dwóch sióstr Miśkiewicz, które gościły na scenie podczas paru kawałków (bodaj Krawata i Przepraszam). Zrozumiałą euforię wzbudziły też wykonania Karla i Kokosa w czasie bisów. Publice było mało, publika chciała kawałków z Czarno Widzę, a konkretniej Gramy Dalej. Afro niestety zapomniał części tekstu i skorzystał z pomocy jednego jegomościa na scenie oraz paru skaczących najaktywniej pod sceną. Mam nadzieję, że obietnica powrotu z nową płytą na jesieni zostanie spełniona jeszcze w tym roku.
Uśmiech na twarzy pewnego kretyna się zjawił
Gdy ten wierszami na fejsie się tak zajawił
Że postanowił swoje szesnaście wersów stworzyć
I aurę vanitas vanitatum wokół siebie wytworzyć


Ten Top Mes

2011-04-16 12:54:59

W związku z dzisiejszą datą – mamy Gran Derbi, mamy moje domniemane zapalenie płuc, które zniechęca mnie do udania się na premierę płyty Mesa, mamy premierę płyty Mesa – postanowiłem wybrać parę moich ulubionych kawałków Tego Typa Mesa. Ale chyba głównie dlatego, że jakbym wrzucił je na facebooka, to 95% moich znajomych z pewnością wrzuciłoby mnie do ignorowanych za spamowanie jakimiś rapami (o ile jeszcze tego nie zrobili), a tutaj może może ktoś na to spojrzy łaskawszym okiem. W końcu na porcysiu dali 7.2.

12. Ten Typ Mes – Ten zwykły we mnie

11. 2cztery7 – Nie daj zrobić się w chuj

10. A pamiętasz jak 2011?

9. Flexxip – 8-8

8. Flexxip – List

7. 2cztery7 – Upewnij się

6. Pezet feat. Ten Typ Mes – 5-10-15

5. Ten Typ Mes – Witaj śmierci

4. Ten Typ Mes feat. K8 – Dwadzieścia pięć

3. Ten Typ Mes – My

2. Red feat. Ten Typ Mes – Ten Typ

1. Ten Typ Mes – Wjaazd!


Ten Typ Mes - Kandydaci na szaleńców

2011-04-15 18:48:32

Młody Mes nawinął ładnych parę lat temu u Reda „Ten Typ Mes, mój człowiek Ernest / już widzę, wy tchórze, te dissy przez Internet” – dziś powinien, choć chyba by mu nie wypadało, nawinąć „Ten Typ Mes, mój człowiek Ernest, już widzę, wy fani, te propsy przez Internet”. Poprzednie jego płyty, zarówno solowe, jak i z Flexxipem i 2cztery7, poznałem jakiś czas po wydaniu – a tutaj atmosfera wyczekiwania, szukanie ładowarki do discmana, odkurzenie lepszych słuchawek i na półtorej godziny mnie nie ma. Choć żałuję, że nie mogłem sobie płyty kupić w jakimś fajnym małym sklepie płytowym i czuć tego specyficznego uczucia podczas jazdy do domu (ale to już temat na inny tekst, poruszony zresztą przez Jakuzę podczas konferencji na SGH, propsy dla niego).
Otwarcie znałem już wcześniej, przesłuchałem od deski do deski, doceniłem klip, kolejną bardzo udaną, po eldokowym Jamie, tegoroczną produkcję w sferze rap-teledysków, fajnie się w 2011 dzieje. Zresztą a propos Leszka, nie wiem czy to jakaś moja błędna impresja, ale Mes w paru miejscach zabrzmiał bardzo podobnie do niego. Chociaż w sumie Typ brzmiał w swojej karierze już tak różnorodnie, że i takie momenty, być może nawet podświadomie, mogły się zdarzyć. Za bezcelowe muszę uznać porównywanie KNS z – nomen omen – Zapiskami (ale nie z życia na terytorium wroga ani z 1001 nocy) czy innymi dawniejszymi dziełami. Za prawie każdym razem przy zmianie stylistyki udaje się utrzymać bardzo wysoki poziom. No właśnie, prawie, dla mnie łyżką dziegciu jest gitarowy „Zegar tyka” – to nie brzmi dobrze, to nie wyszło, już chyba wolałem OiOM. Dlatego uważam, że zamknięciem pierwszego krążka powinno być Zamknięcie, bodaj najmocniejszy kawałek na płycie. Mocne są także oczywiście teksty, są mocne do tego stopnia, że goście znajdują się w cieniu – trudno mi teraz sobie coś konkretnego przypomnieć, poza przeciętnym Theodorem, uroczą Wdową – kto tam jeszcze był? Pjus? Stasiak? Pih? Zeus… No okej, bez specjalnej historii. Ale ej, komu to przeszkadza? Szukam.., Naucz mnie czegoś, Żywioły, Zamknięcie… A to tylko ¼ pierwszego CD, o drugiej płycie nie wspominając.
Ej, miała być recenzja? Wpisałem w Google „jak napisać recenzję?”, wyskoczyły mi jakieś linki do poradników dla gimnazjalistów i maturzystów. I jakoś odechciało mi się pisać. Wolę jeszcze sobie posłuchać. A Wy idźcie zamówić edycję 2CD, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.


A pamiętasz jak?

2011-03-29 20:37:04

Od panów występujących i nawijających w tym klipie jestem młodszy o jakąś dekadę, ale i tak mam swoje wspomnienia związane z rapem. Pierwsza Paktofonika – słuchanie z kumplem w zamkniętym pokoju, żeby jego matka nie słyszała – w zasadzie słuchanie to dużo powiedziane, na repeacie był początek „Jestem bogiem” – mam jedną PIERDOLONĄ schizofrenię… i tak w kółko. Drugą stałą płytą była płyta Offspring z niebieską okładką z płonącą czachą w środku. Potem sroga rozkmina 10-latka z muranowskiego osiedla pt. co to są te blanty? Moja matka musiała wtedy ledwo zachowywać powagę, gdy się o to dopytywałem. A potem Kaliber i w 63 minuty, dysonans w autokarze na zielonej szkole – jak to, masz Kaliber, a nie masz + i -? Następnie wizyta z ojcem w sklepie na Słowackiego przy placu Wilsona i F3 Fisza, z katowaną linijką „ja mam dynamit wypełniony miłością”. Potem etap gitarowy, przy jednoczesnej akceptacji Paktofoniki i Kalibra. A potem kolejny rozwój i szok. Że Eldo, że Grammatik, że 2cztery7, że Mes, że Łona, że Pezet, że kolejni kozacy wysypują się z rogu obfitości pt. „polski rap”. Ta chaotyczna notka powstała w związku z tym, że zacząłem się zastanawiać – co ja pamiętam, oczywiście zainspirowany absolutnie wyjątkowym kawałkiem stworzonym przez SIEDEMNASTU raperów. Można się zżymać, że brakuje Eldo, Tedego czy WSZ, można narzekać na niepotrzebny diss na Donia, ale nie można tego nie przesłuchać i się nie powzruszać. A scena Mes – Stasiak – Hubson (?) w barze mlecznym…!

 


Bono pierwszego dnia wiosny

2011-03-21 01:19:54

Mamy pierwszą noc wiosny, objadłem się ptasiego mleczka i trochę boli mnie brzuch. Ostatnio otworzyła się na Woli knajpka z bałkańskim jedzeniem za niedużą cenę, w związku z czym przypomniał mi się teledysk do piosenki Lucky Radiohead. Zachowuję się w ciągu ostatnich 24h jak totalne zaprzeczenie stereotypowego mana, bowiem wzruszyłem się do łez ostatnim konkursem w Planicy – doklejonym wąsem Toma Hilde, ukłonami Roberta Kranjca i Simona Ammanna przed Adamem Małyszem i na dodatek jeszcze uroczą nieporadnością w udzielaniu wywiadów tego ostatniego. A teraz znowu, z własnej woli daję sobie wyciskać kolejne łzy. Wróćmy do teledysku, wróćmy do Luckiego. Chyba każdy fan Radiohead kojarzy teledysk, w brzydkiej jakości na youtubie, niechętnie do niego wracamy – fajniejsze są cycki syrenki w Paranoid Android albo tańczący Thom w Lotus Flowerze. W sumie nic dziwnego. Ale ja mimo to, po raz chyba już piąty tego wieczoru oglądam teledysk do piosenki Lucky. W komentarzach przewijają się peany na temat 6 sekund między 2:14 a 2:19 – mnie to jakoś nie chwyta, wolę chłonąć tą piosenkę jako całość, a jeszcze lepiej w otoczeniu całego albumu. W tym teledysku rozwala mnie coś innego. Dwie sceny następujące po sobie od 1:17. Wyciskająca łzy scenka z dwójką dzieciaków z czapkami „war child” – wyciskająca mi je tym bardziej, że parę godzin temu bawiłem się ze stworzeniami w podobnym wieku, z którymi łączą mnie więzy pokrewieństwa, oraz że – sięgając głębiej do wspomnień – u mnie na podwórku jedną z wyzwiskowych wunderwaffe było nazwać kogoś dzieckiem wojny. Kolejna scena przedstawia kamień z Mostaru – tu w mojej głowie roi się niedopowiedziany w klipie wniosek dotyczący bezradności i bezczynności UE, ONZ, SFOR. Tym bardziej to się jeszcze nachodzi, gdy przypomnę sobie swoich rodaków, którzy totalnie bezrefleksyjnie przechodzili koło tego kamienia w drodze ze starówki do autokaru w ramach postoju na pielgrzymce do Medjugorje. Te wszystkie wyrazy, nuty i dźwięki skłaniają mnie do dramatycznego apelu – nigdy, kurwa, więcej wojny. <bono>


Radiohead / Paktofonika / Łona / Afro Kolektyw / Muchy / prośba

2011-03-05 15:21:46

Wow. Sporo się ostatnio dzieje – rzeczywistość mnie wyprzedza i ilość pomysłów na teksty przestała się mieścić na palcach jednej ręki. Najwyższy czas się w końcu wysłowić, póki mam stosunkowo wolne popołudnie.
Radiohead
Radiohead nagrali nową płytę. Radiohead ogłosili nową płytę w Walentynki. Radiohead ogłosili ją na sobotę. Radiohead wypuścili ją w piątek. Radiohead wypuścili ją bodaj wtedy, gdy sobota zaczęła się na linii zmiany daty. Co do moich osobistych oczekiwań – celowo je sobie zaniżyłem, nie poświęcając zbyt wiele czasu na ogarnięcie nowych nagrań granych w lutym 2010 w Cambridge. Zionęło niezłym, w perspektywie OK Computer czy Kid A, dramatem w postaci metamorfozy dążącej ku twórczości Neila Younga, to jest pianinko, akustyk i w sumie niezrozumiały dla Polaków tekst. Ale na szczęście panowie poszli totalnie w drugą stronę, co wzbudziło konsternację i wyczekiwanie – niech Leszczyński, Metz, Stelmach, ktokolwiek, Dejnarowicz coś napisze, bo my tu mamy takie dziwne coś i jak to w zasadzie ocenić? Brzmi trochę jak solowy The Eraser, ale teraz to skrytykujemy, a potem się okaże, że jednak dobre i nam będą wytykać. Jak już przesłuchałem porządnie płytę, to zacząłem sobie przypominać kolejne składanki wrzucane na deadairspace przez członków zespołu i zacząłem dopasowywać – czym się panowie w którym momencie inspirowali. To jest przewrotność – najpierw inspirować, potem inspirować się, nie przejmując tym, że ktoś powie „e, co to za popłuczyny po Four Tecie”. Bo przecież my jesteśmy Radiohead, my sobie możemy na to pozwolić. Zrobiliśmy ostatnio dużo melodii i oszczędną produkcję, teraz będzie mało melodii, a forma… MDM prawie. A na koncertach – jeszcze was zdziwimy, zresztą pamiętacie Kid A i Amnesiac, jak było na płycie, a jak na żywo. Tu zrobili sobie ogromne pole do popisu. Chociaż to wcale nie jest powiedziane, że zespół jeszcze zagra jakikolwiek koncert – po Internetach krążą właśnie jakieś ploty na ten temat. Ploty wzbudza także zdanie zamykające płytę – if you think this is over, you’re wrong. Zobaczymy. A teraz skaczemy do kolejnego tematu.
Paktofonika
Wreszcie! Powstanie film o Paktofonice. Cieszy mnie to głównie nie ze względu na ogromny sentyment do Kinematografii, ale na porażającą momentami niewiedzę prowadzącą do stwierdzeń: „Paktofonika? Magik? Naćpał się i skoczył, jak to raper”.
Łona
W końcu się ogarnąłem i zaznajomiłem z twórczością Łony. I znowu się muszę spalić ze wstydu, że tyle się z tym ociągałem. Aczkolwiek pociesza mnie to, że nie jestem w tym sam – akurat wczoraj na forum Porcys ktoś się wyspowiadał z podobnego grzechu.
Afro Kolektyw
Afro Kolektyw wypuścili pierwszy singiel, antycypowany jako dziesiątkowy przez Borysa. Póki co jaram się, do tego stopnia, że słuchałem go parę godzin temu na tyle głośno w tramwaju, że babcia obok bujała się bezwiednie do rytmu. Kurde, nie powinno się chyba tak głośno słuchać na słuchawkach, żeby inni mogli wyczuć czego słucham. Chociaż nie o singlu chciałem. Do niedawna moimi ulubionymi kawałkami Afro były dwa z Czarno Widzę – w których udzielał się jeden z moich ulubieńców, Duże Pe. Ale jakiś czas temu na spokojnie przesłuchałem sobie na nowo Połącz Kropki i mnie uderzyło – jak mylił mnie ten wesoły i prześmiewczy przekaz, jak ta forma zasłaniała mi treść płynącą w innych kawałkach. Sam nie wiem, czemu tego wcześniej nie złapałem. Ale to chyba problem ze mną, bo np. zdolności opisywania świata Afrojaxowi odmówić nie można. Jedyna wada to chyba flow, ale w sumie w pojedynku na wady wymowy miałbym z Afro remis.
Muchy
Teraz zmierzamy do smutniejszych niusów. Zblazowani hejterzy pewnie się cieszą, ale ja się martwię odejściem Piotra Maciejewskiego z Much. Trochę dziwnie brzmią teraz zapewnienia o jedności w czasie Offsesji w grudniu. Trudno, stało się. Nowe kawałki grane wówczas w Trójce całkiem nieźle prognozowały, jeśli chodzi o poziom trzeciej płyty. Wprawdzie moja pierwsza reakcja na Przesilenie, to raczej był WTF i LOL na smutno – potem się przekonałem i przyzwyczaiłem, ale tym razem jestem jeszcze gorszej myśli. To mi się nie podoba.


Prośba
A na koniec prośba: wymyśliłem sobie, że pracę zaliczeniową z jednego z przedmiotów na studiach napiszę na temat muzyczny. Zostało to przyjęte z aprobatą, ale potrzebuję jakichś bardziej naukowych* tekstów, szczególnie dotyczących percepcji muzyki – zarówno wrażeń indywidualnych, jak i społecznych, najchętniej wykraczających poza kanon muzyki klasycznej. Nie chcę pisać o Beethovenie i Chopinie, tylko raczej o trochę nowszych artystach.
Dziękuję wszystkim za uwagę.
* pewnie niektórzy oburzą się na nazywanie socjologii, filozofii i tym podobnych naukami, ale to raczej nie miejsce na tego typu dywagacje.


GY!BE [kolaż]

2011-01-27 01:08:30

(klik)


Jazzpospolita od kuchni

2011-01-21 20:08:06

Wiecie, ja nie jestem jakimś audiofilem, moje bootlegi nie muszą być we FLAC-u, w dużym pokoju nie stoi sprzęt Denona, a słuchawki od mojego plejera nie są najwyższej jakości. Ale są pewne granice przyzwoitości, które w moim odczuciu zostały naruszone parę dni temu podczas koncertu Jazzpospolitej w Warszawie. Chłopaki postanowili zagrać w Jazzowni Liberalnej na Starówce, w miejscu które kojarzy mi się głównie z upierdliwym kataryniarzem i jego papugą. Skojarzenia nieco mi się zmienią, ale niekoniecznie pozytywnie. W dwóch miejscach – na fb i laście – pisano, bilety 15 złotych. I nic więcej. Przy drzwiach do klubu kłębił się jednak niepokojąco tłumek chętnych do wejścia, blokowanych przez dwie panie – „wpuszczamy tylko w kra… z rezerwacją. Bez rezerwacji może potem”. Aha… Chłopaki z zespołu przyglądali się i jeden z nich postanowił trochę skruszyć gęstniejącą atmosferę przepraszając za zaistniałą sytuację, no wiecie, rozumiecie, nie doceniliśmy hajpu porcysa. No i udało się wejść. Standardowy poślizg, kelnerki przewracające oczami, że „jak to, tyle ludzi wpuścili, jak ja tu kotlet przeniosę”. No i zaczęli. Tylko że trochę słabo słychać – nic dziwnego, dźwięk leci tylko z 2 głośników ustawionych przy scenie, a z tyłu sali nic nie słychać. W lokalu nie było jedynie tłoczno, ale też przekroczone zostały proporcje kufli i szklanek na gości – panie ciągle kursowały między ludźmi mniej lub bardziej zainteresowanymi muzyką i gdy tylko znikała ostatnia kropla, zabierały naczynia i niosły do kuchni do zmywania, by po chwili musieć się przepychać z tacą pełną pozmywanych szkieł do baru. Ale za to był akompaniament! Cichy początek jednego z kawałków został urozmaicony stukaniem zmywanych talerzy. Potem z kuchni wychyliła się ciekawska głowa jednego z kucharzy, a przez otwarte drzwi zaczęły się ulatniać aromaty gotowanych i smażonych frykasów. Później przesunąłem się w stronę baru – tam z kolei co chwilę było słychać tłuczenie lodu do kubełków na butelki szampana. Z tego wszystkiego koncert zleciał mi na wkurczaniu się na okoliczności i w sumie wyszedłem bogatszy tylko o reedycję EP-ki. Jak dobrze, że zagrają za miesiąc na Chłodnej. Mam nadzieję, że tam nie będzie takich okoliczności, ani takiej kotletowej publiczności.

Jeszcze małe post scriptum. Do pewnego momentu nie miałem nic do zarzucenia zespołowi, do czasu gdy jeden z panów powiedział, że następny utwór pierwszy raz zagrali właśnie w tym miejscu jakiś rok temu. Nie ogarniam, po prostu nie ogarniam, jak oni mogli jeszcze raz zagrać w miejscu z tak denną akustyką i atmosferą. Nie ogarniam. Bo nie zadowala ich chyba granie do kotleta i szampana.

Komentarzy: 4 Dodane w jazz

« wróć 1 2 3 4 czytaj dalej »