Moje komentarze

28.06.2010
Cóż, taki los didżeja. Kluby w weekend płacą im za to by publika bawiła się a nie edukowała. Z tym po prostu trzeba się pogodzić, tak jak kierowca autobusu musi się nasłuchać od pasażerów kiedy utknie w korku. Wiadomo, nie jego wina. Dla mnie to po prostu problem z muzyką jako taką. O ile ludzie zajmujący się malarstwem, rzeźbą mają względny spokój, o tyle muzyka stwarza pewne zagrożenia. Muzyki słucha każdy, z telewizora, radia, komórki, grzebiąc na youtube dostajemy do uszu masę dźwięków. Skoro słucham to automatycznie się znam, wiem co mi się podoba a co nie. Mechanizmy poznawcze są mniej więcej takie same, niektórzy wchodzą głębiej, inni doskonale odnajdują się na powierzchni znajdując tam coś dla siebie. Nie zrozum mnie źle, sam gram imprezy i już przywykłem że ludzie proszący o Jacksona nie chcą "Don't stop 'Till You Get Enough" a prosząc o Prince'a mają w głowie tylko "Kiss" względnie "Musicology". Irytuję mnie kiedy wypalam kolejną składankę, mając w głowie zabawę którą wywołają nowe kawałki, a tu nic. Najlepiej przynosić pięć płyt, w sam raz na całą imprezę. Kiedyś dowiedziałem się żebym nie miksował bo to ich rozprasza. Ile razy proszono mnie bym puścił Dżem i czemu nie mam mikrofonu do pozdrawiania i składania życzeń. Chyba najbardziej lubię przychodzić wcześniej, z godzinę pograć dla siebie, popuszczać nowe rzeczy nim impreza się zacznie, może się osłuchają, może za tydzień będzie lepiej. Ale też trzeba być elastycznym, nigdy nie rozumiałem didżei którzy, w poniedziałki, niedziele w Jadłodajni grali regularne imprezy dla trzech znudzonych studentów pod ścianą. Czasem myślę że jako didżej powinienem być trochę dziwką, przecież w tym wszystkim chodzi o to żeby ludzie dobrze się bawili. W swoich płytach mam trochę syfu ale to syf który lubię, zawsze powtarzam że każdy kawałek jaki gram jest mi w jakiś sposób bliski. Nie, nie mam Dżemu, Pidżamy, ale jeśli dziewczyna prosi o "We are your friends" to wygrzebię to dla niej, jeśli sprawi jej to radość, po to przecież tu jestem. Miłe chwile też się zdarzają, pod koniec imprezy puszczałem "Lean on me" Withersa i podszedł do mnie wzruszony Pan, przyjechał po córkę i powiedział że zawsze chciał wiedzieć co to jest, że słyszał to trzydzieści lat temu w Singapurze do którego dotarł będąc marynarzem. Ale tak, najczęściej wychodzę z klubu wkurwiony, załamany, zgwałcony prośbami i tym że każdy chce trochę posratchować. Trochę smutny że koledze którzy postanowili grać przeboje, zaopatrując się w składanki w Empikach. I na nic te wszystkie płyty, przeczytana literatura, przegrzebywanie sieci skoro zawsze wygra "Małgośka". Godzę się z tym, robię swoje, bo kilkanaście osób tydzień w tydzień lubi to co robię. I ja też.
1 z 1