Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "muzyka"


Irytuje mnie plaga wpisów konkursowych na Audiorivera.

2010-07-31 02:27:45

Jak w temacie. Ja rozumiem, że to reklama symbiotyczna, ale dobrze, że konkurs już się skończył. 

 

Bawcie się dobrze, kicie, pozdrówcie ode mnie Ellen, Richiego, Plasticiana, Magdę, Kierana i Panów z Simian.

 

Dedykacja (bo Udachi na AR pojawić się prędzej czy później musi):

And get more spaced out than Neil Armstrong ever did!

 

<patos> Off i Audioriver odbywające się w ten sam weekend wbijają bolesny kolec w moje muzyczne gusta. </patos>

PS. Czy to nowa polityka firmy, że nie mogę wykasować - również nie przeze mnie dodanych - tagów: "kasabian" i "Polański"?

komiczne.


Selector Festival 2010...

2010-06-10 21:49:34


...czyli wszyscy wiemy, że AlterArt ssie, a i tak dajemy się w buca robić, bo jednak sprowadzają tych artystów, a my wszyscy kochamy festiwale.


DZIEŃ PIERWSZY

Na wstępie, przy wejściu na teren festiwalu spotkała nas niemiła niespodzianka - zwiększona ochrona (ach, uwielbiam niemiłe niespodzianki na wstępie, bo wtedy jest nadzieja, że później będzie już tylko lepiej). Wszyscy byli skrupulatnie przeszukiwani, torebki przeglądane, co było przykrą odmianą po cudownie beztroskiej ochronie na Primaverze.

Nieco zszokowana tym podejściem AlterArtu (w końcu w zeszłym roku było na Błoniach tyle samo osób, a jakoś nikt się tak nie strzępił) wybrałam się na dość dobrze zapowiadający się muzycznie koncert Hellow Dog do Magenta Stage. Wytrzymałam 3 kawałki - bez urazy, chłopcy, wasza wokalistka ma świetny głos (choć według mnie moglibyście się obyć bez wokalu), ale sposób, w który rusza się na scenie doprowadza mnie do szału. No po prostu, aż mi przykro jak to piszę, ale co zrobić.

Po krótkim chilloucie przyszedł czas na pierwszą zagraniczną gwiazdę - chłopców z Friendly Fires. Tym razem sytuacja była zgoła odwrotna - wokalista dawał popis swojego całkiem niezłego showmeństwa i ruszania tyłeczkiem (nawiasem mówiąc, nic dziwnego, że większą część publiczności stanowiła płeć piękna). Co drażniło, to zbudowanie utwórów na jedną modłę - w każdym jednym kawałku było kilkukrotne ściszenie instrumentów, w oczekiwaniu na reakcję publiczności. W każdym. Kilka razy. Ileż można?


Uffie

Już na Hellow Dog słychać było zdecydowanie gorsze nagłośnienie małej sceny (choć dźwiękowcy na dużej też powinni zostać zwolnieni), ale ten od dawna wyczekiwany przeze mnie koncert Uffie tym bardziej wzmógł absolutną beznadziejność technicznej obsługi Magenty. Zbyt podkręcony bas nie pozwalał jej zrozumieć pomiędzy piosenkami, nie wspominając o wokalu, dodatkowo zagłuszanym przez chórki jej bandu. Pod koniec było jakby lepiej - i z nagłośnieniem i muzycznie. Dużo wygrywała sama Uffie, urodzona do tego, żeby być diwą electro, ale najlepszy koncert festiwalu to nie był.

Na Thievery Corporation byłam niestety niezbyt długo. W gruncie rzeczy można by narzekać na to, że ci wszyscy artyści, którzy grają raczej muzykę bardziej chilloutową czy nie AŻ tak popowotaneczną - czyli Booka Shade (mnml przecież nie bije rekordów popularności) oraz Thievery Corporation właśnie - dostosowali się do klimatów panujących na feście i dołożyli do części utworów mocniejszy, żywszy, taneczny bit. Kwestia nastawienia i interpretacji. Moim zdaniem to nic zdrożnego, publika była tak entuzjastyczna na wszystkich koncertach, niezależnie od okoliczności (przez część czasu wręcz ZBYT entuzjastyczna). Podsumowując - TC było bardzo, ale to bardzo fajne, żałuję, że byłam tylko na kilku piosenkach.


Bloody Beetroots DC 77

20-minutowa obecność na ich gigu na Primaverze tylko zaostrzyła mi apetyt na koncert Włochów. Spodziewałam się rozkurwu i rozkurw był. Zmiażdżenie sufitów (namiotów), pierdolnięcie itd. Tylko kto, na wszystkich bogów, kto wstawił ich do małego namiotu? Abstrahując od tego, że duża scena im się po prostu należy, to względy logistyczne powinny jednak komuś świtać w głębiach korporacyjnego umysłu. Było gorąco, a po koncercie z wewnętrznej strony namiotu padał deszcz potu. W Cyan jest więcej miejsca, namiot jest wyższy i ponadto posiada dużo szersze wejście (a w konsekwencji większy nawiew powietrza). Gdyby nie to, że niektórzy nie mogli juz wytrzymać i wychodzili - pod koniec zrobiło się już całkiem pusto - byłyby masowe omdlenia i cholera wie co jeszcze. Krwawe Buraki zdecydowanie nadają się na jedną z neo-free-parties na modłę brytyjskich nielegalnych rave'ów na świeżym powietrzu z przełomu lat 80. i 90. Co dodatkowo odpowiadałoby też klimatem ich poglądom politycznym.


Na koncercie Calvina Harrisa znowu nie udało mi się być zbyt długo, ponieważ szukałam po miasteczku mojej małoletniej podopiecznej (później okazało się, że beztrosko bawiła się w namiocie, hehe). Zapodam więc kilka wypowiedzi znajomych lub zasłyszanych z tłumu, co jest o tyle ciekawe, że był to chyba najbardziej, oprócz Uffie, kontrowersyjny koncert. Część, zwłaszcza tych, którzy mają za sobą zeszłoroczny Orange Warsaw, była nastawiona, oględnie mówiąc, sceptycznie. Cytuję:

„ - Boże, było żałowo, zrobiło się Energy2000, brakowało tylko białych kozaczków"

„- no, a ta laska, co z nim śpiewała była taka BEZNADZIEJNA".

Za to z drugiej strony:

„ - Ale ta laska była niesamowicie seksowna i świetnie śpiewała"

„ - nie, no było po prostu E.P.I.C.K.O."

„ - Ale Calvin to mi się zajebiście podobał"


DZIEŃ DRUGI

Hype'owany od czasu sondażu BBC Delphic nigdy mnie nie porywał, wg mnie ich wszystkie kawałki są na jedno kopyto - i tak samo było też na koncercie. Ale się starali - rozbudowane wersje piosenek brzmiały zdecydowanie lepiej niż na LP, choć chwilami stawało się to nieco nużące. Za to wokalista ma świetny głos.


Metronomy lubię, ale fanboyem nie jestem, jednak koncert nie rozczarował mnie w żaden sposób. Było bardzo fajnie, myślę, że chłopcy nie spodziewali się aż takiego gorącego powitania. Do nich też należy według mnie najbardziej epicki moment festiwalu - gdy w połowie Thing For Me następuje zmiana rytmu, a wokalista skanduje - razem z całym tłumem: „For me! For me! For me!". Dla mnie to było najlepsze 40 sekund festiwalu.

(1:43 - 2:08)

Booka Shade

Zdecydowany highlight całego festiwalu. Spodziewałam sie leniwego mnmlu sączącego się z niemieckiego oprogramowania, a była niesamowita impreza. Bez żadnego takiego hardkoru jak na Burakach; zintensyfikowany rytm, świetne przejścia. Krótko mówiąc, godnie reprezentowali stolicę nowej muzyki elektronicznej.


Z powodu fanatstycznego występu Booka Shade, spóźniłam się nieco na Faithless. Nie wiem, czy to jedynie wrażenie mojego skrzywionego umysłu, ale muzyczne przejście między BS a F. było tak płynne, jakby wcześniejszy koncert został idealnie zaplanowany jako rozgrzewka przed Brytyjczykami. Samo Faithless... po prostu nie zawiodło pokładanych w nich wysokich nadziei. Pokazali, że w pełni zasługują na miano gwiazdy i headlinera tego festiwalu. Jedyne czego mogę się czepiać to nieco nużącego ostatniego bisu. Cieszy, że drugiego dnia było dużo więcej ludzi - ewidentnie część fanów Faithless miała bilety jednodniowe i festłum zrobił się dzięki temu nieco bardziej zróżnicowany.


Boys Noize

Ostatni koncert kolejnego reprezentanta elektronicznych tytanów zza naszej zachodniej granicy też wydawał się perfekcyjnie spasowany z lajnapem drugiego dnia. Alexander zagrał też dużo dłuższy niż godzinny set i wymęczył (lub jeszcze bardziej rozkręcił) roztańczony po poprzednich koncertach tłum porządną dawką prymitywnej muzyki.


Podsumowanie (zgoła nie muzyczne):

  1. AlterArt, ogarnij się. Może się Ziółkowskiemu wydawać, że robi festiwale na światowym poziomie, ale brakuje jeszcze cholernie dużo. Nagłośnienie, logistyka (wspomniana kwestia małego namiotu), koncerty trwające poniżej godziny (45 minut? Żartujecie sobie ze mnie?) - to wszystko świadczy o zadufaniu korporacyjnego monopolisty na polskim rynku festiwalowym i jego alienacji w stosunku do artystów i odbiorców.

  2. Dodając - ten festiwal nie byłby tak udany, gdyby nie fantastyczna, entuzjastyczna publiczność. Widać niesamowitą zmianę w stosunku do zeszłorocznego nastawienia publiczności. Jak mniemam wynika to z braku odbiorców pseudoindierocka (w tym roku też pojawił się zespół na FF. W przyszłym roku Frou Frou?), który udaje, że jest muzyką taneczną. W zamian - większa liczba elektronicznych diehardów, wierzących w boskość Boba Rifo i poszerzanie umysłu drogą chemii organicznej.

  3. Entuzjazm entuzjazmem, ale zbiorowe klaskanie, od czasu do czasu nie do rytmu, co 3 MINUTY na KAŻDYM koncercie, to jednak lekka przesada. 

  4. Entuzjazm entuzjazmem, ale surfowanie w tłumie też nie musi się odbywać co 2 sekundy (patrz: koncert Metronomy). Ja wiem, że to jest fajne, ale nie non stop. I nie gdy tłum nie jest wcale na tyle gęsty, żeby gwarantować ochronę przed betonowym podłożem.

  5. I po raz trzeci - entuzjazm entuzjazmem, ale czasami trochę to było przerażające, dobrze, że ambulansy były blisko, na wszelki wypadek.

  6. Ochrona była straszna z tym przeszukiwaniem (wiem, nie powinnam tyle narzekać).

 


Desperacka próba wygrania karnetu na Open'era...

2010-06-09 20:32:48

... i zobaczenia Pavement jeszcze raz - czyli całkiem autentyczna wishlist wysłana do redakcji Gazety.pl okraszona dyskretnym lizaniem tyłka.

Ograniczenie do 10 zespołów to limit, w którym ciężko się zmieścić, dlatego zmuszona byłam dokonać wnikliwej selekcji.
Ponieważ w tegorocznym line-upie widnieje buzzband 2008 roku, Empire of the Sun, myślę, że strzałem w dziesiątkę byłoby sprowadzenie na pierwszy polski koncert ich bratniego tanecznego projektu – Pnau. Muzycznie są według mnie dużo lepsi niż Empire – zwłaszcza na swojej ostatniej płycie – i idealnie nadają się na imprezową rozgrzewkę przed dużym elektronicznym koncertem (np. jakiejś big beatowej bądź drum&bassowej gwiazdy) na Scenie Głównej.
Po dwóch triphopowych gigantach grających w tym roku na Openerze (którzy, nawiasem mówiąc, przyjeżdżają do nas stosunkowo często) chciałoby się zobaczyć ostatni element świętej trójcy bristol sound, Portishead. Tym bardziej, że – jak wszyscy wiedzą – w 2008 roku nastąpił ich spektakularny powrót po 10 latach ciszy, ze świetną, niemal industrialną płytą Third. Wychowałam się na Portishead i na nową płytę warto było czekać, tak samo, jak warto byłoby zaczekać i w końcu zobaczyć ich na żywo.
Designer Drugs to dwaj chłopcy z Nowego Yorku (swoją drogą, znanego z rozległego półświatka muzycznego i wydawania na świat osiągających sukcesy artystów) produkujący twardą taneczną elektronikę inspirowana industrialem z dubstepowymi wobble'ami i chropowatymi, brudnymi syntezatorami zbliżającymi ich do new rave. Choć istnieją zaledwie od 2009 roku, już są rozpoznawalni wśród fanów tanecznych rytmów, a kto wie co zdarzy się do 2011!
We Are Scientists to jeden z pierwszych zespołów alternatywnych, który poznałam – mając 16 lat – i do tej pory jestem wierną wielbicielką. Mimo, że jestem jedną z wielu fanów, konsekwentnie omijają Polskę w swoich trasach koncertowych.
Eklektyczni dancepunkowcy z The Rapture (ponownie nowojorczycy) są autorami jednej z najlepszych płyt dekady 2000s, Echoes. Choć od 2006 nie słychać nic na temat nowego wydawnictwa, intensywnie koncertują – i ciągle nie udało im się zahaczyć o Polskę.
Ben Frost jest niepodważalnym bogiem eksperymentalnych drone'ów, a mnie ominęły aż dwie okazje, żeby zobaczyć go na żywo! Idealnie wpasowałby się np. w rozbudowaną i rozciągniętą na zagranicznych artystów AlterSpace lub chociażby na Scenę Namiotową.
Kolejny artysta wpisujący się w zakres eksperymentalnej elektroniki, tym razem bardziej tanecznej, z pogranicza glitchu, ambientu, downtempo i minimal techno, to Apparat. Najlepsza elektroniczna muzyka ze stolicy nowych brzmień, Berlina, na pewno dałaby Open'erowi jeszcze bardziej różnorodny smaczek.
Duet Xploding Plastix jest jednym z najbardziej oryginalnych współczesnych grup acid jazzowych, która łączący w swojej muzyce wiele wpływów: od rocka, poprzez drum&bass, i breakbeat, po hip-hop, tworząc iście psychodeliczną mieszankę. Wprawdzie od dawna nie koncertowali, ale jeżeli ktoś ich zaprosi, to mam nadzieję, że nie odmówią, zwłaszcza, iż polscy fani to liczna, skonsolidowana grupa...
Podobnie jak kilka poprzednich zespołów, baroquepopowa/folkowa grupa The Decemberists to zespół, którego słucham i uwielbiam od dobrych kilku lat i podobnie unikają dołączenie Polski do swoich tras koncertowych.
Noisepopowy Wavves znany jest przede wszytskim ze swojego głośnego zeszłorocznego występu na Primavera Sound Festival, kiedy na haju zwymyślał barcelońską publiczność, pokłócił się i omal nie pobił ze swoim perkusistą, by w końcu zostać odcięty od prądu przez ekipę techniczną. Na szczęście, mimo odwołania trasy koncertowej w 2009 roku, gra ponownie na żywo i bardzo chętnie zobaczyłabym go na Open'erze.
Tych dziesięciu artystów to w mojej muzycznej bibliotece w większości reprezentanci zespołów, których słucham od dość dawna (de facto za wyjątkiem Designer Drugs, Pnau i Bena Frosta – ich staż u mnie to niecały rok). Są to zespoły oryginalne stylistycznie, z wyrobioną solidną – mniejszą lub większą – opinią na rynku muzycznym oraz świetnym recenzjami. Ponadto nie da się ukryć, że większość z nich nigdy nie grało w Polsce, a posiadają wielu fanów, którzy dużo by dali za uczestniczenie w ich koncercie.


« wróć czytaj dalej »
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!