Nie jesteś zalogowany

 10 rzeczy, których nie należy robić didżejom

2010-06-21 15:38:14

Myślicie, że łatwo jest być didżejem? Wystarczy przynieść parę płytek – albo najlepiej laptopa – nauczyć w miarę dynamicznie wciskać przycisk PLAY, pościągać trochę najnowszych hitów i... spoko, gotowe, nie? W rzeczywistości nie jest to takie proste. Trzy lata dość regularnego grywania: kilka modnych warszawskich klubów i kilka niemodnych, granie dla pięciuset osób i granie dla pięciu osób, imprezy otwarte i imprezy zamknięte. Urodziny, imieniny i zaduszki. Chociaż niby co ja tam wiem – nigdy nie aspirowałem do roli profesjonalnego didżeja i rzecz traktuję czysto hobbistycznie. Czyli bardziej klimat niż technika (co nie znaczy, że nie jest fajnie umieć dobrze miksować, bo JEST – najfajniejsi muzycy ever to przecież zwykle punkowcy z dobrym warsztatem), spontaniczna selekcja niż „artystyczna” spinka i dobre kawałki niż genre of the week na Hype Machine.

Ale nie o tym miało być, tylko o ciężkim życiu didżeja. Didżejowi w wykonywaniu jego ciężkiej pracy przeszkadza zwykle praktycznie wszystko – płyty się zacinają, kabel od słuchawek nie kontaktuje, szwankuje nagłośnienie, na uczelniach trwa sesja, idą święta i tak dalej. Najgorsi są jednak LUDZIE, którzy przychodzą na jego imprezy, robiący dosłownie wszystko, żeby uprzykrzyć życie gościowi za deckami. Jeśli nie chcecie należeć do tego niechlubnego grona, czytajcie uważnie – oto 10 rzeczy, których w żadnym wypadku nie należy robić didżejom. 

1. Zawracanie dupy. Wiadomo, z boku wygląda to tak łatwo. Jedna płytka, druga płytka, słuchawki, parę suwaków – muzyka sama leci. Sęk w tym, że to wszystko tylko wydaje się proste, zwłaszcza kiedy patrzy się na ludzi, którzy ZJEDLI ZĘBY na miksowaniu muzyki. Więc dopóki nie macie dostatecznego powodu – w kiblu nie wybuchł pożar, wasza koleżanka nie zemdlała na środku parkietu i nie zaatakowali nas Niemcy – najlepiej w ogóle nie zawracajcie dupy didżejowi, a unikniecie większości z niżej wymienionych problemów.

2. Requesty. To, co kochamy. Na imprezie jest kilkaset osób i praktycznie każda wie najlepiej, co powinno teraz polecieć. Pół biedy, jeśli Stanley Menzo gra akurat set hip-hopowy i ktoś sugeruje, że fajnie byłoby usłyszeć Snoopa albo nawet M.I.A. Gorzej, jeśli didżej gra akurat set – hmmm, bo ja wiem... – disco-house’owy, a was naszła ochota na The Jackson 5. Niestety, większość ludzi proszących o coś tam zwyczajnie nie słucha tego, co grasz i nie ma zielonego pojęcia o muzyce. Requesty zazwyczaj dotyczą: a) „czegoś bardziej do tańca”, co zwykle oznacza Justice „We Are Your Friends”; b) Justice „We Are Your Friends” albo „D.A.N.C.E”; c) „czegoś elektro”. A na przykład? Nooo, wiesz, „Bonkers”. Albo Justice „We Are Your Friends”. Czy muszę to komentować?

3. „Electro” / „pierdolnięcie”. Muszę tu oczywiście zahaczyć o spustoszenie, jakie w umysłach młodych (przynajmniej) warszawskich bywalców klubów wywołały sławetne filmiki o Hitlerze i Jadłodajni. Mam tu na myśli zwłaszcza ludzi, którzy przed listopadem 2009 roku nie mieli pojęcia o tym, co to jest electro i co to jest klub Kamieniołomy. Byliśmy postronnymi obserwatorami fenomenu. Nagle do klubu zaczęły napływać setki kompletnie nowych twarzy, których mimika wskazywała na śladowe ilości wiedzy na temat muzyki i którzy okazywali się operować zestawem jedynie trzech terminów związanych z muzyką: „electro”, „pierdolnięcie” oraz „Bonkers”. Zacznijmy od tego, że „Bonkers” to NIE JEST żadne electro. Electro to NIE JEST „Bonkers”. Odgłosy maszynek do mięsa i odkurzaczy to NIE JEST electro. Posłuchajcie sobie Kraftwerk albo Grandmaster Flash i wróćcie za miesiąc. Co się zaś tyczy „pierdolnięcia” – wolimy „muzykę”.

4. Brak szacunku / obrażanie. Konsekwencja poprzedniego podpunktu. Hm, jeśli tak bardzo męczysz się przy moim secie, najbliższy klub jest dwadzieścia metrów dalej, droga wolna. Teksty takie jak „Dzisiaj cały wieczór będą takie smuty (w kontekście Prince’a – przyp. KA), czy będzie jakiś electro rozpierdol?” albo „Mógłbyś zagrać coś normalnego?” naprawdę nie sprawią, że zrobi mi się miło, zacznę cię lubić i spełnię twoje oczekiwania. Prędzej udam, że cię nie ma.

5. JA. Kategoria ludzi „BO JA”. BO JA tu jestem na imprezie i musisz zagrać wszystko, czego zażądam. Co z tego, że czterysta osób bounce’uje w najlepsze. Ludzie, którzy sądzą, że didżej to odpowiednik barmana z drugiej strony parkietu.

6. Sto lat. To naprawdę bardzo fajnie, że twoja przyjaciółka ma dziś urodziny. Nie, ale naprawdę życzymy jej wszystkiego najlepszego, przekaż proszę. Co? Czy możemy wyłączyć muzykę żebyście mogli zaśpiewać „Sto lat”? NIE, NIE MOŻEMY.

7. Grzebanie w płytach. Kontynuacja wątku requestowego. Ten odsetek uczestników imprezy, którzy nie zniechęcają się zwykłym „nie, niestety nie mam tego kawałka” i postanawiają na własną rękę odszukać w twoich płytach coś, co ich uszczęśliwi. Tymczasem moje płyty to nie jest coś, w czym chciałbym, żebyś grzebał. Czuję się wtedy, jakbyś mi grzebał w szufladzie z gaciami. Czy teraz masz już pomysł na lepsze miejsce, w którym możesz sobie pogrzebać?

8. Włażenie za didżejkę. Klub, w którym odbywa się impreza, zazwyczaj dzieli się na cztery strefy: parkiet, bar, kibel, didżejka. Nieprzypadkowo. Zastanów się, czy udałoby ci się zamówić drinka w kiblu. Zastanów się, czy sikałbyś na parkiecie. A teraz zastanów się, czy pakowanie się z grupą swoich pięciu znajomych za didżejkę żeby się polansować przed resztą imprezy to dobry pomysł i czy aby na pewno didżeje mają ochotę żebyś skakał po ich kablach, torbach i innych rzeczach osobistych oraz co chwilę ich potrącał.

9. Stolik na drinki. Skoro już jesteśmy przy tym, co zwykle posiadają kluby: są to bary oraz stoliki. Odkąd je wynaleziono, uważa się, że to świetne miejsca do stawiania na nich szklanek z napojami. W przeciwieństwie do didżejki – stołu, na którym zwykle stoi sprzęt warty jakieś dziesięć tysięcy złotych lub więcej. Żadnego „tylko na chwilę”, „oj przecież nic się nie stanie” i „wyluzuj”. Nie rób tego.

10. „Bonkers”. Błagam, nie proś o „Bonkers”. Nie mam, nie znam, a nawet nie lubię tego kawałka.

Dzięki z góry, pozdrawiam!

Nie dodano tagów



Skomentuj

Komentarze: 20

iammacio 76 381   21/06/10, 15:47  
powiało chłodem... a 'bonkers' - szczególnie w tej wersji http://www.youtube.com/watch?v=PE0T_mI4f0Q - świetny;>

jaceksobczynski 0 113   21/06/10, 15:52  
"Hm, jeśli tak bardzo męczysz się przy moim secie, najbliższy klub jest dwadzieścia metrów dalej, droga wolna." - tak Kuba, zwłaszcza w Poznaniu:)

punkty 6 i 8 - obiema ręcoma podpisuje się człowiek, który didżejował dwa razy w życiu

punkt 10 - e, fajny numer. u nas młodzi proszą często o caspa/rusko
kubaambrozewski 12 98   21/06/10, 15:53  
Post oczywiście pół żartem pół serio, żeby nie było wątpliwości :)

Wersja - LOL.
iammacio 76 381   21/06/10, 17:05  
jeszcze ad. 2. zastanwiająca popularność 'we are your friends' mimo upływu czasu. myslalem ze ludziom juz 'jakby' przeszlo.
youthless 24 123   21/06/10, 17:12  
To naprawdę jest dobry kawałek. Świetny na singiel, chwytliwy, wideo też ma niezłe, chociaż to pewnie mniej ważne w omawianym kontekście. I to nie jest Justice. To Justice vs. Simian ;d
kubaambrozewski 12 98   21/06/10, 17:21  
To trochę nie jest kwestia dobry/zły kawałek. "We Are Your Friends" kojarzy mi się z imprezami w 2006 roku. Jeśli ktoś w 2010 nadal nie ma lepszego pomysłu na to, o co można poprosić na imprezie, to jest mi smutno.
iammacio 76 381   21/06/10, 17:25  
podzielam Twój smutek Kubo.
youthless 24 123   21/06/10, 17:27  
Ja też podzielam Wasz smutek, chociaż zastanawiam się, czy to raczej twórcom muzyki nie powinno być smutno, skoro w cztery lata byli w stanie naprawdę mocno wypromować tylko "We Are..." i nieszczęsne "Bonkers".
proserek 27 107   22/06/10, 02:33  
zabawny tekst. Przyznam, że w Krk z 6, 5, 2 czy 7 się nie spotkałam. nie sądziłam też, iż w Warszawie naprawdę zaczęło się dziać po Upadku to, co opisane pod nr 3. Trochę przerażające.
iammacio 76 381   22/06/10, 12:05  
dopiski Borysa z microbloga (http://www.substanceonly.net/microblog.html) pieprzne!
kubaambrozewski 12 98   22/06/10, 12:09  
Tu jeszcze kolega Karol mi podesłał posta w podobnym tonie:

http://cietydzwiek.blogspot.com/2010/06/na-trzezwo.html
iammacio 76 381   22/06/10, 12:26  
"w podobnym tonie"? hehehe
pszemcio 0 33   22/06/10, 14:21  
nie boisz się że didżejowanie zmasakruje ci słuch? serio pytam
acidhouses 0 14   22/06/10, 15:33  
Mocne.
kubaambrozewski 12 98   22/06/10, 15:57  
Pszemcio - nie wiem. Pewnie po iluś tam imprezach jest jakaś utrata, ale nie robię tego codziennie, raczej dwa razy w miesiącu, więc chyba nie ma problemu. Zresztą, gdybym zastanawiał się, czy wszystko co robię może mi zaszkodzić... :)
held_ 0 20   23/06/10, 07:51  
nie no bez jaj - jakaś tam interakcja z publiką musi być, inaczej byłoby nudno :)

dla równowagi sytacja "w drugą stronę" - podchodzę do dj gdzieś w Głogowie:

- siema, możesz włączyć "to i to"
- 10 zł

:)
kubaambrozewski 12 98   23/06/10, 10:18  
Taaa, szczyt bezczelności kolesia na jednej z moich pierwszych imprez w życiu. Podchodzi z laską, wyjmuje pięć dych i mówi: ONA WYBIERA, JA PŁACĘ.
iammacio 76 381   23/06/10, 13:27  
szafa grająca miałaby w Polsce wzięcie;]
Autotransformator 0 1   28/06/10, 18:44  
Cóż, taki los didżeja. Kluby w weekend płacą im za to by publika bawiła się a nie edukowała. Z tym po prostu trzeba się pogodzić, tak jak kierowca autobusu musi się nasłuchać od pasażerów kiedy utknie w korku. Wiadomo, nie jego wina. Dla mnie to po prostu problem z muzyką jako taką. O ile ludzie zajmujący się malarstwem, rzeźbą mają względny spokój, o tyle muzyka stwarza pewne zagrożenia. Muzyki słucha każdy, z telewizora, radia, komórki, grzebiąc na youtube dostajemy do uszu masę dźwięków. Skoro słucham to automatycznie się znam, wiem co mi się podoba a co nie. Mechanizmy poznawcze są mniej więcej takie same, niektórzy wchodzą głębiej, inni doskonale odnajdują się na powierzchni znajdując tam coś dla siebie. Nie zrozum mnie źle, sam gram imprezy i już przywykłem że ludzie proszący o Jacksona nie chcą "Don't stop 'Till You Get Enough" a prosząc o Prince'a mają w głowie tylko "Kiss" względnie "Musicology". Irytuję mnie kiedy wypalam kolejną składankę, mając w głowie zabawę którą wywołają nowe kawałki, a tu nic. Najlepiej przynosić pięć płyt, w sam raz na całą imprezę. Kiedyś dowiedziałem się żebym nie miksował bo to ich rozprasza. Ile razy proszono mnie bym puścił Dżem i czemu nie mam mikrofonu do pozdrawiania i składania życzeń. Chyba najbardziej lubię przychodzić wcześniej, z godzinę pograć dla siebie, popuszczać nowe rzeczy nim impreza się zacznie, może się osłuchają, może za tydzień będzie lepiej. Ale też trzeba być elastycznym, nigdy nie rozumiałem didżei którzy, w poniedziałki, niedziele w Jadłodajni grali regularne imprezy dla trzech znudzonych studentów pod ścianą. Czasem myślę że jako didżej powinienem być trochę dziwką, przecież w tym wszystkim chodzi o to żeby ludzie dobrze się bawili. W swoich płytach mam trochę syfu ale to syf który lubię, zawsze powtarzam że każdy kawałek jaki gram jest mi w jakiś sposób bliski. Nie, nie mam Dżemu, Pidżamy, ale jeśli dziewczyna prosi o "We are your friends" to wygrzebię to dla niej, jeśli sprawi jej to radość, po to przecież tu jestem. Miłe chwile też się zdarzają, pod koniec imprezy puszczałem "Lean on me" Withersa i podszedł do mnie wzruszony Pan, przyjechał po córkę i powiedział że zawsze chciał wiedzieć co to jest, że słyszał to trzydzieści lat temu w Singapurze do którego dotarł będąc marynarzem. Ale tak, najczęściej wychodzę z klubu wkurwiony, załamany, zgwałcony prośbami i tym że każdy chce trochę posratchować. Trochę smutny że koledze którzy postanowili grać przeboje, zaopatrując się w składanki w Empikach. I na nic te wszystkie płyty, przeczytana literatura, przegrzebywanie sieci skoro zawsze wygra "Małgośka". Godzę się z tym, robię swoje, bo kilkanaście osób tydzień w tydzień lubi to co robię. I ja też.
kubaambrozewski 12 98   28/06/10, 20:25  
Hej! Mądry post, oczywiście z wieloma punktami się zgadzam. Jak wspomniałem, moja wypowiedź była pół żartem, pół serio. Zdecydowanie z didżejowania czerpię dużo więcej zabawy, radości i pozytywnej energii niż frustracji - żeby nie było. I tak, też wyznaję zasadę, że didżej jest dla ludzi, a nie na odwrót. Te wszystkie smutne poniedziałki i czwartki w Jadłodajni - doświadczyłem ich i nie ma lepszej szkoły pokory dla początkującego PUSZCZACZA muzyki z jakimiś tam ambicjami. Ale są pewne granice, po których przekroczeniu wymiękam i tracę dobre serce. Oczywiście wymieniłem przypadki skrajnie złe, nagminnie mnie irytujące - było mnóstwo gości na imprezach, którzy prosili o rzeczy fajne, zachowywali się właściwie, dawali mi dużo frajdy. Nie ma reguły. No, pozdrawiam!