Nie jesteś zalogowany

(prze)Rywnik - The Rescues "Teenage Dream"

2010-10-24 18:45:53

Katy Perry atakuje ostatnio na całej linii. Jadę samochodem - słyszę "Teenage Dream". Wchodzę do sklepu -  słyszę "Teenage Dream". Otwieram lodówkę - słyszę "Teenage Dream". Już się boję myśleć co będzie, gdy w Wigilię mój pies przemówi ludzkim głosem.

Stąd więc, w ramach odtrutki, ale nadal pozostając w silnych objęciach Katy proponuję przyjrzeć się całkiem sympatycznej  i nieco innej wersji   w wykonaniu The Rescues. Miłego odsłuchu.

Komentarzy: 6 Nie dodano tagów

Przerywnik - the National -Terrible Love

2010-10-20 23:04:59

Ze wszystkich koncertów na OFF Festivalu 2009 najbardziej czekałem na The National. Doczekałem się i nawet zagrali mój ulubiony kawałek. Nie mam okularów na nosie, więc z całą pewnością tego nie stwierdzę, ale klip do nowej wersji "Terrible Love" wykorzystuje fragmenty tamtego koncertu. Oprócz tego widzimy także Matta Berningera perwersyjnego - początek klipu,  a dalej - miotającego się na scenie, plujacego wodą i stawiającego odwieczne pytanie o sens bytu za pomocą banana. W listopadzie grają w Chorzowie. Kupujcie bilety.

Komentarzy: 3 Nie dodano tagów

Wypuść Krakena! (The Daysleepers - "Release The Kraken" Numer 82)

2010-10-14 21:49:33

Jak przygotowujecie się do snu? Szykujecie sobie szklankę gorącego mleka? Puszczacie ulubiony serial? A może obok łóżka stawiacie butelkę wody na kaca? Mnie do snu z reguły - i wyjątkiem tu zapewne nie jestem - kołysze muzyka. Różnego sortu, ale z zasady omijam metal, hardcore, punk i niemieckie przeboje biesiadne, żeby potem nie mieć koszmarów. W tytule piosenki The Daysleepers jest potwór Kraken, ale nie ma strachu - naszych uszu nie zaatakują siekające gdzie popadnie blasty, czy fuzzy z piekła rodem. W zamian utuli nas shoegazeowa kołysanka łącząca progresję akordów z Don't Fear The Reaper (jak już słusznie zauważono na youtube), oniryczność Slowdive i uroczo rozmarzony męsko-damski wokalny duet. A więc, dobrej nocy i miłych snów! Bez Krakena.

 


Obudź mnie, gdy skończy się październik - (Numer 83 Type O Negative "Green Man")

2010-10-06 13:40:10

I oto nadszedł październik. Liście z drzew opadają jeszcze szybciej, zapowiadana od kilkunastu dni mroźna i zła zima zmierza w naszym kierunku i cały balearic i chillwave tego świata nie zatrzyma nieuniknionego. Musimy zacząć szykować późnojesienno-wczesnozimowe playlisty.

Spora reprezentacja utworów z "October Rust" kapeli zmarłego nie tak dawno Petera Steela mogłaby spokojnie stanowić większość takiego zestawienia, nie tylko dzięki jakże adekwatnemu tytułowi albumu, ale także poprzez ponurą, namacalnie mroźną atmosferę, którą wprowadza. "Green Man" odkrywający bardziej balladową stronę Type O Negative łączy w sobie wszystkie elementy, które sprawiają, że nie sposób przejść obok tego zespołu obojętnie: beatlesowską melodykę, sabbathowskie riffy, wreszcie - shoegazową ścianę dźwięku połączoną z dream popowymi ciągotami w kierunku Cocteau Twins.

Może moja sympatia do "October Rust" wynika z sentymentu. W 1996 rozpoczynałem nowy, licealny etap życia (i nie, nie czuję się stary:P), a do tego albumu mam więcej niż tylko stricte muzyczne uznanie. Ale może się mylę i w dzisiejszym świecie Ariela Pinka taka muzyka to jedynie znak obciachowego czasu. Obym się jednak nie mylił.

Ciekawią mnie dwie rzeczy. Jaka jest dzisiejsza percepcja "October Rust" (jeśli jakaś jest;) i nie mówię tu o die-hardach TON, a (nie)przeciętnym zjadaczu muzyki, który na nich sie natknął.

Druga sprawa. Jesienne playlisty. Zgapiam pomysł od Kuby, ale jakie 3 utwory na Waszej liście by się znalazły?



Numer 84 - Colorfinger "Separation"

2010-10-04 20:40:19

Cowpunk. Chyba jedno z najbardziej bezpretensjonalnych określeń stylu muzycznego we wszechświecie. Punk śmierdzący gnojówką, krowami i sianem. Czemu nie?

Colorfinger. Ktoś, kto zna Everclear lepiej niż z singla "Santa Monica"... Wróć. Ktoś, kto w ogóle zna zespół o nazwie Everclear i kojarzy nazwisko Alexakis, przy odrobinie cierpliwości powiąże oba te zespoły i co za tym idzie, odkryje parę Everclearowych inspiracji i przekona się, że jak bardzo z dupy wyjęte jest zaszufladkowanie ich do "drugiej fali grandżu", określenie, na które kiedyś się natknąłem w prasie muzycznej.

Co do tych cowpunkowych powiązań. Obowiązkowy namechecking musi bez wątpienia objąć The Gun Club - nie wiem czy ikonę stylu, ale bez wątpienia grupę, której wpływ słychać tak w Colorfinger jak i wczesnym Everclear. Z poza cowpunkowej materii Alexakis przyznaje się także do fasynacji Pixies, ale by uzyskać pełny obraz nie należy zapominać także o Husker Du, Cheap Trick i wreszcie Tomie Petty, wszystkich silnie obecnych w muzyce Alexakisa, zwłaszcza od momentu, gdy rozpoczął działalność pod szyldem Everclear. Ani Colorfinger ani Everclear nie stworzyłi bomby i nie rozpieprzyli świata muzyki (nie doczekali się też chłopaki recenzji na Porcys czy Screenagers i nie doczekają zapewne), ale nawet mimo braku wielkiego pieprznięcia zapewnili sobie skromne miejsce w historii. Cowpunkowej przynajmniej.

"Separation" to jeden z moich highlightów skromnego dorobku Colorfinger. Surowy, garażowy numer, prezentujący inną stronę ówczesnej amerykańskiej sceny muzycznej, leżący sobie gdzieś na uboczu i mający gdzieś nadejście boomu na grunge, czy z drugiej strony, działające poza mainstreamem grupy z okolic Pavement.

Więc jak jest? Masz po dziurki w nosie chillwaveu i freakfolku? Spróbuj cowpunku. Bądź przed hipsterami.


Nice Day for A Big Fat Polish Wedding

2010-10-04 11:57:53

Słowem wstępu: zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią poniżej przedstawiam swoją, nie do końca serio, wersję wesela, jak będzie w rzeczywistości przekonam się za mniej niż rok.

Godzina 16:05 Sala już pełna. Kelnerki rozdały szampana. Goście śpiewają sto lat, a my lekko stremowani trzymamy się ze ręce i chcielibyśmy, żeby śpiewać już przestali. Ok. Skończyli. Zaczyna się wręczanie prezentów i gratulacji (niekoniecznie w tej kolejności). W tle cichutko leci...


Godzina 16:45, wszyscy jedzą obiad, a do obiadu przygrywa im James. Jakiś gość skarży się na przepieprzoną zupę, ktoś inny na brak schabowych, które wyeliminowaliśmy z menu.

Godzina 17:00 Stoimy na środku sali, ja patrzę na nią, ona na mnie. Pod schludnie ułożoną fryzurą (asymetrycznie, grzywka na jeden bok, lekko dłuższe, od pół roku zapuszczałem) przemyka myśl, że walec czy tango byłoby może prostsze. Ale cóż, nie można się skompromitować przed rodziną. Jej rodziną. Moja stoi nieco z tyłu, dzięki Bogu, i nie wszystko widzą. Zaczynamy. Na pochybel Sinatrze i Elvisowi, a zwłaszcza "Unchained Melody".

Tańczymy już na całego, rzucamy się na boki, robimy podwójnego ritbergera, piruety, jakieś salto nawet się przyplątało, rodzina lekko zszokowana, ale oto już piosenka dobiega końca, a wodzirejka krzyczy na cały głos "zapraszamy do wspólnego tańca, ale, dzięki Bogu, zamiast  Let's Get Loud czy Livin La Vida Loca rozbrzmiewa:

18:30 Impreza trwa w najlepsze, przy "I Want Candy" jakiś gość wpada na właśnie wnoszony na salę tort.

19:05 Panowie proszą panie. Mój tata prosi mamę do piosenki, która była kiedyś ich pierwszą wspólną piosenką.

19:10 Panie proszą panów. A z sufitu lecą płatki róż. To uschnięte róże z poprzedniego wesela się sypią.

20:05 Koniec kolejnego ciepłego posiłku. Rozdzielono już ostatnie kawałki kurczaka z kaparami, ktoś lekko zadławił się małą kluseczką, opróżniono  kolejne butelki wina. Zabawa zaczyna się na nowo. DJ próbuje krzyknąć "Cała sala za...", upomina go jednak moja babcia.

 


21:05 DJ wyszedł do łazienki, a mój brat dorwał się do konsolety. Konsternacja na sali. W rogu buja się jakiś koleś. Jakaś dziewczyna pyta - o czym ten gościu śpiewa?.

 

23:30 Patrzę i ku mojemu zdziwieniu Junior Boys zagnali na parkiet wszystkie ciocie i wujków.

24:00 Oczepiny, podziękowanie dla rodziny i zamiast tradycyjnego "wspaniałych rodziców mam" leci:

2:30 I panowie proszą panów, panie proszą panie. Koleżanka ze Szwecji uśmiecha się - znam ich, myślałam, że poza moim krajem nikt ich nie kojarzy.

4:00 Może sen przyjdzie? Nie może przyjść, bo goście nadal bawią się w najlepsze, mnie oczy się kleją, moja już żona usypia na moim ramieniu, a ja zastanawiam się czy noc poślubna to pierwsza noc po weselu, czy noc weselna, bo jeśli weselna, to chyba zostało nam mało czasu.

6:42. Padam na łózko. W tle ciuchutko sączą się dźwięki mojej ulubionej płyty AD 2010.



Komentarzy: 2 Nie dodano tagów

Numer 85 - Penguin Prison "A Funny Thing"

2010-09-17 20:47:00

Zabawna sprawa, od paru dni głowiłem się nad tematem na musicspota, pragnąc wybić się poza moją mikrolistę b-side'ów i napisać coś mądrzejszego i pełniejszego niż skróty myślowe na temat piosenek, które jakoś tak się dziwnym trafem utrwaliły na kliszy mojego życia. Włączyłem Audiosurf, by mózg pobudzony połączeniem muzyki, obrazu i czynności manualnych, podsunął mi jakiś temat. Jako ścieżkę dźwiękową dobrałem sobie Penguin Prison, jakby nie dość mi było lat '80, no, ale cóż. Skończyło się właśnie tak, jak widzicie. Piszę o Penguin Prison i zaraz dodam, że kojarzy mi się z "Entropy Reigns" Kelley Polara wymieszanego z Patrickiem Wolfem i że lubię ten wokalny dialog w refrenie i prosto nabijany rytm, przy którym dość łatwo się w audiosurf zbija kolejne klocki. Z ambitniejszego tekstu nie wyszło tym razem nic.

I chwili, gdy kończę pisać te słowa, przez myśl przechodzi mi, że stoi przede mną niebanalne zadanie znalezienia kapeli/dj'a na wesele i zaczynam się zastanawiać, co na to wesele wybrać na otwarcie (a musi to być coś, co będzie symbiozą gustów mojego i mojej wybranki), czym uraczyć się w trakcie wesela, a czym wolałbym siebie i  gości nie katować. Przegląd piosenki weselnej? Może już wkrótce.


Numer 86 - Team Perfect "The Grouch"

2010-09-05 11:31:50

Mogło być jak u Hitchcocka, ale skończyło na lekkim tąpnięciu przy "Dogs Days Are Over". Potem napięcie zamiast rosnąć, spadło na pysk i zostało rozczarowanie. Florence and The Machine cholernie mnie zawiodła.

Co innego Team Perfect i skowerowany przez nich w 40% album "Nimrod" kapeli, która ostatnio zaczęła się ocierać o granice autoplagiatu. To kowerowanie, zaaranżowane i nagrane przy użyciu najprostszych środków, pokazuje Florence Welch z innej strony: jako wyluzowaną dziewczynę, z dystansem do siebie. Przy okazji, uwielbiam jak akcentuje to "fuck you" w prawie każdym wersie. Miłego odsłuchu.


Numer 87 - Play Radio Play! "Compliment Each Other Like Colors"

2010-09-02 18:41:07

Kto w wakacje odważył się włączyć radio, padł pewnie nie raz, nie dwa, ofiarą sonicznego ataku z rąk Owl City. Singel "Fireflies" słyszałem nawet w toalecie w jednej z galerii handlowych i nadal się boję, gdzie jeszcze mogę go usłyszeć. Na punkcie Owl City oszalała spora część kuli ziemskiej, a nastoletnie fanki dostają spazmów już na samo brzmienie imienia wokalisty projektu. Z drugiej strony zmobilizowali się antyfani, fundując nam na YouTube parodie "Fireflies". Owl City podzieliło także krytyków. Niektórzy wpadli w zachwyt, część wytykała zapożyczenia z Postal Service.

Parę lat wcześniej w piwnicy swojego teksańskiego domu zaczął działać niejaki Daniel Hunter, multiinstrumentalista o fizjonomii ucznia klasy o profilu mat-fiz. Podobnie jak Owl City wypromował się dzięki myspace i podpisał kontrakt z Island Records, wydając w 2007 The Frequency EP. Reszta to już historia. Sukcesu jak Owl City nie odniósł i może dobrze, bo mimo podobieństw, a nawet większej może błyskotliwości w łączeniu elektroniki z jakimiś tam postpixiesowymi gitarami i lekkim punkowym brudem (LOL), jego kompozycje, a zwłaszcza teksty pokrywa tak ogromna warstwa lukru przekładanego melancholią, że po paru minutach słuchania może zemdlić. Tytuły "Madi Don't Leave" czy "I'm A Pirate, You're A Princess" mówią same za siebie. Jeśli istniałaby szufladka indietronicsentimentalhardcore, to PlayRadioPlay zająłbym tam zaszczytne miejsce. Czemu więc o nim piszę? Powód nie jest do końca oczywisty, wymieniony w tytule posta kawałek "Compliment Each Other Like Colors" podsumował sylwestrową imprezę trzy lata temu, gdy o 4:00 rano jeden z gości nie wytrzymał i się przy nim dosłownie zrzygał. Choć może to była wina szampana.

Na pocieszenie, teledysk do piosenki ogląda się z niekłamaną przyjemnością, Zwłaszcza w taki pochurny dzień jak dziś, gdy szaro i buro i pada, a nowy sezon "How I Met Your Mother" jeszcze się nie zaczyna, a stary dawno się skończył.


Numer 88 - Run Kid Run "Captives Come Home"

2010-08-11 19:59:48

Chyba dodanie absolutepunk do zakładki Ulubione teraz się na mnie mści, bo zamiast pisać o Off Festiwalu 2010, jarać się Toro Y Moi czy Arielem Pinkiem, znowu zapuszczam się w pop punkowe rejony.

Zadam pytanie. Z czym kojarzy Ci się współczesna muzyka chrześcijańska? Z członkami wszelkiej maści oaz, wspólnot neokatechumenalnych? Z śpiewaniem bez opamiętania "Abba Ojcze" i napieprzaniem w G-dury, C-dury i e-molle? A może z czymś mocniejszym? Armia? 2TM23? Może jakieś POD się tam zaplątało, po tym jak usłyszałe(a)ś "Youth of The Nation w radio? A może nie trawisz i wolisz szatańskie wyziewy Behemotha, nie zaprzątając sobie głowy tym, co kto ma do wyśpiewania o jego relacji z Bogiem.

Pytanie drugie. Przyznaj się, spodobał Ci się kiedyś jakiś singel Fall Out Boy, prawda? Nachodziła Cię chętka, żeby wrzucić go na Ipoda, ale coż ludzie powiedzą. Komercha i syf. A że Patrick Stump fajnie śpiewa i ma konszachty z Elvisem Costello? Eee, przekupili gościa, próbujesz się przekonać w duchu. Wchodzisz do Empika, zerkasz na okładkę "Infinity on High", ale w końcu sięgasz po "Remain In Light". Nie znasz, a w necie pisało, że znać wypada.

Wracasz do domu, puszczasz, "Once in A Lifetime" nawet fajne. Ale myślisz, kurcze, ten Fall Out Boy. Włączasz youtube, wpisujesz run run, zapominasz o baby, a tak bardzo chciałe(a)ś posłuchać Garbage, żeby odgonić myśli od Stumpa i jego ferajny. Włącza Ci się Run Kid Run. Patrzysz, 23 k wejść, włączasz... Że co? Że niby o Jezusie??

 

 

 


« wróć 1 2 3 4 czytaj dalej »