Nie jesteś zalogowany

Numer 89 - Tijuana No! "Spanish Bombs"

2010-07-19 21:33:52

09af1.jpg

"Spanish Bombs" w oryginale wykonywali rzecz jasna The Clash, ale że robili to dość topornie, Meksykanie z Tijuana No! zdecydowali się przywrócić właściwe miejsce tej jakże zacnej kompozycji. Strummer pisząc ten kawałek ponoć ledwo co tam znał hiszpański (thank you, songfacts!) i to słychać.  Tych lingwistycznych braków nie uświadczycie u Cecilli Bastidy, wokalistki grupy, a to już z wiadomych wzgledów. W ogóle Tijuano-no!-wska ska-punkowo podrasowana wersja może się podobać, choć niektórym może się gryźć z jednak nieco mroczniejszym wydźwiękiem oryginalnej wersji.

 

Zanim jednak zostanę zagryziony przez fanów The Clash pragnę nadmienić, że cenię i lubię tę grupę, wprawdzie silnie inspirowaną dokonaniami Green Day, ale jakże ważną w historii muzyki. A Tijuana No! pomnika nie wybuduję, ale z Ipoda kasować nie będę.

 

Tych fanów The Clash, których przed sekundką wkurzyła wzmianka o inspiracji Green Day chcę przeprosić i zapewnić, że się mylę, chodziło mi o the Offspring.

 

Przepraszam również fanów Green Day.

 

P.S. Czy ktoś zna jakąś clashowską wersję tego kawałka, w której Strummer poprawną hiszpańszczyzną śpiewa refren?

 


Numer 90 - Theatre Of Tragedy "On Whom The Moon Doth Shine"

2010-07-18 09:06:49

theatre_of_tragedy_-_velvet_darkness_the

Jest rok 1996. Polska parę miesięcy wcześniej w rytm piosenki Top One wybrała przyszłość oraz styl, a zimna Norwegia wybiera metal i funduje nam małą, acz ważną rewolucję w obrębie gatunku. O ile debiut Theatre of Tragedy pozostawiał jeszcze nieco do życzenia, to  albumem "Velvet Darkness They Fear" grupa na trwałe wpisała się do annałów tej muzyki łącząc dwa, dotychczas nieprzystające do siebie elementy - kobiecy sopran i męski growl i pozwalając instrumentom klawiszowym stanowić o rdzeniu kompozycji, odbierając gitarowym riffom tą zaszczytną rolę. Nie byli pierwsi, już Paradise Lost na wysokości płyty "Gothic" coś tam kombinował w tym kierunku, ale na dobre i z powodzeniem dopiero Theatre Of Tragedy rozwinęli wspomniane wyżej patenty. No, może gdzieś tam w piwnicy ktoś jako pierwszy kładł podwaliny pod true gothic metal, ale aż takim true fanem nie jestem, by być tego pewnym.

"On Whom The Moon Doth Shine" to prawdopodobnie mój ulubiony fragment "Velvet Darkness They Fear" i przypomina mi o czasach liceum, czarnych skórach, czarnych koszulach i ślineniu się na widok oryginalnych Martensów.


Numer 91 - Fastball "Fire Escape"

2010-07-15 07:47:24

Fastball jaki jest, każdy widzi. Do powszechnej świadomości przebili się piosenką "The Way", która od tamtej pory gości na składankach The Best of The 90' (a jak mawiał Roman R., najlepsze płyty to właśnie składanki). Świata jednak nie zdobyli, a i w rodzimych Stanach mało kto już o nich pamięta. Pozostało im miejsce w powerpopowej szóstej lidze. Jednak przy całej sympatii do "The Way", to "Fire Escape" pozostaje moim ulubionym ich utworem. Prosta, acz zgrabna melodia, melancholijny śpiew Milesa Zunigi i historia o kolesiu, który chce po prostu być sobą. I właśnie ta szczerość i zwyczajność przesłania "Fire Escape" podoba mi się najbardziej i jawi się dziś jako oaza pełna wody na pustyni lansu i hipsterstwa.

Całość dopełnia jeden z najbardziej udanych klipów dla fanów i o fanach (a właściwie maniakalnej fance) jaki znam. To się nazywa miłość do zespołu.





Numer 92 - Team Sleep "Appollonia"

2010-07-07 20:20:09

Nie ma co się pastwić nad new metalem, który obecnie jest gatunkiem prawdopodobnie najbardziej passe we wszechświecie i już eurodance nie przynosi tyle obciachu, co zainteresowanie nową płytą Korn chociażby. Nie mówiąc już o rozpaczliwych próbach powrótu na scenę w wykonaniu Marylin Mansona, z którego tekstów na koncertach sprzed lat ("and all the children say, we hate love, we love hate") śmieje się dziś każdy, a  cd "Mechanical Animals" leży schowane głęboko w szufladzie z bielizną. Ogólny wniosek jest taki, że niewielu ówczesnym bohaterom alternatywnych list przebojów udaje się dziś zachować twarz.

Z dużą dozą pewności można by stwierdzić, że ciała nie dali Deftones, którzy od "Adrenaline" z 1995, aż po dzień dzisiejszy nie splamili honoru słabą płytą. Może i dlatego, że przepis na granie mieli nieco inny niż koledzy z branży: ciężkie (ale nie za ciężkie, to nadal mainstream) postgrunge'owe brzmienie połączyli z kawałkami cure'owskiej melancholii i wymieszali w nowofalowym sosie, rozgotowując nieco całość przeciągłymi wokalami Chino Moreno, ale nie odbierając jednocześnie smaku muzyce. Potrafili znaleźć swoją niszę i konsekwentnie, acz bez rewolucji kontynuować swoją muzyczną przygodę. Za to im chwała.

Team Sleep łączy z Deftones osoba Chino i choć to niby nieco inna bajka,  od macierzystego zespołu wokalisty różni ich zasadniczo tylko brak tych postgrungeowych gitar, bo minorowe brzmienie, choć wyrażone w elektronice, pozostało. A "Appollonia" to dla mnie taka ścieżka dźwiękowa Twin Peaks dwudziestegoktóregośtam wieku osadzona w świecie Blade Runnera. Zresztą, sami posłuchajcie.

Komentarzy: 6 Nie dodano tagów

Numer 93 - VAST "Free"

2010-06-22 14:35:04

Słyszę "Dominos" The Big Pink, myślę "Free" VAST. Następnie odpalam Mozillę, weryfikuję podejrzenie na YouTube, przesłuchuję obie piosenki z kilkadziesiąt razy i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że "Dominos" to taka rozmiękczona wersja przeboju Visual Audio Sensory Theater.

No, dobra, VAST mają kilka dodatkowych atutów: perkusistę przypominającego Glacę ze Sweet Noise, wodo- i ognioodporne gitary, wreszcie siateczkowe koszulki a'la Rambo, za których założenie groziłoby mi prawdopodobnie wykasowanie  z facebooka statusu "in a relationship" przez moją dziewczynę.

 



Komentarzy: 2 Nie dodano tagów

Numer 94 - Santa Sabina "Sueno Con Serpientes"

2010-06-16 21:24:08

portada.jpg


Dziś króciutko, bo dzień w pracy był za długi, a noc przede mną zdecydowanie za krótka, by porządnie się wyspać.

Santa Sabina to taka muzyczna pocztówka i wspomnienie z samodzielnej wyprawy do środkowej części Meksyku, morze wypitej tequilli, mnóstwo zjedzonych tamales, spacery nocą po Mexico City (niekoniecznie najmądrzejszy pomysł świata), apartament wynajęty za 50 zł od osoby, cena za kurs obniżona o 50% po tym, jak taksówkarz dowiedział się, że jesteśmy Polakami i wiele innych utrwalonych po wsze czasy momentów.

"Sueno Con Serpientes" to także jedna z ładniejszych ballad, jakie w moim krótkim życiu miałem przyjemność słyszeć, z lekko orientalizującą linią wokalną i delikatnie jazzującą końcówką. I w jakiś szczególny sposób kojarzy mi się z drugą połową lat 80' w ulubionej przeze mnie wytwórni 4AD.


Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Numer 95 - Talk Talk "Such A Shame"

2010-06-10 19:17:52

375594.jpg

Jak wspominałem na początku, mój blog to pewna forma utrwalenia wspomnień i sentymentów z różnych okresów mojego życia. A co za tym idzie, bardzo subiektywna selekcja różnych piosenek, które stały się b-side'ami do mojej bardzo osobistej ścieżki dźwiękowej.

Talk Talk to prawdopodobnie pierwszy zespół, który świadomie sobie wybrałem. Miałem może 5, może 6 lat i wykradłem tacie z szuflady "The Party's Over", którym potem na ustawionym na pełen regulator jamniku zamęczałem cały autokar kolonistów, aż jeden chłopak zwymiotował i musiałem przestać (sic!).

"Such A Shame" z "The Party's Over" nie pochodzi, ale strasznie mocno utkwił mi w pamięci i pozostaje moim drugim w kolejności ulubionym utworem zespołu. Swego czasu ktoś napisał bardzo ładny tekst o tym właśnie utworze i jakoś od tamtej pory słucham go częściej niż zwykle. Nie pamiętam monumentalnych zim, ale pamiętam głupie miny Hollisa i też było mi smutno, jak go słuchałem będąc dzieckiem. I czasem, gdy go sobie włączam, nadal jest.


Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

Numer 96 - Motion City Soundtrack "Let's Get Fucked Up and Die"

2010-06-08 20:45:45

Motion-City.jpg

Powiem wprost, jeśli chodzi o tak zwany pop punk (mówilem to już, ale nie na wi dzę tego określenia) to Motion City Soundtrack to moja ścisła czołówka. Z prostego powodu: swoim "Commit This To Memory" ci kolesie potrafili udowodnić, że pop punk (znowu to zrobiłem) to nie banalne melodie i banalne teksty dla nastolatków, a coś o wiele więcej i przy okazji odświeżyli formułę stylu, który zaczynał zjadać własny ogon, albo prawdopodobnie już go zdążył zjeść. W odpowiednej proporcji, zrobili to, co swego czasu  ...Trail Of Dead z "Source Tags and Codes". Używając sprawdzonych składników, ugotowali nowe danie.

"Let's Get Fucked Up And Die" to sztandarowa piosenka z albumu, Justin Pierre rozkłada na czynniki pierwsze swoje alkoholowe uzależnienie i robi to w cholernie przekonujący sposób, podsuwając raz po raz błyskotliwe wersy ("it's the only way I have learned to express myself through other people's descriptions of life") i solidnie dając do myślenia. Zespołowi zaś udaje się omijać pułapkę sztampy i wpadnięcia w dołek z pop punkowymi (no i kolejny raz) schematami nagrywając singel, który de facto nie ma refrenu. Rewolucja? Nie, po prostu szczery kawałek muzyki, udowadniający jak niesprawiedliwe mogą być łatki narzucone przez muzyczny biznes. Dobra muzyka broni się sama. A takie rzeczy jak "Commit This To Memory" nie zdarzają się ot tak sobie.


Numer 97 - Angels & Airwaves "Sirens"

2010-06-04 18:24:58

Małe, pomalowane na bladoniebieski kolor, pomieszczenie rozświetla jedynie podczepiona do sufitu żarówka. Siedzimy w kręgu, jest nas około 10 osób. Patrzę w ziemię i drżącym głosem mówię: "Tak, lubię Blink 182". Ktoś chwyta mnie za rękę, dookoła słyszę głosy - "wspieramy Cię". Podnoszę wzrok i wzruszony ocieram ściekające po policzkach łzy...

Nie da się ukryć, że kolektyw Blink 182 nie zaliczał się go grona artystów z najambitniejszej półki i przez wiele osób traktowany jest nieco pogardliwie. Niesłusznie. W obrębie swojej stylistyki zarówno Hoppus (basista), DeLonge (gitarzysta) jak i Barker (perkusista) wykazywali się zaskakującą inwencją twórczą i nagrywali naprawdę dobre rzeczy. Barker z The Transplants, Hoppus jako producent dał światu "Commit This To Memory" Motion City Soundtrack - jeden z ciekawszych albumów ostatnich lat z pop punkowej (Boże, jak ja nie znoszę takich łatek) przegródki. DeLonge z kolei założył Angels and Airwaves, w skrócie AVA.

AVA może trochę irytować. Począwszy od całej tej epickiej aury, przez przesiąknięte naiwnym idealizmem i trącące lekką pretensjonalnością teksty, aż do muzyki, silnie, momentami zbyt silnie,  inspirowanej U2. Nie dajmy się zwieść,  AVA nagrali też parę fajnych wałków, a "Sirens" jest jednym z nich. Chwyta od samego początku, tym swoim basowym pochodem, pojedynczymi akordami gitary, wreszcie naprawdę fajną linią wokalną (no i te ozdobniki w postaci wokaliz DeLonge'a), inkrustowane tu i ówdzie syntezatorami. Przede wszystkim jednak zrywa z wizerunkiem DeLonge'a jako gościa w krótkich spodenkach i t-shircie, który kiedyś nagrał piosenkę o tym jak to "it would be nice to have a blow job". No i wyśmienicie nadaje się do samochodu, chyba, że ktoś się wstydzi, wtedy można w domu na słuchawkach,  ale koniecznie bez scrobblowania, bo jeszcze ktoś na Lastfm przyuważy.

Podsumowując: AVA to mocne uderzenie i całkiem energetyczne granie, solista daje z siebie wszystko i dobrze, że nie osiadł na laurach po rozpadzie Blink 182. Utrzymany w klimacie romantycznej podróży na księżyc album AVA nie każdemu przypadnie do gustu, ale może się podobać. Szkoda tylko, że artysta nie przyjedzie promować nowego albumu do Polski, z którym powrócił w ubiegłe Walentynki (kto zgadnie tytuł albumu, ten wygra darmowego linka do jego ściągnięcia - bez obaw, DeLonge wypuścił płytę całkowicie za darmo, więc nie pójdziecie siedzieć;)

Komentarzy: 5 Nie dodano tagów

Numer 98 - Mirrors "Fear Of Drowning"

2010-06-02 19:08:48

mirorsguys.jpg

Miało być o Wielkanocy i muzyce świątecznej, ale akurat z okna biura, w którym pracuję widać było kolorowe, wypełnione helem balony popodwieszane do krańców budynku, bo jutro otwarcie centrum handlowego i nowy Aldi też otwiera swoje podwoje, będzie masę ludzi, w sąsiednim kantonie Boże Ciało i wszystko pozamykane, a tu się nie obchodzi, no i jak nowe centrum handlowe to wiadomo, promocje, gadżety firmowe, szynka parmeńska tylko 19.99/kg i fondue dla każdego i co tu dużo mówić perpektywa tego radosnego święta udzieliła się i mnie. Wracałem do domu w przeświadczeniu, że napiszę o czymś wesołym i nawet już miałem pomysł, ale potem wszedłem do mieszkania i prawie udławiłem się zapachem worka ze śmieciami, który nieopatrznie zapomniałem wynieść rano. Otworzyłem wszystkie okna, wyszedłem z workiem na dwór (ewentualnie na pole), spojrzałem w niebo, zobaczyłem chmury i pojedyncze krople deszczu pogilgotały mnie po twarzy. Nici z wesołego kawałka. W tym momencie przypomniało mi się Mirrors, kolejne wstrząsające odkrycie brytyjskiej prasy muzycznej. Wrociłem do domu, włączyłem "Fear Of Drowning" na youtube, posłuchałem i pomyślałem sobie, że kurde, szkoda, że nie chciało mi się iść na Ultravox w kwietniu.

Czemu więc Mirrors? Bo jakimś zrządzeniem losu kojarzy mi się z ubiegłorocznym wrześniem i pożegnaniem pewnego etapu w moim życiu i mimo, że za 10 lat będą o nich pamiętali wyłącznie goście tacy jak ja ,to nie mogę odmówić im prawa do obecności na mojej liście b-sideów. Bo czasem to nie ty wybierasz swoją piosenkę. To ona wybiera ciebie.

 

Komentarzy: 0 Nie dodano tagów

« wróć 1 2 3 4 czytaj dalej »