przejdź do bloga

Moje komentarze

25.08.2010
krótko będzie:

Bonobo z zespołem - obrywa to dupę. ale raczej weź sobie redbula z wódą, bo nie wydajesz mi się chłopakiem co go kręcą downtempa.

Tim Exile - bez przesady. Ale przyjemną płytkę popełnił rok temu.

Speech Debelle - płyta jest niezła. koncert był muczo słaby, o taki:
"Płyta "Speech Therapy" jest bardzo oke. Nic nie obrywa (głowy, dupy, czy czegotam), ale bardzo miła. Koncert był kiepściutki. Kiepściuteńki. Dlaczego? Otóż...
/sprzedałem tę myśl z 10 osobom, które podczas festiwalu pytały mnie o koncert Speech Debelle, łatwo ją obalić wysuwając jakieś argumenta sensowne, ale żadna z tych osób nic nie wysuwała, na szczęście wszyscy byli trochę porobieni alkiem i dali mi się wygadać/
...hip hop na koncertach musi się gnieść na dobrym bicie. To podstawa - żeby pukało jak trzeba. A w przypadku Speech Debelle nie mogło być o tym mowy: na płycie mamy prościutkie oszczędne biciki z żywej perkusji. Ich zadaniem nie jest robienie groove'u, tylko poddanie bazy pod te wszystkie dęciaki, kręcące klawiszki, smyki, klarnety i inne fleciki. I na albumie doskonale się to sprawdza. Na żywo nie było tego całego jazz-folkującego ustrojstwa, tych wszystkich instrumentów. Była napierdalająca prosto perkusja i chodzący z podobną finezją kontrabas. Jakaś słabizna tych kawałków wyszła. No i pani Debelle była potwornie skacowana. Cały zespół mocno przeżył zderzenie z flaszką Wyborowej poprzedniego wieczoru. Może dlatego Murzynie łamał się flow i nie trafiała w bit z kokosa." /fragment relacji z ubiegłorocznej NM/
A początek kryzysu marki Ninja Tune zaczął się nie ze Speech Debelle, a jakiś milion lat temu. Zresztą powtarzam - dobra płyta to jest.

Fever Ray - jak grali koncert to miałeś gorączkę sobotniej nocy.

I redaktorze Lisciecki - jak pare lat temu rozgryzaleś hip hop, tak teraz I dare you - weź się za wgryzanie w elektronikę i okolice. Ale ograniczaj się do piczforkowych hajpów, wystarczy że eksperctwo w tym temacie wyrabiają sobie SZ.K. ze Screenagers. Skumaj bity do których nie daje się onanizować.
23.07.2010
miałem więcej nie trollować, ale jeszcze zabiorę głos, ponieważ pragnę głośno zgodzić się z jędrasem, którego komentarze są znakomite. Tekst Marty świetny oczywiście, choć podejmowany problem śmiga Autobahnem, a wolę sobie poturlać piłkę lekarska na poboczu.

Ale coś mi uzmysłowił ten tekst i chwalone przeze mnie komentarze - nie chcę mieć nic wspólnego na poważnie z dziennikarstwem muzycznym. Na poważnie - czyli nie mam zamiaru przejmować się tym bardziej, niż biało czarnymi napisami na paczkach papierosów (bo oczywiście, można poczytać, można pogadać chwilę, jak się akurat wyczerpały dowcipy, albo jak już naprawdę nie da rady skonfabulować nic zabawniejszego, można nawet napisać jakąś recenzję, albo wrzucić coś na bloga, czy poobsrywać się w jakimś kolorowym periodyki muzycznym).
Odmawiam traktowania tego poważnie z dwóch przyczyn. Pierwsza głupia i osobista. Odrzucają mnie rozmowy o sporcie, o samochodach, o kosiarkach do trawy i filmach z przeglądu Herzoga. Lubię pograć w piłę, przejechać się fajną furą lub na kosiarce do trawy, maniakalnie kocham kino, Herzoga też. Ale żeby o tym gadać? No kurwa, po coś ludzie wymyślili anegdoty, dowcipy i narzekanie na pracę. Pisanie o muzyce nie jest jak tańczenie o architekturze - jest mówienie podczas jedzenia o smaku jaki akurat odczuwamy w buzi.
Drugą przyczyną, dla której wypisałbym się z klubu miłośnika pedału jest fakt, że wait for it... wait for it... muzyka jest dla nerdów. Recenzenci to jakaś dziwaczna kasta, coś jak ludzie udający myszy z Pythonów. Przeciętnego odbiorcę muzyki nie obchodzi co tam napisane jest o płycie, tylko fakt, że jest napisane. Niektórych jakieś gwiazdki jeszcze może obejdą. Nikt nie rozumie dlaczego jemy ser, społeczeństwo widzi tylko bandę księgowych, telemarketerów etc przebranych za myszy. Muzyka jest dla nerdów, bo przeciętny odbiorca skupia się na jej słuchaniu (bądź nie słuchaniu a poddawaniu się jak muzakowy), a nie dociekaniu dlaczego mu się podoba, lub co gorsza dlaczego powinno mu się podobać. Lubi jakieś tam White Stripes i gdzieś tam obok nazwy White Stripes przeczyta, że Blind Lemon Jefferson. I może mu się spodoba. I pięknie, na chuj mu mój elaborat na ten temat. I wcale nie wyklucza to, że ów odbiorca nie zaczai kurde Can, bo jest niewyrobiony czy coś. Wierzę, że muzyka jest uniwersalnym językiem. Może naiwnie, może powinienem zapisać się do klubu pastelowych wróżek im. Fisza.
I nie to, że recenzenci są niepotrzebni. Bo są. Ale niekoniecznie przejmować się tymi wypocinami. Dobrze przeczytać "Śmierć na kredyt" Celine'a. Ale żeby przebijać się przez naukowe opracowania dotyczące użycia przez Bardamu wielokropka? Jak ktoś bardzo chce. Kosztuje to tylko trochę czasu. Potem można podyskutować z innymi znawcami prozy pisarza lub powymądrzać się przed ludźmi, którzy aż tak nie wniknęli. Spoko. Tylko nie zdziwcie się jak Wam ktoś naklei na plecach karteczkę z napisem "nerd".
Ale ktoś musi odwalać tę brudną robotę. Ktoś musi pisać, by lead przeczytać mógł ktoś i luknąć na gwiazdki.
Wracam spędzać życie na grzebaniu patykiem w gównie i robieniu tabelek w excellu.
1 2 3 4 5 z 5