przejdź do bloga

Moje komentarze

13.08.2010
W sumie nie chodziło mi nawet o frontmanów, po prostu w każdym zespole jest jakiś enfant terible, który ma to coś, nawet jeśli w zespole podział ról jest nie do końca jasny. (ten basista Interpolu np.). Wspólne śpiewanie to jest jak najbardziej pozytywne zjawisko, kojarzy mi się z takim zdjęciem Pavementu
http://www.lastfm.pl/music/Pavement/+images/14647685
i tą atmosferą sali prób, z wspólną butelką wody stojącą w kącie, popielniczką i takimi tam sentymentami.

Ale wokal Butlera jest jak najbardziej uzasadniony, ba może on stanowi granicę, między epigońskimi (profanacyjnymi!) poczynaniami Coldplaya w stosunku do AF i całą reszta tego radio-friendly dyskursu, z piosenkami opartymi na zasadzie stopa+masywna gitara+klawiszowe ozdobniki. Bo masz czasem takie uczucie, nie, że wydajesz z siebie jakiś odgłos, podskakujesz, robisz salto, anything z podekscytowania czy nadmiaru energii, czy sam nie wiem skąd się to bierze, ale tak po prostu jest,nie? I on śpiewa właśnie tak jakby nie mógł usiedzieć na miejscu, jakby dławił się życiem, jakby energia go rozpierała, roznosiła, jakby pęczniał, pęczniał i... Now here's the sun, it's alright! I to zaangażowanie uwiarygodnia przekaz Arcade w ogóle. A cóż, że dominuje nad zespołem... Na każdym statku musi być kapitan, he he. Przynajmniej nie każe muzykom przebierać się za strażaków i rozpalać ogniska w studiu.

Po dwóch przesłuchaniach słyszę coś bardziej jakby jakieś Clash, Jam, Small Faces, się tam wkradły czyli powiedzmy inspiracje wspomnianych u Ciebie Strokesów. Plus mniej śmierci.
Hm... "Widać różnicę w przesunięciu wagi rzeczy."
1 2 3 z 3