Nie jesteś zalogowany

 M.I.A., "Maya", czyli God save the Queen

2010-06-28 21:01:37

Ten wpis chyba powinnam dedykować Warnie z trzech znaczących powodów:

a. przez jego tekst sięgnęłam do nowej płyty pani Arulpragasam

b. moje odczucia były totalnie różne od tego, co dostaliśmy w jego wpisie, przez co krwawiło mi serce, bo bardzo chciałam dzielić Rzabową radość

c. dwa tygodnie zbierałam się ze stworzeniem równocześnie wzruszającej i cynicznej repliki na tamten wpis, i nie udało mi się to do tej pory, a próbowałam, naprawdę próbowałam

Słucham jednak rzeczy dobrze znanych i lubianych, Lily Allen, Metronomy, mimo szczerych chęci oraz znalezienia kilku tuzinów nieznanych zespołów oraz płyt, które powinnam zapewne poznać teraz, zaraz. W związku z czym czuję, że zapewne muszę rozprawić się z Mayą raz, a dobrze, póki nie nadejdzie inny materiał do opisania.

Inny nie oznacza wcale lepszy, nawet jeśli spojrzymy na punkt b. Zdecydowanie tym, co przemawia za M.I.A., przemawiało zresztą za nią zawsze, jest odmienność. Tu dygresja: czy, jeśli artysta zawsze kombinuje i odmienia, to czy to w pewien pokrętny sposób też nie jest troszkę wyznaczanie sobie jednej drogi, drogi bardzo krętej, ale jakoś tam jednej? "Będę kombinatorem", tak jak "Będę indie chłopcem" czy "dziewczyną z fletem poprzecznym". Koniec dygresji. To dobra droga jest. Najłatwiej zdobyć nią moje serce, bo, jeśli nawet kombinacje mi się nie spodobają, i tak docenię włożony w nie wysiłek.

Ale nie, nie! Nie tak miało być, ciociu Mayu! Ty zawsze byłaś tą kombinatorką, u której wyznaczanie nowych dróg równało się wyznaczaniu dobrych dróg. I tak, zarówno Arular, jak i Kala to zdecydowanie był mój pop. Dlaczego siłą Mayi ma być jedynie kombinacja, którą i tak mnie nie przekonasz jako och, postarała się, bo tobie kombinowanie przychodzi tak naturalnie?

Potem zaczęłam się zastanawiać, co mi się w tym obecnym kombinowaniu nie podoba. Doszłam do wniosku, że wszystko jest kwestią osobistych preferencji. Kochałam tę niepokorną dziewczynę od niby-hip-hopu, a potem niby-popu. Każdą ewolucję Mayi spowijała jednak otoczka mnogości nawiązań, która zacierała podstawę, stąd nie jestem w stanie o jej muzyce powiedzieć jednoznacznie na przykład pop, tu przydają się te rozmyte kategorie indie-alternative. A pierwsze wrażenie po nowej płycie było takie, że albo dostajemy pop czysty (XXXO), albo promocyjną kontrowersję, też czystą (Born Free). A ja nie chciałam tak, ja nie tak lubiłam, ja wolałam tę niepokorną dziewczynę, która była ironiczna, śpiewała o Third World democracy, a równocześnie wszystko brała w lekki nawias dystansu swoim słodkim głosem, była pewna siebie, ale urocza, a nie wyważała bezpardonowo drzwi.

Ale, było, nie było, chyba tylko ona ma do tego prawo w tym roku. Zwłaszcza że, co dostrzegłam dopiero później, nagrała świetną płytę. Świetną jak na realia chwili obecnej, tego roku, obecnych trendów. iPodyzm, ot co, kult singla. Każda piosenka, oglądana oddzielnie, a nie jako część całości, okazała się naprawdę w porządku, z charakterystyczną nutką. Ba, nawet dostrzegłam przebłyski dawniejszej M.I.A. (słodycz Tell Me Why). Maya jest więc obecnie królową, ale królową łaskawą. A jeśli się z tym nie zgadzasz, cóż, you want me be somebody who I'm really not, ale kimże ty jesteś?




Skomentuj

Komentarze: 0

Nie dodano komentarzy.
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!