przejdź do bloga

Moje komentarze

03.06.2011
W postrzeganiu polskiej muzyki, nawet przez tych nieźle zorientowanych, często pokutują dwa mity (wiem to, bo sam nim byłem):
a) polski rock starał się heroicznie nawiązać do dokonań zachodnich (więc słuchajmy go i zgłębiajmy),
b) a w tym samym czasie polski pop był zjawiskiem zapóźnionym (lub inaczej: zdolni artyści z przyczyn ideologicznych wybierali rock, a na poletku popu pozostawały miernoty).

Przyglądanie się szczegółowi i OGÓŁOWI dyskografii postaci takich jak Rodowicz, Bem, Wodecki etc. pokazuje, że ten utrwalony obraz jest w znacznym stopniu niezgodny z prawdą. Przede wszystkim zaś ujawnia kompletną nieznajomość wewnętrznych praw polskiej muzyki POPULARNEJ w całym jej spektrum (a więc zarówno rock, pop, jazz i ich powiązania, crossovery itd.). Nie chcę mi się tu wchodzić w szczegóły, bo obszernie na ten temat wypowiemy się pewnie już niedługo, ale sygnalizuję, że przecież choćby ta nieszczęsna RODOWICZ jest (paradoksalnie) postacią dużo mniej rozpoznawalną na gruncie REPERTUARU, niż dziesiątki singlowych punkowych kapel z lat 80., które doczekały się omówień, reedycji itp. Także nam nie chodzi tu o rehabilitację "Czerwonego jak cegła" ani "Maryli Biesiadnej" (choć kto wie, może warto? nie chcę wyrokować w ciemno;), ale przybliżenie czytelnikowi utworów i ALBUMÓW, które NIGDY i NIGDZIE jak dotąd nie doczekały się należnego im uznania. A wierzcie mi, w archiwach artystów, których nigdy byście o to nie posądzali, kryją się rzeczy dziewiątkowe.
23.07.2010
dwie kwestie mnie nurtują:

1) czy zasadne jest takie postawienie sprawy w tytule tekstu, jakby recenzentów i słuchaczy dzieliła bariera wiedzy, doświadczeń i gustu? Przecież - szczególnie w warunkach polskich - mówimy o sytuacji, w której writerzy rekrutują się wprost ze środowiska dla którego piszą; przeciętnego czytelnika od publikacji tekstu dzieli wysłanie jednego maila (przekaz podprogowy mode on: ZACHĘCAM DO WZIĘCIA UDZIAŁU W REKRUTACJI SCREENAGERS)itd., wiadomo o co chodzi.

Odnoszę wrażenie, że teza o rozminięciu się polityki serwisów z oczekiwaniami czytelników (dobrze rozumiem?) wynika z lektury krytycznych komentarzy pod tekstami kontrowersyjnymi bądź to z jednej strony (Marta o Madonnie jakiś rok temu), bądź z drugiej (Witek o Yeasayer w tym roku). Ale przecież te komentarze stanowią o zdaniu ledwie promila czytelników; oczywiście spora grupa ludzi odwiedzających Porca czy Scrn nie zabiera głosu w dyskusji, bo zwyczajnie nie ma ochoty, ale też nie można zakładać, że nie istnieje szeroka grupa czytelników którzy nawet jeśli nominalnej Madonny nie trawią (sic!), akceptują jej obecność w portalu z nagłówkiem "muzyka alternatywna" (sic!) i dobrze rozumieją, dlaczego się tam znalazła.

2) postulowałbym rozdzielenie w dyskusji "OCENIANIA jednego gatunku przez pryzmat drugiego" od "ANALIZY jednego poprzez...". O ile pierwsze jest niedopuszczalne - bo przy nieuniknionym recenzenckim subiektywizmie, stanowi zagranie nieuczciwe wobec czytelnika (tzn. zakładające, że jeśli czytelnik nie ma takiego gustu jak redaktor, to ma gust zły) - drugie jest więcej niż konieczne. Pamiętajmy, że 90% tej dyskusji dotyczy jednak zjawiska współczesnej kultury popularnej, która jakby pofragmentowana nie była, posiada wspólny fundament, a na gruncie muzyki, gdzieś w połowie lat 70. krytycy, słuchacze i muzycy bardzo wyraźnie dookreślili kierunek rozwoju tejże, jej estetyczny kanon i zasób możliwych odwołań i inspiracji (oczywiście i tu istnieje szereg zjawisk odrębnych vide ta prawdziwa awangarda - na której absolutnie się nie znam, więc nie pytajcie - ale one stanowią margines). Byłaby zatem błędem taka OPTYKA (yeah!), która marginalizuje analizę wzajemnych relacji tak między Les Savy Fav i Brandy, jak między The-Dreamem i dajmy na to Gottschingiem. Gdzies w tym wszystkim jest duch czasu, który na poziomie dziania się jest diabelnie trudny do rozpoznania (toteż najczęściej zaczynamy rozumieć go w retrospekcjach), ale właśnie próba złapania Zeitgeistu jest w tym wszystkim najbardziej emocjonująca.

A o jakości tekstu świadczy oczywiście poziom i intensywność dyskusji, którą wywołał. Szapo ba!
07.05.2010
@Marta

Po pierwsze, wciąż mam wrażenie, że w przypadku Gagi mówimy jednak o postaci muzyka (nowa piosenka jest pretekstem do nowego teledysku/stroju/makijażu, a nie odwrotnie) i też jest - przynajmniej w moim przypadku (a chcę tu niejako uchodzić za randomowego odbiorcę Gagi; coś tam podpatrzę w TV, coś usłyszę w radiu) - elementem jej twórczości, z którym stykam się najczęściej.

Po drugie, spektakl Gagi wcale nie wydaje mi się tak doskonale zrealizowany tzn. nie wcześniej wspomniane zdjęcia Arakiego, ale teledysk "Telephone" skupia uwagę milionów. A ten teledysk (podobnie zresztą jak poprzednie, zwłaszcza "Bad Romance") to jest imo podlana dolarami przeciętnizna (pani trafia do więzienia, pani wychodzi z więzienia, pani zabija gości baru, a najbardziej efektownym składnikiem wizualnym jest "Pussy Wagon", który zabawny był 5 lat temu; albo: pani uprawia taniec synchroniczny przed swoim kochankiem i... już)

I podobnie wizerunek: raz, że jest dużo bardziej kompromisowy niż mógłby być (Germanotta brzydka jest naturalnie; ona zamiast eksponować swoje braki stara się je ukryć przecież! W "Bad Romance" miejscami można by nawet zaryzykowac stwierdzenie, że wygląda nieźle), także to co ty nazywasz turpizmem, dla mnie jest niczym więcej jak kiczem i to niewybrednym, niczym nie spointowanym (choć akurat nad tym ostatnim zarzutem musiałbym się zastanowić). Gaga nie oswaja masowego odbiorcy z wartościami kontrkulturowymi, jakoś tam doniosłymi, niewygodnymi - raczej popycha do granic "ekspresji" (ale nie granic znaczeniowych) estetykę, którą w popkulturze znamy od lat. Dlatego też piszę, że nic z tego nie wynika, bo masowy słuchacz nie zinterpretuje jej postaci w sposób nowy (to byłoby wartościowe), ale po prostu stwierdzi, że wraz z Gagą - w układzie odniesienia ciągle tym samym - wolno więcej. To co ja dostrzegam w tym bezpośrednim przekazie Germanotty, to nie jest wartość pozytywna, ale stępianie wrażliwości - wmawianie ludziom, że "lepiej" oznacza "bardziej" (i mówię to ja - psycho-fan filmów Żuławskiego, histerycznej ekspresji i w ogóle przesady - ale przesady w służbie czegoś).

Oczywiście jest też przekaz META (i na tym poziomie Gaga faktycznie wydaje mi się interesująca - chodzi o sposób w jaki zrobiła karierę, że pomimo/dzięki estetyce campu zdobyła tak oddanych fanów etc.), ale tak jak wspomniałem wcześniej, wątpię by ten przekaz docierał do mas (zresztą jest on wtórny wobec nachalnej powłoki Gagi).

W ogóle jeszcze jedno skojarzenie: Gaga a Tarantino. Kiedyś bardzo próbowałem znaleźć u Tarantino jakieś sensy, wartości inne niż fajne dialogi i błyskotliwe aluzje - zresztą, broniłem go przed zarzutami o "zręczne rzemieślnictwo". Ale kiedy dłużej się zastanowić to faktycznie: te wszystkie elementy były tam for the sake of being. Zasadnicza różnica polega na tym, że Gaga przypomina bardziej Tarantino z "Bękartów wojny" niż "Pulp Fiction" tzn. z etapu kariery, na którym wyparował wszelki błysk, zniknęły wysublimowane dialogi, a elementy konstrukcji już dawno były ograne. Tak jak Tarantino został już tylko kicz i odwołania, tak Gaga z nie popartego niczym kiczu startuje.

I dlatego mija cel uwaga Błaszczyka, że stygmatyzuję twórcę zw. na niewyrobiony gust jego odbiorców. Problem Gagi nie polega na jej fanach, ale na tym, że jej produkt, niezależnie do jakich fanów by nie trafił, pozostaje przeciętny, pozbawiony niuansów i na dłuższą metę męczący.


1 2 z 2