Nie jesteś zalogowany

Posty z kategorii: "witch house"


I Hype For A Living 4

2010-11-24 14:02:03


Do przedstawienia mam cztery zespoły, z których dwa będą pogrążone w odmętach undergroundu i wątpię, aby kiedykolwiek z niego wyszły, natomiast pozostałym dwóm wróżę szybki kurs na powierzchnię. Trzy zostały odkryte tradycyjnie via HypeMachine (dzięki wam twórcy i webmasterzy za ten cudowny i zbawienny serwis!), a jeden – The Go Go Darkness – podesłał znajomy.

 

1. Ensemble Economique

Ensemble Economique to Brian Pyle, będący częścią także innych około drone'owo-psychodelicznych projektów (bardziej znane Starving Weirdos i mniej RV Paintings). Trudno nazwać ten projekt nowym, bo EE wydał swój pierwszy album w 2008 roku, jednak ciągle znajduje się on – ze swoimi ośmioma setkami słuchaczy – na niemalże absolutnym dnie undergroundu. Co jest, moim zdaniem, haniebne, gdyż ten człowiek zasługuje na dużo więcej uwagi blogo- i niezalsfery. Wiem jednak, iż nie wszyscy trawią nudnawą electronikę, większość dostaje zgagi lub zasypia. Dlatego dla zademonstrowania jego umiejętności, nieco żywszy remiks EE umieszczony przez Briana na jego soundcloudzie:

Quakes(Ensemble Economique remix) by Ensemble Economique

Jednak nawet owych cierpiących na niestrawność zapraszam do posłuchania i zachwytów:


2The Go Go Darkness

The Go Go Darkness w swoim jedynym video brzmi i wygląda jak islandzka wersja witch house'u, która przeplata popowy, zniekształcony wokal z sakralnymi, przypominającymi organy, klawiszami i przywodzi na myśl najlepsze momenty soundtracków Lyncha. Pozostałe utwory są bardziej new wave'owe, a zespół deklaruje się jako przynależny do Vebeth: „Vebeth is a movement of musicians/artists with a similar philosophy/goal whose aim is to publish music/art independently of a third party”. Sądzę, że warto przyjrzeć się także innym artystom przyznającym się do tego ruchu, a można to zrobić na myspace Vebeth, który, nawiasem mówiąc, ma w swoim logo trójkąt.

 


3. We Are the World
Z absolutnie niezrozumiałym tagiem art-techno objawił mi się eksperymentalny kolektyw We Are The World. Późno, bo późno, odkryłam kilka dniu temu ich debiut Clay Stones wydany w kwietniu tego roku i już zrecenzowany, krótko i krytycznie, choć nie bez wyrażonej nadziei na przyszłość, na P4ku.

Wprawdzie nie można zaprzeczyć słyszalnym wpływom The Knife (np. w Fight Song czy Lie Like A Forest), co zarzuca recenzent, ja nie posunęłabym się w surowości oceny aż tak daleko. Tu jest więcej techno, więcej glamu, są interesujące, raz to zniekształcone, raz nie, wokale, istotnie przywodzące na myśl PJ Harvey. W Fight Song możemy posłuchać mnmlowych cymbałków, mnmlowo zaczyna się też Lord Have Ass, nawiasem mówiąc z „ghostly” motywem, niczym wyrżniętym z koncertówki Portishead, a Sweet Things Are So Hard jest tak industrialowe, że można by z tego kawałka korzystać tworząc socrealistyczny musical o robotnikach trudzących się w fabryce przy budowie raju na ziemi. Trochę płycie brakuje w produkcji, lecz album prezentuje się w składną i wyrzucającą na dancefloor całość. 

 

 

4. Young Circles
Bardzo zręcznymi słówkami i eleganckimi zdaniami reklamują się, kreując się na nowy zespół, grający nową muzykę i reprezentujący nowy eklektyzm nowej dekady. I co tu dużo mówić, tak właśnie jest, choć w internecie można posłuchać jedynie dwóch ich utworów. Sharp Teeth, które umieszczam poniżej, wchodzi po krótkiej rozgrzewce z riffem zerżniętym z Supermassive Black Hole, rapem coś na myśl przywodzącym, choć nie mogę sobie przypomnieć CO i fantastycznym, chwytliwym refrenem. Na Crash Avenue możecie posłuchać drugiego utworu, Lightning. Debiutancką epkę planują wydać 11 stycznia 2011, a ja już nie mogę się doczekać.

Young Circles - Sharp Teeth by fadedglamourblog

Dla szczęśliwych posiadaczy spotify playlista z Ensemble Economique i We Are The World.

 


Z okazji offa o dalekiej przyszłości

2010-08-05 17:17:17


Chciałam napisać notkę o kilku ostatnimi czasy odkrytych zespołach, gdy zdałam sobie sprawę, że to jest absolutnie bezcelowe na kilka dni (z powodu prokrastynacji już na jeden dzień) przed Offem. Zwłaszcza, że wielu, także ja, robi muzyczny rachunek sumienia. Toteż obiecuję dostarczyć wam tej rozrywki w programie Gotuj z Pasc... Słuchaj z Pro zaraz po pełnej ognia relacji z Katowic. Tymczasem zaś zapraszam do lektury pełnego entuzjazmu, wiejskiej podjary i naiwnej wiary w tożsamość myśli moich i Artura Rojka tekstu na temat przyjemności. I miejmy nadzieję, że te nas w przyszłości spotkają. Dlatego będzie o zespołach, które chciałabym kiedyś zobaczyć na żywo na Off Festival.

Zacznę od artystów oczywistych, od zbiorowego pre-orgazmu, który ich ogłoszenie by wywołało (a właściwy, rzecz jasna, na koncercie):

  1. Gang Gang Dance. W tym roku nowa płyta!

  2. Patric Wolf. Wprawdzie młodzieńcza ekscytacja jego muzyką bezpowrotnie minęła, ale nie przestałam go kochać.

  3. The Decemberists. Jw.

  4. Animal Collective. Bo nigdy za wiele.

  5. Beach House. Bo pozostał niedosyt.

Na dokładkę kilku artystów gromadzących nieco mniejsze rzesze wyznawców. Dopasuj następujące kategorie do poniższych zespołów (jedną literkę do jednej cyferki - nagrody czekają!): a) przepalony król plaży b) potomek Psychozy c) magiczne gołębie d) alicja w krainie czarów e) druga płyta ma okładkę w stylu "pick a bad photo apply a vintage effect write sth in helvetica" f) trola sausage g) wikipedia mówi, że dziwni ludzie pomagali im przy nagrywaniu debiutu, np pan z Sun O))) i modelka h) młodzi nie-gniewni, a raczej ironiczni oraz piękni i fatalistyczni i) umieranie jest spoko

  1. Los Campesinos!

  2. The Big Pink

  3. Elvis Perkins

  4. Ra Ra Riot

  5. Zola Jesus

  6. Wavves

  7. Janelle Monae

  8. Here We Go Magic


No i jeszcze Washed Out.

Kilku fchuj mało znanych, których nikt nie zaprosi:

  1. Dance Gavin Dance. Chociaż wolałam poprzedniego wokalistę.

  2. John Maus. These homosexuals and they're not going to hell! Paupaupaupaupaupaupaupau!

  3. Heroin and Your Veins. Gdyby heroina dryfująca w żyłach wydawała dźwięki, to brzmiałoby to właśnie w ten sposób. Boję się, że wywarłby ten koncert na słuchaczy wpływ analogiczny do tego, jaki miała publikacja Cierpień młodego Wertera na osiemnastowieczną młodzież.

  4. Może jeszcze na deser przydałyby się okultystyczne smaczki w postaci White Ring z polewą oOoOO. Ale nie wierzę, nie będzie; kto tam by słuchał tych trójkątów.

A jakich wykonawców Wy byście chcieli? Wpisujcie miasta! :DD

Na koniec stawiam dychę, że w przyszłym roku będzie Magnetic Man.

 

PS. W planach prowadzenie statystyk – ilu mężczyzn będzie prezentowało classy hipster pedophile look. 

i used to be borign nau i have a moustache

 

 

nooooo, właściwie, to tylko pretekst, po prostu chciałam sobie walnąć obrazek w poście.

 


Let's have a pow wow 2

2010-07-29 00:11:23

 

Bowiem pierwotnie właśnie takie rytuały – jakkolwiek istotne – były jedynie środkiem by wytworzyć określony stan ducha, pozwalający na bezpośrednie połączenie z różnie definiowaną siłą wyższą i/lub wspólnotą. Stąd tak ważne jest jego, do pewnego stopnia, sformalizowanie i przestrzeganie reguł nim rządzących. Lecz koniec końców osiągnięcie pewnego mistycznego poziomu istnienia zachodzi absolutnie indywidualnie. Sądzę, że to, do czego dążono pierwotnie to – tłumaczone dość dwuznacznie na polski jako „przeżycie szczytowe” -  tzw. peak experience zdefiniowane przez, znanego wszystkim, wpływowego psychologa Abrahama Maslowa.

 

 

Takie jest wewnętrzne zadanie religii czy obrzędów bez ich usystematyzowania jako religia, a tym bardziej - BEZ ich uzewnętrzniania, czyli tworzenia takich zdoktrynalizowanych reguł presji społecznej, jakie istnieją we współczesnych religiach. Oczywiście bez tej doktrynalizacji niemożliwe byłoby zdobycie takiej masowości przez współczesne religie dominujące; coś za coś. Co chciałam podkreślić, to podobieństwo przeżyć związanych ze słuchaniem muzyki, przede wszystkim na plenerowych festiwalach muzycznych, i ich analogia do tych towarzyszących obrzędom religijnym. Takim jak pow wow.

 

 

Konkludując – kwestia pow wow była raczej tylko pretekstem dla ukazania tego zbliżenia, tego co pozwala na wytworzenie takich, a nie innych przeżyć. Takich, które są na pewno bardziej wartościowymi i bardziej spajającymi człowieka wewnętrznie i człowieka z otaczającą go wspólnotą ludzi. Ponieważ, jak mniemam, ludzie biorący udział w festiwalu muzycznym - nie każdym zresztą - są pod wieloma względami bardziej wspólnotą niż jakakolwiek grupa społeczna; na krótki, wypełniony intensywnymi doświadczeniami i emocjami czas, obcy sobie w większości ludzie integrują się wokół wspólnego celu - dobrej zabawy i doznawania muzyki.

 

 

Festiwal ma być więc bardziej nawiązaniem do tradycji pow wow czy szamańskich, byłby jej rozwinięciem i twórczym przeniesieniem pewnych idei wiążących podobne tradycje na grunt współczesny, ale zarazem czymś zgoła innym. Kontynuacją istniejącej, ale do tej pory w żaden sposób formalnie nie zdefiniowanej atmosfery towarzyszącej plenerowym – i niewielkim, jak sądzę – festiwalom. Przełożenie tej ogólnej idei spajającej rytuały, które nie zostały zagarnięte i uzewnętrznione w procesie tworzenia się masowych religii.

 

 

Nie mówię, że to miałoby być na serio, bo wcale nie, w każdym razie nie dla mnie. Chodzi tu raczej o spotęgowanie dobrej zabawy poprzez nadanie jej charakteru poniekąd religijno-rytualnego, a w ten sposób wytworzenie w samych uczestnikach odpowiedniego nastawienia, nastawienia do mocniejszego, intensywniejszego przeżycia takiego wydarzenia i emocji związanych ze wszystkim wokół. Trochę jak wciągnięcie częściowo znieczulonej na cokolwiek współczesnej społeczności, zwłaszcza miejskiej, w powrót do niemal dziecięcej wrażliwości bodźce. Na ten krótki czas próby pokonania, niemożliwej na dłuższą metę rzecz jasna, tendencji do atomizacji, krytykanctwa, narzekania, poprzez wspólnotową celebrację chwili obecnej.

 

 

Nie ukrywam, że w takich przeżyciach pomagają określonego rodzaju substancje psychoaktywne, z resztą nawiązania ideowe do chociażby kultury rave, południowoamerykańskiej, czy szamańskiej w ogóle, są chyba dość widoczne. Także istnienie określonych zasady jedynie wewnątrz festiwalu, tworzących odrębną rzeczywistość w opozycji do tej istniejącej po za murami festiwalu. Wewnętrzny podział na sceny i podział wewnątrz każdej ze scen są trochę odpowiednikiem stref występujących na pow wow - strefa tancerzy, podium, strefa bębnów i tym podobne (nie wiem czy jakiś innych rytuałach można coś takiego znaleźć). Wskazane też są inne elementy spajające wspólnotę festiwalową, które w dużym stopniu już istnieją - odrębna waluta, odpowiednie stroje. (Na "lans" można narzekać, ale prawda jest tak, że wszyscy się w pewnym stopniu "lansują". Doprawdy, opanować się niektórym radzę z tym marudzeniem. Najwięksi właśnie lansiarze i trendsetterzy psioczą na forach i w szałtboksach na last.fm). Zresztą, sam fakt opaskowania ma silny, choć niezamierzony, wymiar symboliczny. Pomaga w tym także określonego rodzaju muzyka i tu zbliżamy się do klu programu, bowiem to musi być muzyka, która kojarzy się z właśnie takimi etnicznymi wydarzeniami, która brzmi tajemniczo i mistycznie. Muzyka world i do niej nawiązująca, a równocześnie industrialna, z których wiel mało komu znanych artystów inspiruje się muzyką etniczną i tribalową. Ale też z pewną dozą eksperymentalnej i tanecznej elektroniki, shoegaze'ów, post-rocków, syntetycznych acid house'owych bitów, witch house'owych okultystycznych performance'ów, letnich i radosnych surf rocków i chillwave'ów. W gruncie rzeczy - amalgamat, podobne pomieszanie, jakim ideowym pomieszaniem jest zlepiony w całość taki festiwal, który myśląc na głos (pisząc na głos) przedstawiłam.

 

 

Podkreślić chcę, że to jest tylko dookreślanie tego, co już w pewien sposób istnieje na wydarzeniach muzycznych w ramach niepisanego paktu. Marzy mi się jedynie zwiększenie możliwości doznania pewnych aspektów muzyki, wspólnoty i własnego indywidualizmu, stworzenie środowiska jeszcze bardziej przyjaznego i pozwalającego na przeżycie szeregu mistycznych doznań, aż po przeżycie szczytowe, poprzez wykreowanie atmosfery za pomocą takiej - nie owijając w bawełnę - zabawy w rytuał. Poczucie czegoś jeszcze fajniejszego od atmosfery świąt, która bezpowrotnie uciekła wraz z dzieciństwem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(tytuł notki zaczerpnięty z tej grupy na last.fm)

 

 

 

 

 


Let's have a pow wow

2010-07-28 00:47:47

 

Sprowokowana nieco komentarzem youthless pod moim tekścikiem na temat Prince Rama of Ayodhya, postanowiłam urzeczywistnić jej prośbę i sprokurować playlistę na imprezę zwaną pow wow. Ale najpierw... krótki wstęp. Ok, wcale nie taki krótki. I dość chaotyczny. I zdecydowanie zbyt osobisty. 

 

Pow wow jest konceptem po pierwsze obcym naszemu kręgowi kulturowemu, po drugie niezbyt też znanym, w przeciwieństwie do powiedzmy analogicznych imprez przybyłych do nas z krajów anglosaskich, np Halloween.

Posługując się dalej przykładem Halloween: w wyniku bezlitosnej eksploatacji przez globalną kulturę konsumpcyjną, straciło ono cały towarzyszący mu mistyczny nimb, który otacza wszystkie pogańskie święta. Święta, często z różnymi domieszkami tradycji wczesnochrześcijańskiej, celebrują potęgę natury, cykl życia i siłę pierwotnej wspólnoty. Rzecz jasna, fascynacja współczesnego człowieka... w porządku, koniec z próbą obiektywizacji wypowiedzi za pomocą takich zwrotów. Od tej pory nie wypowiadam się w niczyim imieniu. Rzecz jasna, MOJA fascynacja pogańskimi rytuałami ma wiele wspólnego z mitologizacją pierwotnych społeczeństw. Jednak mitologizacja nie bierze się znikąd, owe święta i obrzędy zawierają coś niesamowicie pociągającego we współczesnych czasach dla kogoś takiego jak ja, kilka aspektów, które mogą otrzymać nowe znaczenie w kontekście współczesnej kultury, zwłaszcza zachodniej kultury wielkomiejskiej.

Z krótkiej dygresji zrobiła się długa (blog sternowski, hahahaha!) i nie do końca wspólna z tematem, ale do przekazania tego, co chcę, potrzebne jest skrócone opisanie idei przyświecających takim rytuałom jak pow wow, jego ewolucja w obecnych czasach i zaznaczenie kontrastu pomiędzy dawnym a dzisiejszym obrzędem oraz jak może on zostać wykorzystany w kulturze współczesnej.

Podczas gdy u nas temat pow wow jest zgoła nieznany, to jednak w Stanach Zjednoczonych jest, naturalnie, rzeczą stosunkowo powszechną. Pow wow bowiem to amerykańska tradycja celebracji plemiennej, odgrywająca rolę integrującą, religijną i kulturową. Niegdyś organizowane cyklicznie przez plemiona i zamknięte dla obcych, obecnie pow wow są otwarte dla wszystkich nastawionych przyjaźnie i chętnych do poznania kultury Indian. Na celu ma to przede wszystkim upowszechnienie wiedzy na temat rdzennej kultury Ameryki Północnej i, wbrew pozorom, nie jest to do końca taka impreza, jakbyśmy sobie to chcieli wyobrażać i jak - przyznam - do pewnego czasu ja sobie wyobrażałam. W każdym razie, na pewno nie dla przybysza z zewnątrz, ponieważ wtedy wolno ci być co najwyżej biernym obserwatorem, zachowującym szacunek i dystans, a wszelka inicjatywa kontaktu wychodzi ze strony uczestników. Zachodzi tu typowa korelacja – wiadomo, ginąca w dobie globalizacji kultura otwiera się na dominującą nację, z którą jest juz praktycznie rzecz biorąc zasymilowana, zaledwie płynie gdzieś na marginesie. Coś za coś – Indianie chronią swoją kulturę pokazując ją innym, ale traci ona na tym samym swój wewnętrzny charakter. Bo to, co dotychczas było silnie indywidualnym przeżyciem mistycznym, zostaje z tego odarte. Choć ciągle jest elementem kultury, zintegrowanym z systemem społecznym i kategoriami myślenia, czymś niejako oczywistym dla danej społeczności, nie posiada już swojego magicznego wymiaru. Mamy więc opozycję - uczestniczących w pow wow członków plemienia i obserwatorów. 

Kluczowy jest dualizm, który chcę unaocznić: w ojczyźnie tej tradycji, pow wow zmienił się z mistycznego, gnostycznego, religijnego przeżycia połączenia ze wspólnotą i naturą w obrzęd, show propagujący kulturę indiańską. Nie chcę tutaj wartościować, jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że pierwotny charakter tego wydarzenia został zatracony i w pewien sposób zracjonalizowany, wyzuty ze swojego mistycyzmu. Choć idee są pozytywne, to modernizacja tego ceremoniału jest użytkowa i stuprocentowo nastawiona na funkcjonalnizm w zakresie globalnym. Analogiczne do tego może być przekonanie dużej części tolerancyjnie nastawionych agnostyków i ateistów, do których i ja się zaliczam, iż religia to jedna wielka bzdura, lecz pełni (i co do tej części zgadzają się chyba wszyscy badacze zajmujący się naukami społecznymi i nie tylko oni) ważną funkcje społeczną, zapobiega anomii, rozpadowi społeczeństwa za pomocą kształtowania norm i wiązania wspólnoty wokół pewnej tożsamości. Podobna racjonalizacja i zmiana celowości podobnych rytuałów została przeprowadzona właśnie przypadku pow wow, tylko na innej zasadzie.

ALE. W oczywisty sposób wiele elementów kultury pierwotnej, pogańskiej czy wczesnochrześcijańskiej nie ma absolutnie nic wspólnego z współczesnymi rytuałami w religiach dominujących. Kluczowym dla zrozumienia różnicy są nie odmienne cele wyszczególnionych tu dwóch biegunów, albowiem cel ogólny jest podobny – zjednoczenie z siłą nadprzyrodzoną.

Jednak we współczesnych obrzędach za wiele wagi przykłada się do reguł i obrzędu jako takiego. Dosłowny przerost formy nad treścią. Jedna z dwóch funkcji religii - poza umożliwieniem zjednoczenia się z bogiem - funkcja integracyjna została doprowadzona do granic absurdu. Jedność i nadrzędność wspólnoty stała się celem najwyższym i niszczącym indywidualizm jednostki, także indywidualizm w wewnętrznym przeżyciu mistycznym, a tym samym pozwalając na sztuczność w tej wspólnoty powstawaniu i kontynuacji. (Oczywiście, nie mówię, że to nie istniało i nie istnieje w plemionach pierwotnych i obecnych plemionach nie zeżartych przez współczesną kulturę dominującą. Nie mówię, że na tym drugim biegunie nie istnieją obrzędy bezsensowne, brutalne, głupie, robione tylko dlatego, że tak nakazuje tradycja; tu sztandarowym przykładem jest obrzezanie kobiet. O tym trzeba pamiętać, ale ten tekst jest o pow wow i analogicznych obrzędach występujących w innych kulturach).

Tekst został podzielony, bo wywaliło serwer. srsly, tak naprawdę wierzę, że nikomu się nie chce czytać niczego, jeśli jest zbyt długie, więc podzieliłam.


Hmm, czy nowe Crystal Castles to witch house?

2010-06-20 00:21:06

Ja wiem, to jest wątpliwa teoria, ale chodzi mi to po głowie już od jakiegoś czasu. Wątpliwa z kilku powodów:

  1. Witch house to joke genre. Jeżeli nie kminicie klimatu, na topie teraz są: okultyzm (alternatywna nazwa to occult house), sekty, satanizm, ofiary z dziewic, trójkąty (niektórzy dokonują kreatywnego rozwinięcia joke genre i tagują jako trianglecore), magię chaosu, tytułowe czarownice, exploitation i b-movies z lat 60., 70. lub 80., (najlepiej skręć z tego klip, jeżeli nie masz pod ręką, może być młodsza dekada, tylko pamiętaj o nałożeniu dobrego ziarnistego vintage effect). Mamy więc też odświeżenie romantycznej estetyki gotyckiej, mindfuck i psychodelię, zdecydowanie moje klimaty.

  2. Moja techniczna wiedza na temat muzyki = 0, więc tak naprawdę, to co sobie naskrobię jest a) subiektywnym rezultatem przeżyć związanych z muzyką... b) ...i tak naprawdę kwalifikuje się do nowego gatunku pseudoliterackiego musical fiction.

  3. Podobieństwo jest pewnie przypadkowe i im dłużej edytuję tego posta, tym bardziej wątpliwe mi się wydaje. Po za tym cierpię na muzyczną schizofrenię.

  4. Nie jest ono też na tyle uderzające, aby wskazywało wyraźnie na inspirowanie się w jednę, bądź drugą (!), stronę...

  5. ...zwłaszcza, że CC ciągle pozostaje zespołem tanecznym, mamy 120 bpm i wzwyż, gruby bicik raz, dwa, trzy, cztery, dancefloor baby. Nie to co rozleniwiona, pławiąca się w swoim plugastwie witch house'owa połamana perkus... software synth. Tym razem "house" w nazwie to zmyłka.

  6. De facto to o czym myślę dotyczy zaledwie kilku kawałków z nowej płyty, toteż nie ma się czym podniecać.

Ale z drugiej strony tabelki mamy:

  1. przesterowany krzyczący wokal, ewentualnie szumiący gdzieś w tle, niczym jeden z dźwięków.

  2. Crystal Castles - Violent Dreams

    i  Salem - Redlights:


  3. White Ring - Suffocation. Potencjalnie nowy singiel Crystal Castles.


  4. intro i ending Baptism, tam gdzie nie ma jeszcze porządnego 8-bitu


  5. Crystal Castles - Year of Silence

  6. White Ring - Roses

    Crystal Castles - Fainting Spells

  7. Okładka płyty CC(II):

    cmentarz na pustkowiu, mały, mroczny chłopczyk?

    Mały, mroczny chłopczyk, który wygląda jak dziewczynka (yay for gender-bender) i syn szatanaCmentarz na pustkowiu? Jak to nie tchnie witch house'ową estetyką, to ja nie lubię trójkątów.

PS. Ostatnimi czasy nawet Fever Ray zostało otagowane jako witch house. Klimaty podobne, choć tu bardziej kłaniałby się tribal-pagan-scandinavianfolklore-witch-house.


PS 2. Ostatnio pojawił się (znowu) kolejny mniej lub bardziej żartobliwy termin "zombie rave", którym posługuje się Mater Suspiria Vision i 
ℑ⊇≥◊≤⊆ℜ, a jeden z masowo produkowanych klipów można oglądać tu.

 


« wróć czytaj dalej »
Logowanie
Zapamiętaj mnie
Bezpieczne logowanie (SSL)
Zapomniałem hasła
» zarejestruj się!